niedziela, 31 marca 2019

Tam, gdzie kończy się inspiracja, zaczyna się kalka, czyli Tokyo Xanadu ex+

Po Tokyo Xanadu ex+ sięgnąłem tylko dlatego, że gra wydaje się być tak bardzo podobna do jednej z moich ulubionych serii: Persona. Także tu bohaterami będą uczniowie, którzy nie dość, że muszą uratować świat, to jeszcze muszą się… uczyć.

Początek jest bardzo klasyczny. Bohatera poznajemy w momencie, gdy odkrywa, że ze światem dzieje się coś dziwnego. Próbując stanąć w obronie zaatakowanej koleżanki wchodzi w tzw. Eclipse, który należy rozumieć jako typowy dungeon z japońskich gier RPG. Chwilę potem już wiemy, że Kou Tokisaka będzie protagonistą, który od bohaterów 3, 4 i 5 części Persony różni się kompletnie niczym.

Historia tu przedstawiona do odkrywczych nie należy. Rozdział po rozdziale obserwujemy Kou, który zagłębia się w świat Eclipse w bardzo klasycznym stylu, czyli ratując zaatakowanych jednocześnie buduje drużynę. Z czasem mamy do dyspozycji aż dziewięć postaci, którymi możemy przechodzić kolejne lochy, jak i wracać do tych już odwiedzonych.
Istotą przyjemności w serii Persona była taktyczna walka. Owszem, turowa, jednak będę się upierał, że taktyczna. Shin Megami Tensei, którego podcyklem jest Persona, oferuje dobrze przemyślany świat ze swoimi zależnościami, stąd turowe pojedynki polegają na uważnym poznawaniu przeciwnika i stosowaniu odpowiednich metod do jego eliminacji. Niestety w Tokyo Xanadu walka nie jest turowa, a zręcznościowa, i choć nie można nazwać jej słabą, to jednak nie daje nawet cienia przyjemności znanego z serii gier Atlusa.



Atak podstawowy, atak z wyskoku, atak silny i specjale - to wszystko. Bohaterowie swoje umiejętności opierają na specjalnych “elementach”, obrazujących żywioły. Te z kolei działają na zasadzie gry “papier, nożyce, kamień”, czyli na prawie każdy element przypada inny - silny i słaby, więc można dopasować bohatera do rodzaju wroga. Walka nie jest nieprzyjemna, można stosować uniki, jednakże nie jest to element, na który się czeka, który daje prawdziwą frajdę. Na końcu każdego lochu czeka boss, wiadomo, i tu ważna uwaga: jest w grze zaburzona równowaga, balans podczas walki. Grając na poziomie normal nudzimy się podczas lochu, przeciwnicy stanowią niewielkie wyzwanie, jeśli w ogóle, tymczasem bossowie są zbyt mocni, już na normalu ich pokonanie jest bardzo, ale to bardzo trudne. I gracz odczuwa dysonans. O ile mi wiadomo problem dotyczy tylko wersji z dopiskiem “ex+”, na PS4, podstawowe Tokyo Xanadu, wydane na PlayStation Vita podobno tego problemu nie posiada.

Oczywiście drugą warstwą tego typu gier jest życie nastolatka. Po szkole mamy do dyspozycji coraz większe miasto z jego atrakcjami, jest przyjemnością poznawanie okolicy. Szkoła, ośrodki handlowe, spacery po parku - po paru godzinach z grą czujemy się jak w domu. Twórcy zadbali o to, by napotkane postaci miały przynajmniej minimum osobistych charakterystyk, więc z czasem stają się oni mniej lub bardziej znajomi. W grze istnieje portal społecznościowy gromadzący informacje o postaciach, który wypełnia się wraz z postępem gracza, więc warto nie gnać od znacznika do znacznika, ale też po prostu pochodzić po okolicy i porozmawiać z ludźmi. Ponadto nie wszystkie zadania poboczne są z góry oznaczone czy to na mapie, czy w owym portalu społecznościowym. Czasem rozmowa może prowadzić do otrzymania zadania, a co za tym idzie, i nagrody.

Podobnie jak w cyklu Persona czas nie biegnie tu w czasie rzeczywistym, nie ma stale zmieniającego się zegara. Kou ma tyle czasu ile potrzeba na wykonywanie dodatkowych akcji, i dopiero na wyraźne wskazanie, z dwoma potwierdzeniami od gry, że chcemy iść dalej - fabuła rusza do przodu. Otrzymujemy specjalne punkty na wydawanie ze znajomymi, od gracza zależy z kim będzie chciał spędzić czas, co zaowocuje zwiększonymi statystykami postaci oraz - być może - specjalnym rodzajem znajomości, już nie koleżeństwem, a przyjaźnią.



Spędziłem w grze trochę ponad 50 godzin, jeszcze czeka na mnie True Ending, jak to w jRPG. Przedstawiona tu historia jest poprawna, ale tylko poprawna - Tokyo Xanadu ex+ nie pokazuje nic nowego, bazuje, często niemal do przesady, na utartych schematach z serii Persona. Zarówno szkoła jak i miasto to czysta kalka, czasem wręcz zżynka z trzeciej i czwartej odsłony cyklu od Atlusa, co momentami jest lekko niesmaczne, by aż tak bardzo tkwić w schematach. Trudno więc uznać grę za podobną do znanego cyklu - to po prostu bezczelne ksero. Na szczęście po pewnym czasie można się do bohaterów przyzwyczaić i nawet polubić, i te 50 godzin spędziłem raczej nieźle, nie żałuję czasu, tylko trochę szkoda mi twórców, których nie było stać na coś ekstra, coś, co by choć odrobinę odróżniło tytuł od oryginalnego pierwowzoru.

Jedyne, czego nie jestem w stanie twórcom wybaczyć, to muzyki. Choć j-pop to nie moje klimaty, uważam, że muzyka w Personach jest genialna. Do tego stopnia, że słucham tej muzyki, mam soundtracki, jest tak doskonała. Tymczasem w Tokyo Xanadu muzyka jest żałosna, bez płci, nijaka i już po paru godzinach telewizor leciał wyciszony, a o muzyce do zabawy decydowałem sam. Żal tego słuchać, że ktoś jest w stanie skomponować tak bardzo byle jakie kawałki, to straszne.

PS. Jeszcze dwa słowa. Otóż dotarłem do True Ending, niestety fabularnie jest ono strasznie naiwne i wg mnie psuje opowieść. Ale ja nie o tym. Bowiem po True Ending w menu głównym gry pojawia się nowa rzecz: After Story. I uwierzcie mi lub nie, ale to daje kolejne godziny zabawy, jeszcze bardziej niszcząc opowieść. No dramat po prostu. Straszna szkoda, gra jest o jakieś piętnaście godzin za długa, plus balans poziomu trudności z bossami… No ja nie wiem jakiego twardziela by potrzeba żeby rozwalić ostatniego bossa z After Story na wyższych poziomach, przecież to jest jakaś masakra.

Polecam zatem wersję na PlayStation Vita. Wg mnie zdecydowanie bardziej warto kupić właśnie ją, z lepszym balansem i bez zbędnego rozbudowania jest lepszym wyborem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz