poniedziałek, 13 grudnia 2021

Jussi Adler-Olsen, Departament Q, tom 3: "Wybawienie"

Trzeci epizod prezentujący sprawy, którymi zajmuje się duński Departament Q zaczyna się jak dobra, przygodowa powieść. Oto do ręki Carla Morcka trafia butelka z listem, odnaleziona gdzieś w Szetlandach, a skierowana do Danii ze względu na język, jakim list jest pisany oraz fakt, że ktoś wrzucił ją naprawdę dawno do wody, tak dawno, że na pomoc już nie ma co liczyć. Jedynie, być może, na sprawiedliwość, bo właśnie takimi sprawami zajmuje się Departament Q - dawnymi, niewyjaśnionymi, porzuconymi.

Historia tu przedstawiona jest już znacznie bardziej klasyczna dla tego typu literatury, niż dwa poprzednie tomy. Kolejny raz autor równocześnie przedstawia czytelnikowi losy tak bohaterów, jak i przestępców, i kolejny raz wychodzi z tego bez szwanku. Ale po raz pierwszy podczas lektury powieści Jussiego Adler-Olsena zacząłem mieć problem z inną cechą charakterystyczną jego twórczości: z długością książki.

Dwa poprzednie tomy są mocno nadmuchane, jednak podczas lektury wszystkie te słowa się docenia, przyjmując styl pisarza i doceniając go; jest specyficzny, ale przez to charakterystyczny, no i Adler-Olsen potrafi właśnie tak niespiesznie opowiadać, to jest siła dwóch pierwszych tomów. W tomie trzecim jednak coś mi zaczęło zgrzytać, albo historia mnie zbyt mocno uderzyła (w co wątpię, w tomie pierwszym była równie drastyczna), albo autor jednak przesadził. W pewnym momencie już nie potrafiłem smakować podawanych niespiesznie kolejnych zdarzeń, dni i nocy bohaterów, złoczyńców czy ofiar, był bowiem moim zdaniem już czas na konfrontację. A gdy wreszcie do niej doszło, wszystko stało się w najgorszy możliwy sposób, czyli pozostawiając mnie z wrażeniem wyciągania królika z kapelusza czy monety zza ucha. Nie klei mi się ta historia, jej koniec zaprzecza wcześniejszej treści, ale to może być moje osobiste odczucie, to nie jest żadna prawda objawiona.

Prawdą natomiast jest fakt, że autor pozostaje ciągle twórcą potrafiącym przykuć uwagę nie tylko dzięki swoim bohaterom i pomysłom na historie, ale także styl. I choć tym razem pod koniec mnie jednak wymęczył, to z całą pewnością nie zamierzam się z Carlem Morckiem żegnać, odpocznę chwilę i do Departamentu Q z pewnością powrócę.

Flaskepost fra P, Sonia Draga 2018

Jussi Adler-Olsen, Departament Q, tom 2: "Zabójcy bażantów"

Drugie spotkanie z Departamentem Q zaliczam do równie udanej zabawy, jak przy tomie pierwszym (“Kobieta w klatce”). Składający z Carla Morcka i Assada nowy wydział znalazł swoje miejsce w duńskiej policji, i jakby więcej osób spogląda ku naszym bohaterom z nadzieją, że faktycznie są w stanie ruszyć sprawy do tej pory zdające się takimi nie do ruszenia.

Nikt się nie spodziewał, że sztucznie powołany do życia “departament od spraw niewyjaśnionych” faktycznie zacznie sprawy wyjaśniać, nie bardzo więc wiadomo jakim kluczem wybierać kolejne akta czekające na drugą szansę. A mimo to na biurko Carla trafia coraz więcej odniesień do jednej, konkretnej sprawy, która co dziwne zakończyła się skazaniem. Więzień niebawem ma wychodzić na wolność. O co więc chodzi?

W “Zabójcach bażantów” autor bierze na cel jedną z najobrzydliwszych cech charakterystycznych dla naszych czasów i naszej kultury: prawa, które wbrew wszystkiemu, co głoszą ludzie z prawem związani, wcale nie jest równe wobec wszystkich. Około dwudziestu lat temu w samotnej chacie brutalnie zamordowano, pobito na śmierć siedemnastoletnią dziewczynę i jej rok starszego brata. Policja przez wiele lat próbowała swoich sił z wyjaśnieniem sprawy, a gdy funkcjonariusze się poddali, sprawca sam się zgłosił na policję w celu odbycia kary.

Carl Morck błyskawicznie orientuje się, że sprawca pochodzi z większej grupy trzymających się razem ludzi, spośród wszyscy pozostali znajdują się na samym szczycie kapitalistycznego łańcucha pokarmowego w Danii. Nie ponieśli zatem żadnych konsekwencji, co Carla mocno irytuje. Ponadto do grupy należała też dziewczyna, dziś bardzo tajemnicza, która od razu trafia do kręgu podejrzeń - wpierw jednak trzeba ją odnaleźć. Krok po kroku odkrywamy jak uprzywilejowani ludzie spędzali czas będąc nastolatkami. A potem, co jeszcze bardziej włosy jeżą się na głowie dowiadujemy się, jak czas spędzają dziś.

I tylko czekać jak to wszystko się skończy, również dla Carla. Autor prowadzi fabułę w dokładnie taki sposób, jak w tomie pierwszym, nie spiesząc się, i dając dojść do głosu również samym przestępcom, co kolejny raz buduje ten charakterystyczny styl suspensu, gdy czytelnik wie więcej od policji. Jednak po lekturze tomu pierwszego już wiemy, że nawet mimo to Jussi Adler-Olsen przygotuje coś zaskakującego tu i tam, sprytnie trzymając uwagę czytelnika do ostatnich stron książki.

Fasandræberne, Sonia Draga 2017

Jussi Adler-Olsen, Departament Q, tom 1: "Kobieta w klatce"

Oczywiście, że od dawna zdawałem sobie sprawę z istnienia takiego pisarza, jednak działania marketingowe skutecznie mnie od jego twórczości odrzucały. A tym razem niesłusznie, bowiem Jussi Adler-Olsen doprawdy wie jak napisać kryminał.

Od razu powędrował na szczyt mojej listy ulubionych skandynawskich twórców; nie jest tak doskonały jak Mankell, nie tak depresyjny jak Asa Larsson, ale z Nesserem już bym go postawił na jednej półce, choć literaturę uprawiają jednak odmienną.

Tam, gdzie u Nessera dominuje ciężar, depresja i poczucie beznadziei ludzkiej egzystencji (czyli chociażby cztery pierwsze części cyklu Barbarotti), tak u Adler-Olsena mamy coś zupełnie odwrotnego - niemalże dowcip. Autor prezentuje zaskakującą, szczególnie jak na przedstawianą historię (okropne rzeczy ludzie robią ludziom) lekkość w prowadzeniu całości. I absolutny brak pośpiechu, jak u Mankella. Krok po kroku poznajemy nowego bohatera, Carla Morcka i wraz z nim jesteśmy świadkami powołania zupełnie nowego departamentu w duńskiej policji, oznaczonego literą Q.

Carl Morck jest policjantem krnąbrnym. Ale doskonałym gliną. Który właśnie utracił swoje miejsce w policji, zdarzyły się rzeczy, które spowodowały, że coś z bohaterem trzeba zrobić. A co robią z takimi różni biurokraci, obojętnie jakiej opcji politycznej? Tak, dokładnie: awansują.

Siedzi zatem nasz świeżo upieczony szef Departamentu Q w piwnicy, do pomocy dostaje tajemniczego, by nie powiedzieć wręcz: podejrzanego pomocnika arabskiego pochodzenia, a za zadanie - by wreszcie zniknął z radaru i oczu ludzi na posterunku - otrzymuje dziesiątki teczek spraw dotychczas niewyjaśnionych.

Pięć lat temu zaginęła bardzo znana, świetnie zapowiadająca się pani polityk. Mówi się, że utonęła, lecz nigdzie nie odnaleziono ciała. Carl Morck jakby na przekór wszystkim zwierzchnikom, politykom, złośliwym sekretarkom w pracy a nawet swojej żonie (nie byłej, ale dawno żyjącej bez Carla) postanawia sprawie się przyjrzeć. A że jest dobry w swojej pracy, dochodzi do zaskakujących wniosków.

Książka ma wiele plusów, do których na czele zaliczam samego bohatera. Carl jest inaczej krąbrny niż czytelnikowi się wydaje z początku, to nie milczek, twardziel, introwertyk czy przekonany o swojej wyższości ważniak. To człowiek, który nie dość, że nie waha się mówić głośno tego, co faktycznie myśli, to jeszcze ma wiele szczęścia, bowiem jego zwierzchnikami są postaci nie interesujące się polityką. Idą więc świetnemu gliniarzowi na rękę, i nagle, wbrew wszystkiemu okazuje się, że Departament Q nie będzie miejscem, w którym tylko spędza się czas i pobiera pensję.

Kolejnym plusem jest styl pisarza. Jak już wspomniałem, Adler-Olsen się nie spieszy. Powoli pokazuje nam dzień za dniem, godzinę za godziną życia swoich postaci, przy czym doprawdy nie znalazłem momentów, w których chciałbym lekturę jakoś pogonić - co przecież zdarza się przy kryminałach oferujących dobry suspens. Autor choć stawia naprawdę wiele znaków, to jednak nie stawia znaków zbytecznych; tworzy dzięki swojej dokładności przyjemny klimat, dzięki któremu szybko czytelnik identyfikuje się z bohaterem i zamiast odczuwać znużenie dokładnością w opisie zaczyna taki styl prezentowania zdarzeń doceniać, a nawet lubić.

Wreszcie po trzecie Jussi Adler-Olsen postanawia iść raczej rzadszą drogą pokazywania zdarzeń w tego typu literaturze, czyli opisuje równie dokładnie działania bohaterów “robiących innym krzywdę”. Nie ograniczamy się do charakterystycznej dla kryminału, krótkiej prezentacji złoczyńcy rzuconej tu i ówdzie; która zazwyczaj więcej stawia pytań, niż udziela odpowiedzi. Nie, autor poświęca sporo miejsca na opisywanie działań przestępców, i to tak, że czytelnik już wie sprawy, o których Carl Morck wiedzieć póki co nie ma szans. Uważam, że takie prezentowanie historii z dreszczykiem jest trudne, a przez to rzadkie, jednak Adler-Olsen uprawia taką właśnie literaturę z sukcesem. Przewracając kolejne kartki odczuwamy napięcie, na które przy takiej literaturze się czeka, nie jest jednak ono nieznośne - literaturą się można delektować, autor pisząc w taki sposób odwleka ostateczną konfrontację czy też epilog, ale odwleka bez sztuczności, ze smakiem, dodając książce kolejnych plusów.

Jest to jednak kryminał, i tak, jak u Mankella, Asy Larsson czy Hakana Nessera i tu ostatecznie oglądamy ludzi, którzy uczynili innym straszne rzeczy. Cel zatem osiągnięty, jednak sposób podania jakże odmienny! Gorąco polecam.

Kvinden i buret, Sonia Draga 2017

środa, 1 grudnia 2021

Stephen King - "Billy Summers"

Ależ mnie kusiło w pewnych momentach tej książki przyrównać ją do mojego ulubionego “Dallas ‘63”! Tak, jak wówczas ktoś powie: to jest książka o podróży w czasie, i wyczerpie w ten sposób mniej więcej 5% faktycznej zawartości powieści, tak i tu fakt, że bohaterem jest kiler to jedynie lekko zadrapać na czubku górę, jaką “Billy Summers” faktycznie się okazuje.

Bohater ma tu wiele ról, i to ich prezentacja daje czytelnikowi najwięcej radości. Billy’ego poznajemy gdy przyjmuje ofertę na kolejne zlecenie, i już wtedy widać, że będzie ciekawie. Billy bowiem przed zleceniodawcą udaje kogoś, kim nie jest, a biorąc zlecenie przyjmuje propozycję udawania pisarza, który jest w trakcie tworzenia. I próbuje pisać, i dodatkowo próbuje pisać tak, jakby pisała postać, którą udawał przed zleceniodawcą. Taka sytuacja dla Stephena Kinga to wszystko, co jest potrzebne, by roztoczyć przed czytelnikiem typową dla siebie, rewelacyjnie skrojoną historię o człowieku, a nawet o ludziach.

Podanie tu na tacy co dzieje się potem, po zleceniu, i jakie postaci wchodzą na plan główny byłoby wielkim grzechem. Niech potencjalnym czytelnikom wystarczy fakt, że gdy broń wypaliła, to Stephen King podróżuje w najróżniejsze rejony, wiążąc ze sobą pomysły typowe dla niego, czyli zupełnie zaskakujące dla czytelnika, a robi to jak zawsze z ogromnymi umiejętnościami. Świetna książka, chyba najlepsza od czasów wspomnianego “Dallas ‘63”.

Prószyński i S-ka 2021

Ałbena Grabowska - "Rzeki płyną, jak chcą"

Tym razem autorka zabiera nas na ziemie polskie w czasie pierwszej wojny światowej. Poznajemy bardzo podupadłą rodzinę, matkę z trzema dorosłymi córkami, które bez ojca (wyruszył na wojnę) próbują jakoś sobie radzić w niewielkim majątku, z nieuczciwym zarządcą i bez większej wiedzy o tym co robić, by było co jeść i w co się ubrać.

Na szczęście nie jest to kolejna polska powieść o ogromie zła, jakie wyrządzili poszczególnym bohaterom Rosjanie. Rzecz jasna są dość jednoznacznie przedstawieni negatywnie, w końcu to zaborcy, ale oczywistych rozwiązań fabularnych, przerabianych na wszystkie możliwe sposoby tu nie ma.

Historia opowiada o Klarze, najstarszej córce, która z panny powoli stała się kolejną służką w domu. Tymczasem powraca jej siostra, i to z mężem, kolejna również gwałtownie rozgląda się za kandydatem, a Klara próbuje zrozumieć siebie samą, swe otoczenie no i czasy, w których przyszło jej żyć; punkt widzenia Polaka, Rosjanina, zaborcy, patrioty, Dmowskiego, Piłsudskiego a nawet sufrażystek.

Lektura jest wciągająca jak zawsze u Ałbeny Grabowskiej, no i… końcówka jest, chciałoby się powiedzieć, również w stylu autorki. Oj, dwadzieścia lat temu za takie zakończenie bym wygrażał, wymachiwał zaciśniętymi pięściami, ale dziś mi się podoba. Doskonale się bawiłem.

Rebis 2021

Ałbena Grabowska - "Coraz mniej olśnień"

Mam wrażenie, że Ałbeny Grabowskiej nie promuje się tak, jak na to zasługuje. Wielka szkoda, bo autorka potrafi napisać powieści naprawdę nieźle zaplanowane i przemyślane, w dodatku zupełnie nieoczywiste, w których na czytelnika często czeka coś, czego nigdy by się nie spodziewał po rozpoczęciu lektury i poznaniu bohaterów. 

Dokładnie taka sytuacja ma miejsce w przypadku powieści “Coraz mniej olśnień”. Poznajemy trzy kobiety, których - co jest raczej oczywiste - losy muszą się gdzieś przeciąć. Poznawanie ich, a szczególnie Marleny zwanej Lenką to nie tylko świetna zabawa przy dobrze skrojonej postaci, ale również ciekawe i interesujące doznanie, a nawet zupełnie niezły obraz naszych czasów. 

Autorka świetnie się bawi, wprowadzając coraz to bardziej interesujące postaci oraz gmatwając związki między nimi, puszcza oko do czytelnika wyśmiewając otaczającą nas rzeczywistość (talent show dla poetów), wreszcie budując tę konstrukcję umiejętnie wyciąga z niej ten jeden klocek, który w ostatniej chwili pozostawia czytelnika z rozdziawionymi ustami. Aż chciałoby się poznać co było dalej, jak można w takim momencie przestać - ale nie, sztuką jest właśnie doprowadzić do takiego zakończenia i powstrzymać się od choćby jednego zdania więcej. 

Autorkę poznałem sięgając po sagę “Stulecie winnych”, bo takie sagi uwielbiam, ale bardzo się cieszę, że zdecydowałem się poznać także pojedyncze powieści. Zdecydowanie warto je polecać, zatem namawiam wszystkich: dla tak napisanych powieści warto sobie ułożyć rozkład dnia tak, by one były punktem głównym, to czysta przyjemność.

Zwierciadło 2021

Ałbena Grabowska - "Lady M"

Początkowo wydawało mi się, że tej powieści Ałbeny Grabowskiej nie dokończę. Nie od razu dałem się wciągnąć; prezentacja losów pewnego małżeństwa z początku mnie nieco nudziła. Sytuację nieco poprawił fakt, że książka jest skonstruowana w taki sposób, że co rozdział wymienia się perspektywa opowiadanej historii. Raz oglądamy wydarzenia “na bieżąco”, a to znowu w rok później, podczas gdy jedna z postaci przebywa w odosobnieniu. 

W jednej trzeciej książki już byłem kupiony. W “Lady M” mamy do czynienia z powieścią obyczajową, którą kusi mnie określić, że jest z “lekkim dreszczykiem”. Autorka sprawnie konstruuje napięcie, które coraz mocniej towarzyszy czytelnikowi podczas lektury, i zaczyna się dziać to, co lubię najbardziej: w przerwach między wątkami czy rozdziałami odkładamy na moment książkę i puszczamy wodze fantazji o co tak naprawdę może chodzić, kto za kogo i komu za co. 

Bawiłem się doskonale i tylko jedno nie daje mi spokoju: dlaczego autorka dała powieści właśnie taki tytuł? Jest raczej jednoznaczny, a wydaje mi się, że wcale nie trzeba było tak od razu dawać wskazówek i podpowiedzi, napięcie i zabawa byłyby jeszcze lepsze.

Zwierciadło 2021

Ałbena Grabowska - "Matki i córki"

Bohaterka powieści przedstawia siebie jako czterdziestolatkę i powraca do czasów, gdy była dzieckiem. Wspomina prababcię, której młodość przypadła na czasy sprzed pierwszej wojny światowej, babcię, która spędziła czas kolejnej wojny w obozie koncentracyjnym oraz matkę, która nie chce poruszać tematu ojca bohaterki. Jego brak, jak i brak szerszych informacji o dziadku i pradziadku niemalże definiuje życie protagonistki, a autorka w kolejnych rozdziałach zabiera nas na podróż przez koleje losu każdej z kobiet. 

Trudno było mi się oderwać od lektury, Ałbena Grabowska pisze w sposób mocno przykuwający do fotela. Człowiek niemalże zaczyna sobie planować dzień tak, by czas przy jej powieści był punktem kulminacyjnym całej doby. Historie z zesłania na Syberii czy przerażające opowieści o tym, co działo się w obozie koncentracyjnym nie są tym, czego czytelnik mógłby się spodziewać. Jest wiele książek o tej tematyce, i niestety często prowadzą fabułę podobnie, kolejny raz prezentując nam okrutne zachowania spod znaku “ludzie ludziom zgotowali ten los”. Na szczęście w przypadku “Matek i córek” dramatyczne treści są jedynie tłem dla historii znacznie ciekawszych - prezentacji losów bohaterek, każdej postawionej w innej sytuacji, każdej inaczej reagującej na to, co się przytrafiło. 

Prócz wojen i związanych z nimi dramatów poznamy także losy matki bohaterki (czasy PRL) i jej samej, a całość ułoży się w nieźle skonstruowaną historię, której autorem mógł być tylko… chciałem napisać, że tylko wiek XX, ale wyglądam za okno, czytam nagłówki portali i nie, jednak nic się nie zmieniło. Te dramaty dzieją się cały czas, cywilizacja, etyka i kultura okazała się kłamstwem, a to, co przeżywały bohaterki “Matek i córek” zaczyna się od tego, co dzieje się tu i teraz, obok nas. Polecam zatem świetną lekturę na nasze czasy, może sprowadzenie różnych rodzajów cierpienia do wyrazistych bohaterek książki wpłynie jakoś na czytelnika, obudzi w nim jakąś strunę tkwiącą do tej pory w letargu spowodowanym pozorną wolnością i dobrobytem.

Marginesy 2019