poniedziałek, 11 marca 2019

Tytuł tak genialny, że nie będę się wysilał - "Czyż nie dobija się koni?" (Horace McCoy)

Wielki Kryzys w Stanach Zjednoczonych w latach 30. zeszłego stulecia na razie kojarzy mi się głównie z powieścią “Grona gniewu” Johna Steinbecka. Powieść o wszystko mówiącym tytule: “Czyż nie dobija się koni?” z pewnością tego nie zmieni, bowiem o ile ma swoje momenty, tak niestety jej egzystencjalizmem nie jestem w stanie się zachwycić.

Potrafię jednak docenić. Książka byłaby niezłym dziełem i bez tej warstwy - opis czasu kryzysu i czynności, jakie są w stanie podjąć ludzie byle tylko mieć jakiś dach nad głową i odrobinę niezbędnego do życia pożywienia totalnie mnie satysfakcjonuje. Choć brzmi groteskowo - oto maraton taneczny, setki godzin poruszania się przed nami - daje radę. Szybko okazuje się, że całe to wydarzenie, by nie powiedzieć wulgarnie: cały ten event to jedynie sposób na przetrwanie dla organizatorów, a sposoby na zwiększenia zainteresowania jako żywo przypominają mi lata 90. w naszym kraju i ostateczne zeszmacenie się widzów dzięki oglądalności takich rzeczy jak Big Brother czy inne reality show.

A ponieważ człowiek to istota z gruntu egoistyczna, organizatorom wystarcza lekko jedynie pokierować uczestnikami, by ci sami z siebie zaczęli się prześcigać w popisach kreatywnej głupoty byle zaistnieć, byle mieć te kilka minut, byle cokolwiek zdobyć (lub kogokolwiek).

Na tym tle rozprawa sądowa głównego bohatera jest jedynie smaczkiem, który dla wielu będzie tym najważniejszym elementem powieści, ale dla mnie jest faktycznie jedynie dodatkiem. Chciałbym więcej, nie wystarcza mi tych kilka zdań wypowiedzianych przez Glorię, dzięki którym możemy poznać jej przeszłość. Oczywiście pojmuję, że owa przeszłość z czasami obecnymi, beznadziejnymi, trudnymi są czynnikami, które ją w taki sposób ukształtowały, mimo to chciałbym więcej, dokładniej, głębiej. Chciałbym móc dokonać analizy, lub poznać analizę narratora, nie wystarcza mi krótkie: tak po prostu jest, tak po prostu bywa, ludzie po prostu tacy czasem są.

I tak sobie pomyślałem, że egzystencjalizm powieści widzę nie w samej Glorii i bohaterze na sali sądowej, co w tych tańczących ludziach. Kreatywność uczestników jest na tyle imponująca, że nie sposób nie zacząć myśleć o tym jak wiele człowiek potrafiłby osiągnąć, gdyby ta cała inwencja została ukierunkowana lepiej, ku sprawom faktycznie istotnym i wartościowym.

Książka jest bardzo krótka, znajduje się na wielu listach powieści uznawanych za ważne, polecam, warto, to zaledwie jedno popołudnie.

They Shoot Horses, Don't They?
Zysk i s-ka 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz