Oczywiście, że zachowało się nieco klimatu, wszak bohater wędruje przez Zonę. Jest jednak zupełnie inną postacią niż Misza, jest bowiem zwykłym bandytą. No i pomysł jest fajny, nie da się ukryć – antybohaterowie też są mile widziani w literaturze. Niestety leży zupełnie wykonanie. I nie chodzi o to, że książka jest zwyczajnie wulgarna, zarówno w opisie języka jakiego używają postaci, jak i traktowania siebie nawzajem, szczególnie kobiet. Jasna sprawa, że tak bywa, rozumiem. Jednak sposób przedstawienia tych elementów jest tak płytki, wyraźnie skierowany do specyficznego rodzaju czytelnika: młodego, prawdopodobnie zaczytującego się w przygodach inkwizytora Madderdina czy innych książkach Jacka Piekary, czasem równie obleśnie napisanych, gdzie brzydota wydaje się nie być środkiem do celu, a celem samym w sobie.
Przeszkadzało mi to tym bardziej, że wiem, iż Michał Gołkowski pisać potrafi. Uznaję zatem książkę za swego rodzaju eksperyment, próbę dotarcia do nowych, innych czytelników. Końcówka książki jednak mnie troszkę uspokoiła, i jeśli pojawi się kolejna część, myślę, że zaryzykuję i po nią sięgnę. Widzę światełko w tunelu. :)
Fabryka Słów 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz