sobota, 27 kwietnia 2024

666 opowieści, czyli "prawie" historia Quo Vadis - Tomasz 'Skaya' Skuza

To już prawie 30 lat, jak zastanawiam się dlaczego szczecińskie Quo Vadis stale pozostaje jakby w tylnym rzędzie wśród najlepszych, najbardziej znanych polskich zespołów metalowych. Zawsze szli swoją drogą, zgodnie ze swoimi aktualnymi muzycznymi zainteresowaniami - ale czy inaczej działało Turbo czy nawet Kat? Poznańskie kwasożłopy znane są każdemu, a o Quo Vadis w eterze cisza… Cóż, to pewnie rzecz gustu. Mnie jednak w połowie lat 90. „Politics” zwaliło z nóg i do dnia dzisiejszego odczuwam ciary gdy Skaya wyje: „odmienny obraz każde widzi oko, a każde ucho inny słyszy śpiew”, „kiedy odejdzie kolejny przyjaciel wiem, że już nie zapłaczę”, już nie wspominając o genialnym utworze tytułowym. Połączenie metalu z treściami społecznymi, śpiewanie nie o bzdurach czy robienie sobie jaj, ale teksty oparte o spostrzeżenia na temat społeczeństwa pozwoliły mi jako nastolatkowi czuć, że jest jeszcze ktoś, kto uważa podobnie, jak ja. Pewnie stąd tak głębokie uczucie, jakim darzę grajków z pomorza zachodniego.

Bardzo się ucieszyłem na wieść, że lider postanowił wydać w postaci książki wspomnienia. Muszę jednak przyznać, że moje pierwsze wrażenia z lektury nie były nic a nic pozytywne, a wręcz przeciwnie, czułem spore, i do pewnego momentu wręcz ciągle rosnące rozczarowanie. Otóż Skaya w pierwszej połowie powieści tak naprawdę nie opowiada żadnej „Historii Quo Vadis”, tylko „Historyjki o zespole i przygodach alkoholowych”. To nie biografie, początki zespołu, kto z kim kiedy i gdzie, ale właśnie przygody, sceny z radosnego, wypełnionego muzyką i alkoholem życia. I wiecie - ja również pamiętam pewne czasy, Złote Lata Dziewięćdziesiąte jako czas płynący winem, wódką i przygodami zmysłowymi, jednak takie opowieści nadają się na spotkanie po latach, a nie jako „Historia Quo Vadis”.

Potem jednak zrozumiałem, że tak, jak zespół jest unikatowy, takie jest również jego podejście do rzeczywistości. Nie mówimy o kolesiach, którzy zawodowym graniem zarabiają na życie; bardziej mówimy o typach, którzy za wszelką cenę realizują marzenia o muzykowaniu, i choć swoje sukcesy mają, to jednak ich codzienny żywot to żywot człowieka poczciwego, w którym trzeba jeszcze znaleźć miejsce na pracę, życie zawodowe poza muzyką. Trochę smutne, a znacznie bardziej inspirujące, tak wbrew wszystkim robić swoje.

Na szczęście od połowy książki robi się lepiej. Choć znowu gniew mnie ogarnął gdy o każdej płycie Skaya ma do powiedzenia raptem kilka słów. Ale potem opowiadając o poszczególnych utworach jest jakby bardziej biograficznie, nastrojowo, i ogólnie rzecz biorąc można dać się porwać lekturze. Szkoda tylko, że opowiedział o swoich basach, ale o sprzęcie pozostałych członków już nie. Gdy lekko zmrużymy oczy wobec ekscesów alkoholowych, pozostanie nam cieszyć się radością zespołu i… cóż, w moim przypadku nastąpiło przeniesienie do lat dawnych, gdy każdy chciał mieć zespół, fanów (a szczególnie fanki) i doskonale się bawić stosując różnego rodzaju używki.

Są różne sposoby opowiadania o historii zespołu. W „Piekle i metalu” Mateusz Żyła o historii Kata rozpisał się encyklopedycznie do stopnia wręcz męczącego od natłoku informacji, a Skaya o sobie samym opowiada w anegdotach, ot, dwie skrajności, ale tak naprawdę to każda dobra na swój własny sposób. Nie wiem, czy Skaya da radę swoimi historiami zachęcić nowych słuchaczy, dotąd Quo Vadis nie kojarzących, wiem za to, że po odłożeniu książki na półkę, mimo pewnych rozczarowań miałem uczucie, że dla fana tej kapeli „666 opowieści” są prezentem jednak udanym, i dobrze, że zostały opowiedziane.

Wydawnictwo Małe Nakłady 2023

czwartek, 4 kwietnia 2024

Przemysław Piotrowski, o Igorze Brudnym tom 6: "Smolarz"

Pamiętam moje rozczarowanie poprzednim tomem historii o Igorze Brudnym. Cykl jest mocno oderwany od rzeczywistości, i jest to jego siła - to czytadło, w którym Autor pisze o rzeczach, które przecież dookoła nas się dzieją, ale pisze w taki sposób, że można na chwilę o tym zapomnieć i po prostu dać się porwać lekturze. Nie ma tego ciężaru, bólu istnienia, który odczuwa się w przypadku nieco inaczej prowadzonej lektury, jakby poważniej, bardziej osadzonej w prawdziwym świecie. A jednak w “Bagnie” Autor odleciał już za daleko jak dla mnie od realiów naszego świata, czy to uznał, że czytelnicy czekają aż ktoś pierwszy się tematem zajmie, czy może chciał sobie sam poradzić z otaczającą nas rzeczywistością - nie wiem, ale “Bagno” robiło krok za barierę, od której poprzednie epizody jednak trzymały się z daleka; całość była już zbyt odrealniona, by bawić.

Bawił tylko Brudny, i bawił siłą rozpędu, jak to w przypadku cykli bywa. Lubimy tego gościa, identyfikujemy się z nim, kibicujemy mu, żyjemy jego życiem. W związku z czym z przyjemnością donoszę, że w “Smolarzu” powróciliśmy do rejonów znacznie bardziej przypominających tomy pierwsze. Jasne, że całość jest mocno przegięta, a rozmach w kreacji osób zaangażowanych w zbrodnię jest nieco wręcz groteskowy, ale dokładnie za to polubiłem początki historii o Brudnym, i w “Smolarzu” odnajduję to wszystko, czego “Bagno” mi nie dostarczyło.

Zdecydowanie warto zanurzyć się w Bieszczady i wraz z Igorem poznać dzieje pewnej wioski i pewnej okolicy, w której od dziesiątek lat (!) giną ludzie. Któż, jak nie nasz ulubiony, odpoczywający po totalnej demolce jaką zgotował polskiej scenie politycznej policjant, chwilowo nie na służbie, nadaje się lepiej do zbadania sprawy? Lektura jest przyjemnością, kto polubił Brudnego ten już biegnie po książkę, a na domiar wygląda na to, że i kolejny tom już się pisze. No, czekam, szczególnie na dalszą obyczajową warstwę historii Igora Brudnego.

środa, 3 kwietnia 2024

Agata Bizuk - "Zielona 13"

Nie wiem, co właściwie przeczytałem. Hanna Ożogowska dla dorosłych? Przesadziłem, jasne, nikt nie potrafi pisać jak Hanna Ożogowska. Ale takie miałem skojarzenie, taki szybki styl pisania tu i teraz, bezpośrednio z perspektywy postaci, choć w trzeciej osobie, z błyskawicznymi zmianami bohaterów, ciach i następny, ciach i kolejny, ciach i powrót.

Sympatyczna, niedługa książeczka o pewnym adresie, pod którymi mieszkają najróżniejsi ludzie. Pisana żeby odpocząć, nieco się pośmiać, ale i momentami zastanowić nad tymi banalnymi, prostackimi stwierdzeniami, które są tak banalne i prostackie, że z reguły się o nich zapomina. A potem jest głupio, albo nawet wstydliwie.

Dobra rzecz, do zaliczenia na jedno-dwa posiedzenia. Z tego co wiem, jest tego więcej, i bardzo dobrze, bo chyba nawet nabrałem na więcej apetytu. `

wtorek, 2 kwietnia 2024

Nie tylko czytelnik: "Piczle Cross: Story of Seasons", Nintendo Switch

No pewnie, że to żadne tam Story of Seasons, jedynie brand wykorzystany do zrobienia kolejnego produktu spod znaku „picross”. To nie pierwszy raz, gdy jedna z moich ulubionych serii jest wykorzystywana do czegoś innego, niż pełnoprawna gra, mieliśmy już gierkę spod znaku „match-3”. A może to było „Harvest Moon”? Wszystko jedno…

Mamy tu banalnie prostą grafikę uwijających się na farmie postaci, a ich kształt przypomina postaci z najlepszych części cyklu, czyli „Back to Nature” i „Friends of Mineral Town”. Ale jakby się nie uwijali, zadaniem gracza jest nic innego, jak tylko rozwiązywanie kolejnych puzzli, układanie kwadracików względem cyfr podanych na osiach X i Y planszy.

Gra oferuje przyzwoitą ilość etapów, a po zaliczeniu wszystkich jest jeszcze kilka(dziesiąt) dodatkowych plansz, które układają się w większe obrazki. Rozgrywka nie jest specjalnie trudna, swobodnie można zaliczyć wszystko, zebrać wszystkie osiągnięcia i zdobyć 100% i czuć się z tym świetnie. Zabawa akurat warta swojej ceny.

Niestety gra ma jedną wadę - otóż to zwykłe puzzle, trudno tu oczekiwać, aby konsola musiała sprostać jakimś super wyzwaniom. A jednak - Nintendo Switch na niektórych planszach zwyczajnie nie daje rady. Słaba optymalizacja, być może. Faktem pozostaje, że poruszanie się kursorem w największych układankach jest mocno spowolnione, gra zwyczajnie muli i trochę śmiech gracza bierze, że oto w zwykłej grze logicznej pozbawionej jakichkolwiek ozdobników graficznych konsolka nie daje sobie rady.

Mimo to warto, polecam, przyjemność na kilka dni. Z tych prostszych, zaznaczam. Nie banalnych dla dzieci, ale i niezbyt skomplikowanych.



poniedziałek, 1 kwietnia 2024

Katarzyna Puzyńska - sagi o Lipowie tom 6: "Łaskun"

Po dłuższym czasie powróciłem do Lipowa. Autorka zręcznie przypomniała mi kto, gdzie, a szczególnie: z kim, i można było dać się porwać lekturze. A jest czemu się dać porywać! Doprawdy, takiego rozmachu fabularnego się nie spodziewałem - finta w fincie w fincie, jak mawiał klasyk. Ogarnięcie tych wszystkich relacji, które doprowadziły do początkowej sytuacji z tradycyjnym dla kryminału trupem to nie lada wyzwanie. Ale całość wciąga, i tak naprawdę cały ten „Łaskun” ma tylko jedną wadę: długość.

Doprawdy, aż tak szczegółowe rozpisywanie się przez wszystkich o wszystkim w zamyśle miało być zaoferowaniem czytelnikom maksymalnego maximum, jednak uważam, że dostaliśmy zbyt wiele. Dobre nożyczki by się przydały, aby dynamika historii została zachowana, po dwóch trzecich lektury czytelnik już bardzo, ale to bardzo jest zmęczony - ale historia jest dobra, więc brnie dalej. Warto, bo rozmach Autorki naprawdę zrobił na mnie wrażenie, ale i umęczenia się po koniec jest trochę, przyznaję.

Zmęczenie zmęczeniem, ale powrót do Lipowa tym razem na pewno nastanie u mnie szybciej, niż poprzednio. Wszak tyle osobistych wątków ciągle jest nierozwiązanych, że po prawdzie to nie mam wyjścia. Łyknę coś lżejszego dla odpoczynku i jedziemy dalej z tym koksem.