niedziela, 3 marca 2019

Zjednoczmy wszystkie siły, kapitalisto miły, czyli wreszcie skończyłem czytać „Grona gniewu” J. Steinbecka

Nie da się ukryć, że Grona gniewu są powieścią o wiele trudniejszą w odbiorze od klasyków takich jak Myszy i ludzie czy Na wschód od Edenu tego samego autora. Zarówno pod względem poruszanej tematyki, jak i pióra pisarza, tu swobodnie wędrującego po opowiadanej historii, pozornie chaotycznie. Te rozdziały, które na chwilę zostawiają rodzinę Joadów, by móc skupić się na przemyśleniach dotyczących życia w Oklahomie, albo wcielić się w rolę sprzedawcy samochodów, który zbija fortunę na tysiącach wędrujących na zachód rodzin – te rozdziały znacząco utrudniają zapoznanie się z postaciami, a jednocześnie są chyba najlepszym momentem książki. Pozorny chaos w lekturze towarzyszy czytelnikowi do dosłownie ostatniej sceny – rzeczy tak mocnej, że po prawdzie nie wiadomo, co o niej od razu pomyśleć, jak to przyjąć. I dopiero po chwili, pamiętając o całej rodzinie tu przedstawionej, o powolnym jej upadku, jako grupy społecznej, jej degradacji, kolejnych umykających w bok członkach, dopiero wtedy ostatnia scena jest jak wisienka na torcie. Albo jak ostatni gwóźdź do trumny, bo jednak wydźwięk powieści jest jednoznaczny i w przeciwieństwie do nakręconego filmu nie oferuje żadnej złudnej nadziei.

Oto książka o tym, czym naprawdę jest człowiek i tym, co nim kieruje. Grona gniewu to wspaniałe podsumowanie kapitalizmu jako ustroju, który jak lodowiec zbiera wszystkich po drodze i nikomu nie pozwala stanąć obok. Można tylko iść z nurtem albo przegrać. Serce boli podczas lektury, gdy do czytelnika dociera o co tak naprawdę chodzi, skąd tyle cierpienia i w imię czego.

Tak książka nie opowiada o holokauście, nie mówi o wojnie i ludobójstwie, o genocydzie, zagładzie, wielkim głodzie czy rzezi wybranej grupy etnicznej. A mimo to czytałem Grona gniewu jak rzecz wyżej wymienionym tematom równą bo i tutaj ludzie ludziom zgotowali ten los.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz