niedziela, 3 marca 2019

Czwarta część trylogii z Neshov, czyli o tym, jak znalazłem się w martwym punkcie (A. B. Ragde - "Zawsze jest przebaczenie")

Gdy kończyłem lekturę trylogii z Neshov pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że w życiu nie ma happy endów, rozwiązania problemów nie spadają z nieba, ot tak. Zakończenie książki “Na pastwiska zielone” bowiem doskonale o tym fakcie nam uświadamia; jest jak sarkastyczny śmiech cynika obserwującego nadzieję prostego człowieka, wierzącego, że ciężką pracą i uczciwością kiedyś, i on sam, ten, tego… Krótko mówiąc: zakończenie mi pasowało. Było boleśnie rzeczywiste.

I teraz jestem w kropce, by nie powiedzieć, że wręcz w martwym punkcie. Czy Autorka kończąc tom trzeci planowała powrót i przygotowanie tomu czwartego? Nie wiem, i cokolwiek by nie powiedziała, i tak nie uwierzę, wiadomo, mówi się byle co, by książkę wypromować. A czytelnicy jak pelikany łykający wydawniczy PR na nic innego nie zasługują. Mimo to, pytania pozostają: skąd wynika kilka lat odstępu między publikacjami tomów trzeciego i czwartego? Czy jest tu jakiś sens i plan, czy jedynie pragnienie pieniędzy?

Ja nie będę taki odważny, by stanowczo uznać “Zawsze jest przebaczenie” za książkę jednoznacznie złą. Lub niepotrzebną. Są bowiem dwa typy czytelników pani Ragde: tacy jak ja, którym bardzo odpowiadała tragikomedia i raczej brutalny opis świata, w którym musimy funkcjonować oraz typ drugi, czyli czytelnicy, którzy przede wszystkim chcą wiedzieć co było dalej, i którym ostatnie strony historii zepsuły całą zabawę. Postacie, które tak polubiliśmy powracają, w dodatku po latach, rzecz dzieje się prawie pięć lat po zakończeniu “Na pastwiska zielone”. Odpoczęli. Nabrali dystansu do niektórych wydarzeń. Ma to sens, rozumiem, oczywiście. W przeciągu paru lat można mocno zmienić się w środku, gdy i otoczenie uległo zmianie, a otoczenie w Neshov było jak wirus wywołujący chorobę.

Jednak o ile mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że zawsze jest przebaczenie, tak doprawdy nie mogę przeboleć dość oczywistego toku wydarzeń i raczej żenującego happy endu, który sprowadza czwarty tom do roli “po prostu jeszcze jednej książki”, podczas gdy trzy poprzednie były zdecydowanie czymś więcej, niż tylko pozycjami odhaczanymi w kalendarzyku czytelnika. Pewnie, że teraz tetralogia z Neshov wygląda jakby pełniej, i będzie akceptowalna dla znacznie większej liczby czytelników. Autorka przeprowadzi ich przez mrok i znój, a potem zaoferuje światło wraz z odpoczynkiem. Osobiście jednak trudno mi teraz polecić całość; uważam, że powinna zostać trylogia. Nie każda książka musi się kończyć słowami: “żyli długo i szczęśliwie”.

No chyba, że teraz powstanie tom piąty, gdzie wszystko runie? Ale by było…!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz