niedziela, 3 marca 2019

Piąte spotkanie z Sebastianem Bergmanem – i wreszcie bardziej, niż udane!

To już piąte spotkanie ze szwedzkimi policjantami z Wydziału Zabójstw i średnio przyjemnym w kontakcie psychologiem, Sebastianem Bergmanem. I zarazem drugie – od czasu udanego debiutu, Ciemnych sekretów – naprawdę udane. Aż wierzyć się nie chce, ale po trzech bardzo średnich odcinkach, bardziej przypominających telenowelę niż porządne kryminały, otrzymaliśmy powieść nie tylko przedstawiającą doskonały temat główny, ale też sprawnie zamykającą wiele wątków, które od dawna o zamknięcie się prosiły.

Torkel, Ursula, Vanja, Billy i wspomniany Sebastian stają naprzeciw mordercy, którego działanie jest rewelacyjnym odbiciem naszych czasów. Otóż sprawcą morderstw jest ktoś, kto ma ogromny żal do świata, do społeczeństwa, że zatraciło wartość, jaką jest wiedza i wykształcenie. Morderca zabija zwycięzców programów typu reality show, blogerów (OMFG!) a nawet ludzi, którzy według niego są odpowiedzialni za promowanie tego typu karier, w których nic nie trzeba umieć, a mimo to się ustawić do końca życia. Walka z celebrytyzmem, ale walka przygotowana przez kogoś z ambicjami, kogoś, kto pragnie coś ludziom uświadomić a nawet mieć naśladowców.

Sprawa mordercy jest bardzo ciekawa, a duet autorów opisuje ją tak, że otrzymujemy przekrój przeróżnych postaw i stron, które dadzą czytelnikowi niejeden powód do zastanowienia. Czy faktycznie celebryci są aż takim złem, jak się może wydawać? Czy wykształcenie naprawdę ma takie znaczenie? Czy świat zszedł na psy, czy dopiero schodzi? Teorii jest więcej i niektóre są naprawdę odważne, mogą się podobać.

Drugą stroną są dzieje głównych postaci. Narzekałem przy jednym z poprzednich odcinków, że Hjorth/Rosenfeld piszą jak scenarzyści telenoweli; cały odcinek nic, a na końcu cliffhanger i pozostaje jedynie czekać na następny tom. Tym razem jednak bohaterowie wyraźnie sami mają dość takiej sytuacji, kończąc lub zmierzając do zakończenia swoich problemów osobistych, o czym czyta się doskonale, z zaangażowaniem, dopingując ich, trzymając kciuki za ich odwagę w podejmowaniu decyzji; czytelnik ma dość tych problemów i z autentyczną radością patrzy, jak autorzy likwidują je jeden po drugim.

A najlepsza jest końcówka, choć dość przewidywalna, to i tak uderza prosto między oczy. Odkąd zamknąłem czytnik się zastanawiam: czy lepiej, gdyby ten cliffhanger doczekał się kontynuacji w szóstym tomie, czy lepiej, gdyby to był koniec całej serii? Bo, kurde balans, byłby to koniec doskonały, idealny jak lubię.

De underkända
Czarna Owca 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz