niedziela, 3 marca 2019

Najlepsza seria przygodowa: Pan Samochodzik, część 1

Uwielbiam czytać książki. Robię to od tak dawna, że naprawdę nie pamiętam, kiedy przeczytałem pierwszą i jaki był jej tytuł. Mama posiadała (i częściowo nadal posiada) ogromną (szczególnie w skali mieszkania mniej niż 60 m kwadratowych) bibliotekę, a w niej dziecko mogło odnaleźć dziesiątki dobrych rzeczy. Tam odnalazłem pierwsze dwa tomy o Narni, sporo książek Astrid Lindgren (ta potrafiła pisać!), niezapomniane Muminki (zepsułem Mamie tomy wydane w twardych oprawach, “zaczytałem” na śmierć) i wiele innych. I choć nie trafiłem na ani jedną powieść Alfreda Szklarskiego, który czekał na mnie z Tomkami aż skończyłem tak ze 14 lat, trafiłem na całkiem sporo książek Zbigniewa Nienackiego. W tym “Uroczysko”, stąd od dawien dawna wiedziałem, że Pan Samochodzik występuje w większej ilości powieści, niż tylko te o Panu Samochodziku, a co było takim wielkim odkryciem setek, jak nie tysięcy innych młodych czytelników. Nie pamiętam, który tom przeczytałem pierwszy, czy była to moja ulubiona do dziś “Tajemnica tajemnic”, czy może jednak “Fantomas” albo “Winnetou”. Ale wiem, że mnie ten pan zafascynował. Tomasz N., bohater cyklu do dziś jest dla mnie wzorem do naśladowania, i w dupie mam to, czy był czerwony, czarny, czy w kolorach tęczy. To był wspaniały bohater, którego i dziś warto sobie postawić na piedestale.

Czasem mam kryzys, i mimo dostępu do dziesiątek tysięcy (dosłownie) nieznanych powieści sięgam po coś doskonale znanego. W tym roku zaliczyłem już całego Harry’ego Pottera, a teraz przyszedł czas na pana Nienackiego. Jedziemy z tym koksem.

Wyspa Złoczyńców

To w tej powieści Tomasz N. staje się posiadaczem swojego potem słynnego samochodu. Akcja rozpoczyna się od otrzymania spadku po wuju Gromille, zapoznanym wynalazcy, a spadkiem owym był murowany garaż w Krakowie wraz z pojazdem mechanicznym. Po pierwszej fali niechęci nasz bohater dokonuje spostrzeżenia, iż w “samie”, jak go w tym tomie nazywa, jest o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Samotnie, z dala od innych, mając do dyspozycji tylko nowy samochód i namiot, bohater udaje się w okolice Antoninowa i tytułowej Wyspy Złoczyńców. Tam krok po kroku zostaje wyjaśniona zagadka zagubionych podczas wojny skarbów lokalnego dziedzica ziemskiego, i trzeba przyznać, że jest to raczej mroczna historia, oczywiście w kontekście potencjalnych, nastoletnich odbiorców książki. Mamy tu nie tylko trupy z dawniejszych czasów, ale nawet zgon tu i teraz, porwania, przetrzymywania w zamknięciu i groźby. A wszystkiemu towarzyszy okropna historia sprzed lat piętnastu o “bandzie Barabasza”, prawdziwych oprychach żyjących z efektów cudzej pracy.

Obok jak zwykle interesującej historii kryminalno-detektywistyczno-przygodowej Zbigniew Nienacki zadbał o przekazanie imponującej dawki wiedzy. W “Wyspie Złoczyńców” na warsztat została wzięta antropologia, a konkretnie dokładne rozpisanie ras ludzkich z wyraźnym wyśmianiem, wręcz wykpieniem wszelkich teorii nazistowskich. Z tym, że Nienacki w owych czasach pisał po prostu ze swadą, ale bez maniery edukacyjnej, bez podtekstów politycznej poprawności. Jego wykłady, włożone w usta kolejnych bohaterów z obozu archeologicznego, brzmią dziś tak samo dosadnie i tak samo nie pozostawiają pola do dyskusji, jak przed laty, gdy czytałem to po raz pierwszy.

Jest “Wyspa Złoczyńców” wreszcie także tym tomem, w którym prócz samochodu, poznajemy harcerzy, później tak często towarzyszących bohaterowi. Krótko mówiąc: świetna lektura, może nie najlepsza w serii, ale z pewnością na wysokiej pozycji.

Pan Samochodzik i Templariusze

Druga powieść o przygodach Pana Samochodzika bardzo mocno przypomina pierwszą. Jest to cały czas zderzenie dwóch światów: tego zamieszkanego przez ludzi porządnych i przyzwoitych, w życiu kierujących się swego rodzaju kodeksem moralnym oraz tego pełnego podłych ludzi, którzy pragną tylko nagród, bez uczciwej pracy. Słowo daję, te książki potrafiły wychowywać o wiele lepiej niż niejeden wychowawca. Jest tu taka scena, gdzie Pan Samochodzik rusza na pomoc kobiecie, która kilkukrotnie wystrychnęła go na dudka, a rusza nawet nie wiedząc, czy pomocy potrzebuje, jedynie podejrzewa, że tak może być. Nie potrafi inaczej, po prostu nie mógłby normalnie funkcjonować, swobodnie przejść do kolejnych zajęć, nie wiedząc, czy jest z nią wszystko w porządku. Oto mężczyzna. Zaginiony gatunek. Ok, może nie zaginiony, ale okaz dzisiaj rzadki, dziś honor oznacza groteskę a przyzwoitość oznacza pracę za minimum i pozwalanie, by efekty tej pracy konsumował ktoś inny. Dziś mamy tysiące Malinowskich, ale Tomaszów N. pozostało naprawdę niewielu.

Pewnie, że można się czepiać paru rzeczy. Ortodoksi zawsze szukający związków pisarza z władzą komunistyczną znajdą bez trudu dowody na potwierdzenie swojej paranoi. Wszak bohater wielokrotnie przypomina, że szuka skarbów dla muzeów i nigdy z chęci zysku, w przeciwieństwie do tych z Towarzystwa Poszukiwaczy Skarbów z Zachodu. I co z tego? Mnie to nie boli.

Jeśli chodzi o historię, oj, jest to jedna z tych mocniejszych książek. Mało kto zdoła się oprzeć Templariuszom, a Nienacki umiejętnie łączy tych z krzyżem czerwonym z tymi, którzy malowali sobie na płaszczach krzyż czarny. Związki między zakonami zostają przedstawione czarno (i czerwono) na białym, miejsce akcji także podkreśla ważne przesłanie o Ziemiach Odzyskanych. Ale z drugiej strony mamy wielokrotnie wspominanego Jakuba de Molay, którego poznałem dzięki tej książce, nie z lekcji historii, a fakt jego spalenia na stosie dzięki spiskowi zawiązanemu przez ówczesnego króla Francji i kolesia, który potem w nagrodę został papieżem zapamiętałem na długo. Na bardzo długo, tak bardzo, że strasznie przeżywałem początek Assassin’s Creed: Unity pokazujący tamte chwile, a płyta Grave Digger “Knights of the Cross” zwala mnie z nóg do dziś, z moim ulubionym motywem z The Curse of Jacques.

Ani lepsza, ani słabsza od “Wyspy Złoczyńców”. Świetna książka przygodowa.

Księga Strachów

W tym tomie zaczynają się niejasności w kolejnych wydaniach. Powieści o Panu Samochodziku były tak popularne, i tak często wznawiane, że Księga Strachów raz jest tomem trzecim, raz hen, daleko wprzód. Faktem jest, że w książce Tomasz wspomina iż niedawno powrócił z Pragi wraz z nazwiskiem niejakiego Dohnala – zatem mowa jest o przygodzie opisanej w Tajemnicy Tajemnic. I takich momentów będzie więcej w następnych książkach, stąd polecam czytanie nie w kolejności chronologii wydarzeń, bo i tak jest mocno zabałaganiona, w zależności od źródła i wydawcy. Znacznie lepiej jest czytać tak, jak książki były wydawane. I nie myśleć za bardzo o porządku w życiorysie Tomasza N.

Księga Strachów opowiada o strachach właśnie. Będąc dzieckiem czułem nawet dreszczyk grozy, gdy mówi się o tych wszystkich miejscach, gdzie podobno straszy. Z drugiej strony nie znaczy to, że powieść ma zadatki na horror dla młodszych, ja bałem się w zasadzie wszystkiego. Rzecz opowiada o poszukiwaniu skarbu starego, niemieckiego rodu, którym mogą być kosztowności, ale nie muszą. W tle bowiem autor porusza temat rozliczeń Niemców z własną historią, ucząc czytelników, że nie każdy zbrodniarz wojenny trafił do sądu. I owym poszukiwanym skarbem może okazać się pamiętnik zbrodniarza, dzięki któremu postać ta zamiast zostać politykiem (oczywiście w RFN, nie w NRD) trafi do więzienia.

Zbigniew Nienacki jak zwykle w książce wychwala odzyskanie ziem utraconych, czyli w tym wypadku pomorza zachodniego. Książka w licznych miejscach przypomina czytelnikom, iż w X wieku to właśnie twórca państwowości polskiej, Mieszko I był pierwszym władcą tych ziem, a co za tym idzie, autochtoni na pomorzu to Polacy. Jest to oczywiście fakt, jednak w książce brzmi co najmniej delikatnie propagandowo. To także w Księdze Strachów nasz nieustraszony bohater bez krępacji przyznaje się do bycia członkiem ORMO, a nawet wypisuje mandat piratowi drogowemu. Ale trudno bohaterowi mieć ten fakt za złe. Pamiętajmy, że nawet w ORMO nie wszyscy ochotnicy byli niespecjalnie zdrowymi psychicznie członkami społeczeństwa, którzy pragnęli choć odrobiny władzy i szacunku, jaką niby dawała legitymacja. Faktem jest, iż ORMO to nie tylko kolesie od pałowania, zbyt tępi, by dostać się do ZOMO. Jestem przekonany, że spora część członków ORMO, przynajmniej we wczesnych latach socjalizmu w Polsce, autentycznie pragnęłą po prostu porządku.

No dobra, może nie spora. Ale na pewno byli tacy, jak Tomasz N. Po prostu przejęci obywatele, bez interesu osobistego, którzy nie odwracali wzroku na widok chamstwa czy nawet zagrożenia.

Pod pewnym względem książka przypomina Templariuszy, bowiem znowu mamy sporą konkurencję do poszukiwania skarbu. Tym razem jednak zamiast osobno, wszyscy trzymają się razem, a napięcie Nienackiemu udaje się stopniować tak, że nie sposób nie zaangażować się w lekturę. Bardzo ciekawe pomysły miał autor na rozwój akcji i jej przeprowadzenie, i jest Księga Strachu kolejnym, bardzo udanym tomem przygód Pana Samochodzika.

Niesamowity Dwór

Na zakończenie pierwszych czterech tomów przygód Pana Samochodzika otrzymaliśmy coś z zupełnie innej beczki. Oto nasz bohater, czekając na przyjęcie przez dyrektora, jest świadkiem interesującej rozmowy. Dwoje młodych studentów, pragnących w przyszłości pracować wśród dzieł sztuki narzeka, jak to często stanowiska są nadawane przez nepotyzm i protekcję. Tomasz N. z zadumą kiwa głową, a w chwilę potem dowiaduje się, że zamiast jechać na kolejną wyprawę ku skarbom, ma zostać kustoszem nowo powstałego muzeum! I to on jest tym niedorajdą, któremu stanowisko załatwiono przez protekcję, a dwójka studentów będzie jego pomagierami…

Na miejscu okazuje się, że w starym dworze coś się dzieje. Mamy mnóstwo dialogów o duchach, spirytyzmie, jest nawet seans spirytystyczny. Wiadomo, że duchów nie ma, i Pan Samochodzik mocno zaniedbuje obowiązki kustosza, totalnie angażując się w rozwiązanie zagadki. Ktoś czegoś stąd chce. Kto? A przede wszystkim: czego?

Z treści edukacyjnych Nienacki tym razem na tapet wziął wolnomularzy, czy masonów. Z właściwym sobie lekceważeniem autor z miejsca odrzuca wszelkie teorie spiskowe na ich temat, wstawiając je tam, gdzie wstawił teorie rasistowskie w Wyspie Złoczyńców, czyli tam gdzie ich miejsce, do wariatkowa. Jest też sporo mowy o patriotyzmie i walce z Rosją pod panowaniem cara, w czasie zaborów.

Choć powieść nie ma takiego impetu, nie uderza tak mocno, nie jest wcale słabsza od poprzednich. Po prostu mamy do czynienia z innego rodzaju poszukiwaniem skarbu, skarbu, którego zawartości nikt nie pozna, dopóki faktycznie go nie odnajdzie. No i ma książka dwa bardzo duże plusy, które pokazują coś nowego o naszym bohaterze. Oboma plusami są postaci.

Po pierwsze: Waldemar Batura. Ktoś w stylu Moriartego dla Sherlocka. Stary kolega ze studiów, także obdarzony tzw. “żyłką detektywistyczną”, jednakże w przeciwieństwie do Tomasza N. wielbiciel zbytków, drogich, luksusowych samochodów i ogólnie dostatniego trybu życia. To nie jest jednorazowe pojawienie się na scenie; Batura częściej zagości w książkach o Panu Samochodziku. Nie sposób postaci odmówić uroku, i stanowi także bardzo potrzebny kontrast dla naszego niemalże papierowego bohatera. Bowiem o ile Tomasz N. czasem bywa zarozumiały i pyszałkowaty – pozwala sobie na takie zachowanie zawsze tylko w momencie, gdy już zagadkę rozwiązał i pragnie delikatnie pognębić przeciwników. Batura się przydaje, bowiem jest bardzo ludzki ze swoim pragnieniem posiadania, a jest to także i nasze, czytelników pragnienie, którego Pan Samochodzik nie posiada, co czasem trudno zrozumieć.

Po drugie: dyrektor Marczak. Będąc dziecięciem doprawdy zaśmiewałem się nad dyrektorem, takim klasycznym: “mój tata jest z zawodu dyrektorem”. I choć ostatecznie Nienacki pokazuje dyrektora jako postać, która jednak ogarnia i potrafi coś sobie nieźle wykombinować, nim do tego dojdzie mamy doprawdy używanie w temacie stanowiska, które tak źle się kojarzy, i na którym ludzie tak bardzo potrafią rozczarować. Także dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz