czwartek, 28 lutego 2019

„Filary ziemi” wersja 1.5, czyli o „Świecie bez końca” Kena Folletta

Powieści Kena Folletta trudno nazwać literaturą, która zwala z nóg. Łatwiej nazwać je solidnymi pozycjami, sprawnie przygotowanymi, i choć może bohaterowie z reguły nie są aż tak dobrze przedstawionymi postaciami, jakbyśmy chcieli, to jednak lektura sprawia dużo przyjemności. Nie ma efektu “wow”, a jednak jest tylko kwestią czasu, gdy czytelnik sięgnie po kolejną książkę. Bo Folletta czyta się po prostu dobrze. Ale nie jednym tchem, i to jest ten problem.

“Świat bez końca” to niby kontynuacja słynnych “Filarów ziemi”. Piszę “niby”, bo to zabieg czysto marketingowy; akcja dzieje się dwa wieki potem, i o bohaterach budujących katedrę w Kingsbridge już mówi się jak o postaciach mitycznych. Znajomość wydarzeń i postaci z “Filarów” jest kompletnie nie wymagana, i to mi się podoba, bo zwyczajnie nie pamiętam takich szczegółów jak imiona osób czy relacje pomiędzy nimi.

Pamiętam natomiast budowę katedry oraz ogrom zła, jakie przytrafiło się w życiu bohaterów. I z przykrością muszę powiedzieć, że pan Follett niespecjalnie się postarał w “Świecie bez końca”, oddając nam sagę, która porusza dokładnie te same tematy co poprzednik. To się oczywiście czyta nieźle, i jak to w przypadku prozy brytyjczyka bywa, im dalej zajdziemy, tym bardziej chcemy przewracać kolejne kartki, najdłużej trwa poznanie mentalności postaci i polubienie ich. Prawdą jednak jest, że obie książki są do siebie bardzo podobne. Tak, jak w “Filarach”, tak i w “Świecie” będziemy obserwować odwieczny konflikt między z reguły cwanymi, ale głupimi konserwatystami i tymi, którzy pragną popchnąć życie Kingsbridge dalej, którzy nie boją się eksperymentów i postępu. I tak samo, jak w “Filarach”, tak i tu rolę tych pierwszych odgrywa kościół, a drugich kilkoro mądrych mieszkańców, którzy potrafią spojrzeć w przyszłość dalej, niż tylko do kolejnego dnia i widzą wokół siebie coś więcej, niż cielesne przyjemności i pełne brzuchy.

Jasne, że lubię czytać o manipulacjach kleryków, każda pozycja, która prezentuje kościół jako instytucję jednak w przeważającym stopniu opanowaną przez polityków i manipulantów ma moje uznanie. Ale to już było. Jasne, historia lubi się powtarzać, oczywiście, ludzie niespecjalnie mądrzeją z kolejnymi pokoleniami, a jednak całość jest tak bardzo przewidywalna dla czytelników, którzy Folletta już znają, że często można zgrzytać zębami. Jest tu tak wiele okazji, by zaskoczyć, by zbudować coś niespodziewanego, ale nie – od początku do końca “Świat bez końca” idzie w spodziewanym od niemal pierwszej strony kierunku, i to mnie bolało. Szczególnie na końcu, gdy w dosłownie kilku zdaniach Follett “posprzątał” cały ten galimatias, który wcześniej przedstawiał na niemalże tysiącu stron.

Ma książka swoje momenty, i nie skupia się aż tak na szczegółach, jak “Filary”, jest znacznie bardziej o ludziach i o czasach, w jakich żyją, niż o procesie budowy czy architekturze. Brakuje trochę większej ilości postaci w tle, szczególnie tych prawdziwych, historycznych. Na szczęście mimo tych krytycznych uwag, jest to pozycja dobra. Jak już powiedziałem: z nóg nie zwala, ale jest solidna. Objętość obiecuje coś bardziej imponującego, niż przecinające się losy zaledwie kilku postaci przez okres około czterdziestu lat, jednak po zakończeniu lektury byłem znacznie bardziej zadowolony, niż nieusatysfakcjonowany.

World Without End
Albatros 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz