niedziela, 3 marca 2019

Jakie czasy, taka fantastyka socjologiczna, czyli o „Opowieści Podręcznej” słów parę (M. Atwood)

Podobnie jak w przypadku "Gry o tron", o tym, że taka powieść w ogóle istnieje dowiedziałem się dopiero, gdy zaczęto tworzyć serial. A że nie mam w zwyczaju oglądać produkcji tv bez znajomości oryginału książkowego, po “Opowieść Podręcznej” sięgnałem. Przeczytałem. I jestem tak zmęczony, że serial na razie zostawiam w spokoju.

Powiedziano już o książce tak wiele, i zinterpretowano ją na tyle możliwych sposobów, że dosłownie każda frakcja osiągnęła już chyba zadowolenie. Tymczasem wydaje mi się, że wpierw wypadałoby powiedzieć, że “Opowieść Podręcznej” jest książką z gatunku fantastyki naukowej, a konkretnie podgatunku fantastyki socjologicznej. I że na półce może spokojnie stać obok Orwella i Zajdla. I że warto rzecz przeczytać bez usilnego poszukiwania fragmentów, którymi można poprzeć jakieś tam tezy, własne czy cudze. Warto spróbować po prostu przeczytać opowiedzianą tu historię, która – info dla tych, którzy nie znają, a się wymądrzają – wcale nie jest wypełnioną seksem i hedonizmem obrzydliwością. Nie jest także – info dla innych, którzy nie znają, ale się wymądrzają – powieścią o biednych, słabych kobietach. Ani twardych, mocnych kobietach. Ani o mężczyznach, którzy myślą tylko o jednym, kobiety mając za przedmioty. Nic ale to nic z tych rzeczy.

Świat przedstawiony jest jaki jest. Rozglądając się dookoła po naszych czasach niespecjalnie trudno jest znaleźć dobre argumenty dlaczego świat “Opowieści Podręcznej” nie miałby być światem realnym. Wszyscy musimy żyć z konsekwencjami wyborów, które wpierw ładnie ubrane w poruszające odpowiednie struny słowa stają się prawem. Widzimy efekty kolejnych praw globalnie i lokalnie, a prawdą jest jednocześnie stwierdzenie, że zmiana chociażby prawa dotyczącego aborcji to zbyt mało, by mówić o totalitaryzmie z książki, ale i stwierdzenie, że każde wielkie zło zaczyna się od tych mniejszych, prostszych do przeforsowania i ukrycia w codziennym chaosie informacyjnym.

Trochę trudno mi sobie wyobrazić jakim cudem można po lekturze “Opowieści Podręcznej” stanąć jednoznacznie po którejś ze stron. Przecież są tu i mężczyźni-świnie, ale i ci, którzy pragną istniejący stan rzeczy zmienić. Są tu kobiety-ofiary, ale i nie brakuje kobiet, które w sposób o wiele gorszy od mężczyzn wykorzystują aktualną sytuację, znajdując przyjemność w cierpieniu innych kobiet. To nie jest książka pisana pod z góry narzuconą tezę, a bohaterka nie oferuje w zasadzie żadnej odpowiedzi, potrafi jedynie zadawać pytania. I w kontekście czasów, w jakich Margaret Atwood książkę pisała te pytania są jak najbardziej na miejscu. Pokazywanie kobietom ich miejsca przez niektórych republikanów z czasów Reagana, panująca epidemia wówczas przerażającej choroby AIDS, nastroje momentami wręcz apokaliptyczne, sprowadzanie tak wielu elementów codzienności do kwestii seksualnych – jakie czasy, taka fantastyka socjologiczna.

Ale i dziś nie brakuje w powieści tematów, które są aktualne, bo i historia lubi się powtarzać. Dobra rzecz, choć nie powiem, żeby z nóg zwalała. Ale zdecydowanie warta lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz