wtorek, 28 kwietnia 2020

Legend of the Skyfish, czyli niespodziewanie dobra produkcja (Android, iOS)

W pierwszej chwili Legend of the Skyfish(*) wydawała mi się mało zachęcająca, głównie ze względu na sterowanie - nie ma nic gorszego, niż narysowane na ekranie przyciski, mające zastąpić fizyczne klawisze. Jest to bowiem gra akcji, w której nie dość, że owymi narysowanymi guzikami trzeba manipulować, to jeszcze spora część zabawy jest zabawą na czas. To nie brzmiało zbyt zachęcająco. 

Ale okazuje się, że Crescent Moon Games wie jak przygotować dobrze grę. Mimo, że przystawki telewizyjne z Andoidem (i fizycznym manipulatorem) nie są specjalnie popularne, a pady to wśród użytkowników systemu rzadkość, Legend of the Skyfish obsługę pada wspiera. Rozgrywka od razu staje się bardziej interesująca, gdy wiemy, że sterować postacią będziemy przy pomocy fizycznych przycisków.



Fabuła jest cudownie abstrakcyjna. Wcielamy się w bohaterkę, która ma za zadanie pokonać złego Skyfisha. A walczyć będzie przy pomocy własnej zręczności, sprytu oraz… wędki. Otóż w grze bronią jest wędka, którą uderzamy w przeciwników, lub ich nawet przyciągamy do siebie. I tak też jest zbudowana rozgrywka, na krótkich (choć licznych) planszach oferujących proste zagadki zręcznościowo-logiczne. Coś trzeba przełączyć, coś uruchomić, kogoś wyeliminować, często zmieścić się w czasie. Nie potrafię sobie wyobrazić zabawy na ekranie dotykowym, natomiast przy pomocy dobrego pada gra się wybornie.



Na uwagę zasługuje także grafika, opisywana jako ręcznie malowana. Nie znam się, ale faktycznie dwuwymiarowe etapy robią bardzo miłe wrażenie nawet na takich, którzy względy wizualne dostrzegają na końcu (czyli takich jak ja). 



Faktem jest, że parę elementów w grze można by poprawić. Przedmioty usprawniające zabawę znajdujemy zbyt rzadko, ulepszenie wędki na mocniejszą trafiamy raz na paręnaście etapów. Zabawa robi się przez to nieco monotonna,około 45 plansz podzielonych jest na zaledwie kilka większych światów, etapy zatem są mocno podobne i prędzej czy później lekko nużą swoją jednostajnością. A to, że gra bywa frustrująca, to już raczej nie wada - Legend of the Skyfish staje się w pewnym momencie dość wymagająca, to nie jest produkcja, która przechodzi się sama.



Czasem tęsknię za czasami sprzed epoki iPhone’a, gdy nie było mikropłatności, gier freemium, gdy za z góry określoną cenę otrzymywało się z góry określoną zawartość. Dobrze, że i dziś choć raz na jakiś czas trafia się producent, który woli grę sprzedać raz, a dobrze, a nie zarzucać nas dodatkowymi kosztami. Legend of the Skyfish swobodnie polecam wszystkim, którzy pragną przyjemnej, zręcznościowej zabawy, która urzeka abstrakcyjnymi pomysłami fabularnymi oraz przyjemną dla oka grafiką. Uczciwa rozgrywka za uczciwą cenę.

(*) grałem w 2017 roku

czwartek, 23 kwietnia 2020

Kiedy powiedzieć ukochanej osobie, że zdarzyło się coś strasznego? (B. A. Paris - "Dylemat")

Z radością uprzejmie donoszę, że czwartej powieści B. A. Paris znacznie bliżej do pierwszych dwóch, niż zdecydowanie słabszej “Pozwól mi wrócić”. W “Dylemacie” powraca to potężne napięcie znane z “Za zamkniętymi drzwiami”, jednak tym razem nie obserwujemy działań bestii w ludzkiej skórze, a wręcz przeciwnie. Bohaterami powieści są małżonkowie, których związek należy do tych zdecydowanie udanych.

Autorka oboje bohaterów stawia w sytuacji osoby, która wie coś, co powinna wiedzieć także druga połowa. W obu przypadkach rzecz dotyczy ich córki, już samodzielnej, na ten moment przebywającej dosłownie na drugim końcu świata. Zbliżające się okrągłe, czterdzieste urodziny matki oraz przygotowania do gigantycznej imprezy są motywem, który B. A. Paris wykorzystuje do ukazania czytelnikom dramatu z tych, które doceniam najbardziej: historia ta mogła przytrafić się każdemu. O ile początkowo w nieco senny sposób poznajemy bohaterów, tak w pewnym momencie napięcie zaczyna rosnąć, zbliżając się do punktu krytycznego. A gdy czytelnik spodziewa się, że już wie czego dotyczy powieść, autorka sprytnie dodaje kolejne elementy, w taki sposób, że czytelnik nie odczuwa już niczego poza niepokojem. Lektura jest niemalże stresująca, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Doceniam także dość rozbudowane tło, na którym obserwujemy bohaterów. B. A. Paris bardzo sprytnie, nie zajmując czytelnikowi czasu i bez zbytecznego ględzenia i tak ukazuje nam sporo dodatkowych szczegółów, które zmieniają postaci z papieru w prawdziwych ludzi. Podoba mi się także odejście od kryminału na rzecz obyczajowego dramatu. A uwierzcie mi, że dramat tu przedstawiony zrobi na was wrażenie. Szkoda tylko zbyt wydumanego epilogu, ale na szczęście jego niski poziom nie zabije tych wszystkich emocji, które przeżyłem wcześniej.

The Dilemma
Albatros 2020

niedziela, 19 kwietnia 2020

Marketing lepszy niż faktyczna lektura, czyli nihil novi (Kassandra Montag - "Świat po powodzi")

Kiedy zaczynałem lekturę spodziewałem się (naprawdę nie wiem skąd mi się to wzięło) książki, która w jasny sposób czytelnikowi powie: tak będzie wyglądał świat jeśli wciąż pozwolimy gadającym garniturom wyśmiewać się z ocieplenia klimatu. Że całość ukazanej tu historii będzie uderzać czytelnika niczym pięść w czoło, że przekaz będzie na pierwszym planie, że autorka chce powiedzieć o czymś ważnym.

A tak nie jest. Oczywiście, że powódź i całokształt obrazu świata przedstawionego wynika ze szkodliwej działalności człowieka, jest ten temat jednak zupełnie pominięty. Ot, doprowadziliśmy wreszcie do tego, i mamy za swoje. Zupełnie bez emocji, bez właściwego przekazu, weź się, czytelniku, lepiej skup na losach Myry i Pearl.

Zatem skupiłem się na losach bohaterki, która wraz z córką żegluje wokół jedynego skrawka lądu w okolicy, czyli szeroko rozumianych gór Skalistych i Andów. Łowią ryby i próbują przeżyć, Myra wspomina swoją drugą, nieco starszą córkę, z którą została pozbawiona kontaktu. Czytelnik się spodziewa, że pojawi się nadzieja na odzyskanie tegoż kontaktu, i zupełnie jak za dotykiem magicznej różdżki bierzemy udział w wyprawie hen, na północ, gdzie dziewczynka była ostatnio widziana.

Po drodze autorka prezentuje nam kilka typowych postaw dla lektury post-apokaliptycznej. Oto źli ludzie, piraci, którzy w świecie pozbawionym prawa i porządku terrorem wymuszają posłuszeństwo u tych nielicznych, którzy wciąż próbują jakoś funkcjonować. Proszę, tu mamy statki reprodukcyjne, gdzie przetrzymuje się dziewczyny i kobiety w jedynym słusznym celu. Gdzieś widziałem jak ktoś próbuje tym faktem porównać “Świat po powodzi” z “Opowieścią podręcznej”. Karkołomny pomysł; powieść Kassandry Montag nie wytrzyma kontaktu nawet z komiksem “The Walking Dead”, a co dopiero z poważną, przemyślaną, skłaniającą do myślenia fantastyką socjologiczną.

Jest bowiem “Świat po powodzi” po prostu powieścią akcji, w której jedyne emocje, jakie przeżywamy są w całości oparte na ogranych wielokrotnie akordach, na schematach, z których buduje się pozbawione ambicji filmy w Hollywood. A bohaterka, choć postawiona w roli osamotnionej matki podejmującej wielkie wyzwanie odszukania drugiej córki tak naprawdę nie wygląda jak postać dramatyczna. Znacznie bliżej jej do Sigourney Weaver strzelającej do ksenomorfów czy Lindy Hamilton eliminującej kolejnego T-1000.

Oczywiście, że można się dobrze przy lekturze bawić. W końcu dotarłem do końca bez zmuszania się do kolejnych sesji. Jednak te wszystkie blurby i opinie, które dostrzegam tu i ówdzie bardzo książce i autorce szkodzą. To nie jest ten kaliber lektury - to po prostu dobry dramat w ciekawych okolicznościach, ale zupełnie pozbawiony motywów skłaniających do większej zadumy czy to o bestiach ukrytych w człowieku, czy naszym postępowaniu rujnującym tę planetę.

After the Flood: A Novel
HarperCollins Polska 2019

piątek, 17 kwietnia 2020

O życiu w PRL-u i Nowej Hucie opowiada Edyta Świętek

W oczekiwaniu na kompletne wydanie kolejnej serii Joanny Jax (Prawda zapisana w popiołach), odczuwając tęsknotę do dobrej, obyczajowej sagi rodzinnej umiejscowionej w niedawnej historii Polski, zacząłem szukać czegoś podobnego. Znalazłem do tej pory nieznaną mi pisarkę - Edytę Świętek, która w ofercie ma dokładnie to, czego potrzebuję: saga rodzinna, która rozpoczyna się tuż po drugiej wojnie światowej, a kończy wraz z upadkiem komunizmu w naszym kraju.

Spacer Aleją Róż to opowieść rozgrywająca się w Krakowie, a konkretnie w Nowej Hucie. Obserwujemy rodzinę Szymczaków, którzy po odebraniu im ziemi przez władzę ludową stopniowo wędrują w kierunku Krakowa właśnie ze względu na tamtejsze zapotrzebowanie na robotników. Nowa Huta staje się miejscem, do którego ściągają ludzie z całej Polski, którzy po wojnie pragną zbudować swoje życie od nowa w tym zupełnie nowym dla nich świecie.

Historii nie brakuje dramatyzmu, jest i dużo uczuć, zarówno emocji negatywnych, jak i miłości i szacunku. Autorka z każdym kolejnym tomem staje się coraz lepsza w tym, co robi, i przyznaję, że choć tom pierwszy zdawał mi się zbudowany ze schematów i nie zaskakiwał niczym, tak potem było już tylko lepiej. Spacer Aleją Róż jest trochę jak serial Dom, tylko nie aż tak dobry. Jednak pragnienie kontynuowania lektury jest tak duże, że całość można połknąć w kilka dni, a na wieść że powstaje ciąg dalszy, o pokoleniu które będzie musiało się zmierzyć z dzikim kapitalizmem lat 90. czytelnik się tylko cieszy.

Oczywiście, że saga zbudowana jest ze schematów i próżno tu szukać zadziwiających zwrotów akcji. Nie doświadczymy także specjalnie głębokich przemyśleń, świat przedstawiony w Spacerze Aleją Róż jest raczej czarno-biały - a życie w PRL-u przecież dwukolorowe nie było. Mimo to uważam, że dla fanów tego typu historii, dla wielbicieli rozłożonych na dziesiątki lat rodzinnych sag Spacer Aleją Róż okaże się lekturą zdecydowanie przyjemną.

Cień burzowych chmur
Łąki kwitnące purpurą
Drzewa szumiące nadzieją
Szarość miejskich mgieł
Powiew ciepłego wiatru
Wydawnictwo Replika

czwartek, 16 kwietnia 2020

Prawie jak Persona, czyli Tokyo Mirage Sessions #FE Encore (ATLUS)

Myślę, że od razu trzeba wyjaśnić jedną rzecz: choć w tytule występuje magiczna dla wielu nazwa Fire Emblem (#FE, lub sharp FE), gra nie ma nic wspólnego z taktycznym jRPG. Całe Fire Emblem ogranicza się do wystąpienia w produkcji bohaterów znanych z cyklu, głównie z odsłon Shadow Dragon oraz Awakening.

Tokyo Mirage Sessions #FE Encore to remaster gry wydanej na Nintendo Wii U. Teraz, gdy Switch znacznie przebił sprzedażą Wii U gra ma wreszcie szansę dotrzeć do szerszego grona fanów, a szczególnie fanów serii Persona, do których się zdecydowanie zaliczam.

Bowiem TMS#FEE to nic innego, jak specyficznego rodzaju Persona. Gra należy do świata przedstawionego w cyklu Shin Megami Tensei, a rozgrywka przypomina Persony właśnie, konkretnie te od części trzeciej - najlepsze. Ponadto widać tu wielki wpływ na cykl Persona, ewidentnie testowano tu elementy, które potem znalazły swoje miejsce w ostatniej póki co, piątej odsłonie serii.

środa, 15 kwietnia 2020

I ty możesz zostać antysystemowcem, czyli pognębienie Bethesdy przez Obsidian w The Outer Worlds

The Outer Worlds od studia Obsidian miało być takim Falloutem, na jakiego fani czekali od czasów pierwszych dwóch odsłon, a co bardziej tolerancyjni od czasów Fallout: New Vegas. I trzeba przyznać, że dokładnie taką produkcją jest, z tym, że zamiast postapokalipsy mamy retrofuturystyczne science fiction.

Wspominając dawne Fallouty nie tyle ma się na myśli klimat świata po zagładzie nuklearnej, co charakterystyczną linię fabularną opartą na interesujących postaciach oferujących jeszcze bardziej interesujące zadania do wykonania. I tą drogą właśnie poszli twórcy z Obsidiana, oferując graczom tytuł, który przypomina dawne, dobre czasy spędzone z gatunkiem RPG. Czując gdzieś szóstym zmysłem co się święci przygotowałem sobie postać, która posiada konkretną charyzmę, chcąc zrobić sobie z gry z widokiem z oczu bohatera tytuł, w którym zamiast strzelać będę perswadował, zastraszał, a jeśli trzeba, to nawet oszukiwał.

I bawiłem się świetnie. Przynajmniej przez pierwszych kilkanaście godzin. Ale o tym później.