niedziela, 3 marca 2019

Realizm magiczny w kryminale? Można, jak pokazuje Rosamund Lupton („Potem”)

Druga powieść pani Lupton, jaką mam okazję poznać, i drugi raz widać, że jest w twórczości tej autorki coś wyjątkowego, odmiennego od licznych na rynku, podobnych kryminałów i thrillerów z mocnym wątkiem obyczajowym.

Całość planu na książkę wygląda trochę jak swobodna historia w stylu znanego z realizmu magicznego Guillaume Musso. Pomysł, by narracja była prowadzona przez osobę, która de facto leży bez świadomości w szpitalu jest świetny – i na szczęście tylko na papierze wygląda jak Musso. Po prawdzie choć brzmi ckliwie, powieść jest faktycznie kryminałem przedstawiającym naprawdę mocną zbrodnię, bo w szkole, wśród dzieci i tych, którzy z definicji są ich opiekunami.

Na uwagę zasługuje także fakt, że narracja w formie pierwszoosobowej jest pisana niczym list, lub monolog skierowany do ukochanej osoby, do męża w tym wypadku. Buduje to doskonały klimat, identyfikacja z postacią głównej bohaterki następuje dosłownie w momencie, niemal od pierwszej strony książki.

Bohaterowie, to, co im się przydarzyło i sama zbrodnia są napisane świetnie, powieść trzyma w napięciu do samego końca, nawet mimo faktu, że samo zakończenie jest raczej nietrudne do przewidzenia. I jedyną wadą jest długość lektury, która po pierwszym, mocnym uderzeniu trochę traci impet i staje się rozwlekła, jakby na siłę próbując przekonać czytelnika do przeżycia emocji, które czytelnik już przeżywa, już jest nakręcony, już nie trzeba bardziej naciągać struny, bo pęknie. Na szczęście, jak na kryminał przystało, pod koniec akcja znowu zaczyna być szybsza i bardziej dynamiczna, a powieść choć opowiada o przestępstwie, zbrodniarzach i ofiarach jest również niezłym kawałkiem literatury obyczajowej, poruszającej liczne odmiany tego samego uczucia: miłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz