niedziela, 3 marca 2019

Ross Poldark po raz szósty, a im starszy, tym lepszy („Cztery łabędzie”)

Coraz bardziej podoba mi się cykl o Rossie Poldarku. Kolejne epizody idą w kierunkach, których nie byłem w stanie przewidzieć. Oto bowiem w “Czterech łabędziach” autor kontynuuje coraz odważniej i coraz bardziej dosadnie tematy rozpoczęte już w “Czarnym księżycu”. Powieść choć skupiona na całkiem licznych bohaterach jest tak naprawdę jawnym opisem beznadziei jaką oferuje współcześnie pojmowana demokracja. Winston Graham prezentuje świat stary – skupionych wokół idei i wartości właścicieli ziemskich czujących odpowiedzialność za powierzone im dobra wraz z zamieszkującymi je ludźmi – z nowym, pełnym takich Georgów Warlegganów, opartym jedynie na zysku i możliwej do uzyskania własnej korzyści.

Jednak w dalszym ciągu pan Graham nie robi ze swojej powieści manifestu, cały czas porusza się w obrębie obyczajowej powieści, nawet z elementami romansu. Oto Ross Poldark i Demelza, ich wieczny konflikt z Warlegganami, a w tle ludzie od tych wyżej postawionych uzależnieni. Autor prezentuje świetną historię niespełnionej miłości, żądz ukrytych w ludziach, i najróżniejszych typów postaci potrafiących lub nie potrafiących sobie z codziennymi przeciwnościami losu radzić.

Oczywiście część zachwytów nad lekturą wynika z faktu, że jest to już szósta odsłona serii, i zwyczajnie czytelnik jest ciekaw co dalej z poznanymi już bohaterami. Jednak Winston Graham nie idzie na łatwiznę, i co najważniejsze w dalszym ciągu nie pokazuje postaci papierowych. Ross nie jest ideałem, ba, nawet Demelza przestaje ideałem być, podobnie skonfliktowani młodzi kapitaliści i bankierzy nie są postaciami jednoznacznie negatywnymi.

Plusem książki jest także zainteresowanie czytelnika realiami politycznymi w Wielkiej Brytanii z przełomu wieków XVIII i XIX. Rewolucja Francuska w tle, wojna z Francją, kryzys ekonomiczny oraz torysi i wigowie. Czasem łatwo zapomnieć, że w owych czasach Wielka Brytania posiadała już parlament, nie jedynie króla, był premier i wybory, wzajemne przekonywanie się i całe to ohydne kupczenie wszystkim, czym tylko się da. A ponieważ bohaterowie są niejako naturalnymi kandydatami do przeróżnych stanowisk, trudno oczekiwać, by stali wiecznie z boku. Lektura “Czterech łabędzi” momentami jest wręcz pasjonująca, tym bardziej, że autor zrezygnował z części dłużących się opisów, skupiając się na postaciach i wydarzeniach, co powieści wyszło tylko na dobre. Zdecydowanie polecam i już się cieszę, że to dopiero połowa cyklu, że jeszcze tak wiele części przede mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz