czwartek, 20 maja 2021

Kristin Hannah - "Prawdziwe kolory"

Niewiele brakowało, bym uznał, że “Prawdziwe kolory” mogą stać na półce tuż obok “Wielkiej samotności” tej samej autorki. Powieść wciąga w podobny sposób, przez spory fragment lektury masakruje czytelnika, pokazując życie takim, jakie często bywa - w którym musimy się zgodzić z niesprawiedliwością i uznać, że pewne sprawy musimy odpuścić, by w ogóle mieć chęć do dalszej egzystencji.

Bohaterkami są córki ranczera, które poznajemy w momencie śmierci ich matki. Kilka lat potem, jako młode kobiety ruszają w swoje strony, wciąż jednak pozostając w okolicy rodzinnego domu. Tylko najmłodsza faktycznie wciąż mieszka z ojcem. Vivi Ann w pewnym momencie swojego życia staje w trudnej sytuacji: ma szansę przeżyć życie bezpiecznie, z solidnym mężczyzną, lub wywołać chaos, stanąć naprzeciw wszystkich, ale przeżyć prawdziwą, dziką miłość. Brzmi jak początek romansu, ale “Prawdziwe kolory” to nie romans, a dramat.

Powtarzając się po poprzednich opiniach o powieściach Kristin Hannah - tak, od tej również nie mogłem się oderwać. Dałem się totalnie wciągnąć w świat trzech kobiet (ok, dwóch, trzecia jest raczej tłem, choć niezbędnym) i przeżywałem emocje związane z sytuacją, w jakiej zostały postawione. Szkoda tylko, że im bliżej końca, tym większą czułem obawę, że autorka tym razem chce nam zafundować zakończenie prosto z bajki. Niestety, nie pasuje ono do całości, psuje doskonały dramat, i nie chodzi o to, że lubię jak książki całkowicie depczą swoich bohaterów, nic z tych rzeczy. Ostatnie kartki powieści wyglądają tak, jakby pisał je ktoś inny, a nie kobieta odpowiedzialna za stworzenie poprzednich trzystu stron. I tak warto po książkę sięgnąć, ale samo zakończenie do historii tu przedstawionej nie pasuje.

True Colors, Świat Książki 2014

środa, 19 maja 2021

O nowym starcie na Alasce opowiada Kristin Hannah

Kolejna powieść Kristin Hannah i kolejne godziny spędzone na pełnej emocji lekturze, gorączkowym przesuwaniu stron w czytniku - słowem jak za starych, dobrych lat, gdy od co drugiej książki nie dało się oderwać. Tym razem wielki bonus już na starcie: oto amerykańska rodzina z lat siedemdziesiątych wyrusza na Alaskę by zacząć wszystko od nowa. Szybko dowiadujemy się, że stan też w niczym nie przypominał wówczas tego znanego z naszych czasów; pięćdziesiąt lat temu Alaska wciąż była dzika, a każdy dzień był walką o zdobycie jak największej ilości zapasów na długą zimę. Komu marzy się życie w mniejszym gronie, gdzieś, gdzie nie ma upałów, i gdzie natura powoduje, że mężczyzna faktycznie powinien mężczyzną pozostać, temu nie trzeba mówić nic więcej o miejscu akcji.

Bohaterami jest małżeństwo z córką. On jakiś czas temu wrócił z Wietnamu, teraz jest wrakiem człowieka, cieniem dawnego siebie, nie potrafi utrzymać żadnej pracy, nie jest w stanie żyć z ludźmi - stale pakuje się w kłopoty. Ona nie potrafi wyjść z roli zakochanej nastolatki (którą już dawno nie jest) - strach z lat, podczas których ukochany był na wojnie powoduje, że staje się ślepa na to, co dzieje się dzisiaj, wciąż tkwiąc w przeświadczeniu, że on wiele przeszedł, że trzeba do niego podejść ze specyficznej strony, na wiele mu pozwolić i jeszcze więcej wybaczyć.

Obok nich córka, nastolatka, która jest zupełnie sama. Całym jej światem jest matka; częste zmiany miejsca zamieszkania zrobiły z dziewczyny odludka, pełnego kompleksów, samotnika, który z góry wie, że na przyjaźń nie ma szans. W takiej konfiguracji trafiają na Alaskę, gdzie z miejsca pochłonięci zostają przez niebywale życzliwych mieszkańców. Trwa lato, mroku praktycznie nie ma na tej długości geograficznej, on zaczyna się czuć zazdrosny o nowych znajomych, z którymi ona przebywa, dziewczyna tymczasem wreszcie poznaje kogoś w swoim wieku. Ale zbliża się zima – nie tylko pora roku, ale też ten czas, w którym nie uda się już chować za maskami i cała prawda o ludziach wyjdzie na jaw.

Ludzie, jak to się czyta! Owszem, trzeba lubić dramaty, w których zakończenie nie będzie brzmiało: “żyli długo i szczęśliwie”. Owszem, trzeba mieć siłę, by wejść i wytrzymać w historii tak toksycznej, tak brutalnej – ale bardzo rzeczywistej. Kto nie stroni od klimatów cięższych, ten będzie zachwycony. Oderwać się od lektury nie można, jeszcze trochę, jeszcze jeden rozdział… kurde balans, już trzecia nad ranem!

To jest smutna książka. Tu Kristin Hannah nie bawiła się w scenariusze, które z powieści zrobią dramat familijny klasy C (“Zdarzyło się nad jeziorem Mystic”). Kto jest chory, ten nagle cudownie nie ozdrowieje; kto jest potworem, ten nim pozostanie. Jednocześnie: w życiu można spotkać ludzi dobrych, przyzwoitych, to się zdarza, trzeba tylko mieć oczy szeroko otwarte, pozwolić im do siebie podejść, i przygotować się na to, że nim trafimy na faktycznych przyjaciół wpierw fałszywe istoty muszą nas wielokrotnie zranić. Rewelacyjny dramat, wzięty z półki prosto po “Gdzie poniesie wiatr” winduje Kristin Hannah na sam szczyt mojej aktualnej listy ulubionych twórców, polecam zdecydowanie, warto spróbować samemu, to jest tak dobre.

The Great Alone, Świat Książki 2018

sobota, 8 maja 2021

Historia Kaliforni historią kapitalizmu, czyli jak Kristin Hannah przypomina kim są ludzie ("Gdzie poniesie wiatr")

Po lekturze “Zdarzyło się nad jeziorem Mystic” nigdy, ale to nigdy nie spodziewałbym się po Kristin Hannah czegoś więcej niż tylko czytadła, typowego odpoczynku przy lekkiej lekturze stosowanego pomiędzy ciekawszymi pozycjami, oferującymi większe wyzwania dla czytelnika. Choć ściągnąłem na swój czytnik już ze dwie kolejne książki na zapas, zupełnym przypadkiem rozpocząłem lekturę od pozycji najnowszej: “Gdzie poniesie wiatr”. 

I zostałem kompletnie zwalony z nóg. 

Nie, nie jakością pisarstwa autorki. Nie ma powodów do specjalnej ekscytacji, czyta się nieźle, raczej szybko niż z zachwytem nad budową kolejnych zdań. Ani bohaterami, którzy są poprawni, ale tylko poprawni. Z nóg zwalił mnie motyw, który bardzo pragnę nazwać “Gronami gniewu” Steinbecka w wersji dostosowanej do możliwości poznawczych czytelnika z roku 2021. 

Kto z jakiegoś powodu powieści Steinbecka nie zna, ten teraz już nie ma żadnego wytłumaczenia - Kristin Hannah opowiada dokładnie o tym samym, co słynna powieść z 1939 roku. I każdy może się przekonać czym jest kapitalizm, i że nie trzeba wojny i żołnierzy maszerujących przez wioski i miasta, by zgotować piekło innym ludziom. Nie przedstawicielom mniejszości lub innym grupom, które władza aktualnie obwinia o panujący stan rzeczy, ale rodakom. Książka jest przejmująca, smutna, depresyjna. Przedstawia prawdę, całą prawdę i tylko prawdę o tym jak wyglądał kryzys w Stanach Zjednoczonych i komu rząd federalny postanowił pomóc, czym jest wyzysk i do czego tak naprawdę została powołana policja. No genialna rzecz, szacunek za odwagę i wykorzystanie swoich pięciu minut sławy nie na odcinanie kuponów od popularności i spoglądanie na zwiększający się stan konta, ale na uderzenie czytelników czymś, czym ludzi trzeba uderzać - bo inaczej nic nigdy się nie zmieni.

The Four Winds, Świat Książki 2021