wtorek, 26 lutego 2019

Nie tylko czytelnik - Blah blah blah, kill, blah blah blah – czyli jak Ubisoft zrobił grę w sam raz dla mnie: Far Cry 3: Blood Dragon! (Ubisoft)

Blood Dragon to samodzielne DLC dla jednej z lepszych gier, jakie ukazały się na siódmej generacji konsol – Far Cry 3. Jednak zawartość nie jest rozwinięciem przygody Jasona Brody’ego, to zupełnie samodzielna gra. Słowa Far Cry w tytule zostały wstawione z dwóch powodów: po pierwsze Blood Dragon w całości jest oparty na mechanice trzeciej części tej słynnej serii. I to dobrze, bowiem doskonałe rzeczy warto kopiować, co zresztą Ubisoft udowodnił także czwartą odsłoną tego cyklu. A po drugie – marketing. Każdy, kto słyszy Far Cry 3, ten doskonale wie o co chodzi, zatem jest to najprostszy sposób na zapewnienie tytułowi rozgłosu.

Doors opening by themselves? I love 2007


Blood Dragon opowiada historię, którą aby zrozumieć należy doceniać kino akcji lat 80., albo jeszcze lepiej pamiętać tamte lata. Mi tytuł natychmiast przypomniał, jak na początku lat 90., gdy szkoła zaczynała się często dopiero po 12.00 (spory przyrost naturalny, sporo dzieci, sporo klas, ograniczona ilość sal lekcyjnych), nim owa 12.00 nadeszła, spędzałem sporo czasu o kolegów, mających TO COŚ, czyli RZECZ, KTÓREJ PRAGNĘLI WSZYSCY, czyli magnetowid. A na owym magnetowidzie, w wolnej chacie (rodzice kolegów grzecznie pracowali) oglądało się wszystko to, co nagle pojawiło się w świeżo otwartych wypożyczalniach kaset VHS, jakich było około mnóstwa, powstawały jak grzyby po deszczu. Szedł zatem cały maraton filmów, od rzeczy takich jak Kickbokser, Krwawy ring, poprzez Commando, Predator, Terminator, Obcy, do rzeczy takich jak Ucieczka z Nowego Jorku czy nawet (o zgrozo, te filmy niszczyły psychikę dziecka) The Thing czy Koszmar z Ulicy Wiązów.




To właśnie dzięki kasetom VHS i zjawisku zwanemu wideo dziś, grając w Far Cry 3: Blood Dragon kręci mi się łezka w oku. Jest to bowiem tytuł skierowany właśnie do miłośników kina akcji i kina SF z lat 80., w którym wcielamy się w rolę dzielnego żołnierza-cyborga o wszystko mówiącym imieniu Rex Power Colt, całość rozgrywa się w odlegej przyszłości, bo roku aż 2007, w świecie po wojnie nuklearnej, któremu zagraża zły generał Sloane. Blood Dragon jest totalnie wypełniony charakterystycznymi dla tamtych czasów one-linerami, całość jest idealnie przesadzona, i wprost bajecznie czarno-biała, gdzie dla kobiet ratuje się świat, dla przyjeciela zabija tysiące wrogów, a dla gwiaździstej flagi warto umrzeć.

Just let my kill people, dammit!


Rozgrywka wygląda idealnie tak, jak w FC3: całość także rozgrywa się na wyspie, także wypełnionej posterunkami wroga. Z tym, że to nie piraci, a źli cyberżołnierze Omega Force. Likwiduje się ich jednak tak samo, jak piratów, z tym, że łatwiej – Blood Dragon bowiem symuluje lata 80. nie tylko fabularnie i dźwiękowo, ale też jakością samej akcji – choć praktycznie każde zadanie jest kopią któregoś ze zleceń, jakie wykonaliśmy jako Jason, to wszystko jest nieco bardziej przesadzone, wrogów jest nieco więcej, umierają odrobinę łatwiej, wybuchów jest o wiele więcej, a graczowi nie towarzyszy respekt, jaki czuliśmy będąc w skórze Jasona, tylko poczucie siły i niezniszczalności, typowe dla bohaterów kina akcji. Wszystko zostało zaprojektowane i przemyślane w taki sposób, by autentycznie czuć się jak terminator czy inny Snake Plissken, lub nawet Michael Biehn, bowiem to jego głos słyszymy w kwestiach wypowiadanych przez bohatera! Respekt i plus 50 do charyzmy.


Wyspa została przekształcona w taki sposób, by spełniać wyobrażenia o zagładzie nuklearnej, jakie cechowały produkcje filmowe z tamtych lat. Wszystko jest ciemne, brzydkie, tak naprawdę to jedna wielka pustka, bez drzew, jedynie z jakimiś krzewami. Po oryginalnym FC3 zostały ruiny i różnego rodzaju plemienne laleczki, nie zabrakło także jeepów, tu jednak zupełnie bezużytecznych. Na ten pozbawiony nadziei świat nałożono nieco typowej, topornej technologii, różnego rodzaju bunkry czy ośrodki, a całość została przykryta dodatkową wartwą brudu, takim mętnym filtrem, jaki pamięta każdy, kto oglądał filmy na VHS. Nigdy nie było super czystego obrazu, zawsze coś gdzieś musiało trzeszczeć, śnieżyć. Oto i Blood Dragon, w którym niespecjalnie dużo widać przed sobą, ale twardziela Colta to zupełnie nie obchodzi – wszak to nie on będzie z drogi schodził, a będą schodzili jemu.

We call them Blood Dragons, BD for short.


Tak, mamy wyspę, bohatera, oponentów i nawet zwierzęta, trochę zmienione, takie z dodatkiem cybernetyki. Ale jest jeszcze jedna, spora zmiana względem oryginału – tytułowe Krwawe Smoki. To dosłownie smoki, być może dinozaury, bardzo niebezpieczne stworzenia (choć nie niemożliwe do zabicia). Rzucają się na wszystko, co popadnie, należy na nie uważać. Na szczęście mają słaby wzrok, zatem w miarę swobodnie można je ominąć czołgając się… no, oprócz tych momentów, gdy po prostu należy je zabić.


Jakie to piękne, owe smoki. Fabuła po prostu cudowna – one są świadectwem szaleństwa Sloana, a ich krew kreuje super-żołnierzy, ale nie godnych walki dla gwiaździstego sztandaru.


Cała gra zresztą robi świetne wrażenie. Nie tylko odwołaniami do znanych scen z kina akcji i w ogóle kultury owych czasów. Choć niektóre są absolutnie genialne, co na przykład powiecie na misję polegajcą na wymordowaniu czterech Bogu ducha winnych żółwi, mieszkających gdzieś w kanale, w którym dookoła walają się opakowania po pizzy? Na uwagę zasługuje także swoboda z jakiej Ubisoft śmieje się z graczy XXI wieku, a zarazem śmieje się z samych siebie. Jak na kreację naszych czasów przystało, tytuł oferuje nieco znajdziek do zebrania. Warto odpalić FC3:BD choćby dla posłuchania jak Michael Biehn swoim najlepszym, wypieszczonym głosem twardziela komentuje bezsens i żenadę owego zjawidka, jakim jest gromadzenie nikomu niepotrzebnych skrzynek…

Save the nerd


Blood Dragon nie jest tytułem długim. Cóż, to tylko DLC, zatem owych 8-9 h zabawy (licząc zdobycie wszystkiego, nie tylko zaliczenie fabuły i obejrzenie zgonu Sloana) nie powinno nikogo dziwić. Być może także dłuższa rozgrywka okazała by się męcząca, nie ma sensu przecież ukrywać, że to, co wyspa oferuje poza misjami fabularnymi jest przerażająco powtarzalne nie tylko względem oryginalnego Far Cry 3, ale także względem samego siebie. Dosłownie w kółko to samo, po pewnym czasie gracz w ogóle już nie dba o ukrycie się, o walkę w ciszy – wbijamy się w tłum wrogów, osłaniamy zakładnika (you saved my genius!), mordujemy każdego kto na nasz widok natychmiast nie ucieknie i idziemy zajrzeć do maszyn z bronią co zostało odblokowane.


No właśnie. Bo tu proces ulepszania naszego Uniwersalnego Żołnierza nie odbywa się tak dowolnie, jak w oryginale. Nie, tu po prostu zdobywamy punkty doświadczenia i automatycznie osiągamy kolejne poziomy (do 30), w menu możemy sobie jedynie obejrzeć co na następnych poziomach zostaje odblokowane. A jest to wszystko, co znamy z przygód Jasona. Może to i prostszy system, a na pewno wygodniejszy w skromnej, kilkugodzinnej rozgrywce. Zatem przejmujemy posterunek i szukamy misji, których jest bardzo mało, czasem w ogóle posterunki ich nie oferują. Po misji dokupujemy ulepszenia do broni i bawimy się dalej. A propos broni warto dodać, że nie mamy zbyt dużego wyboru i od razu Colt posługuje się czterema rodzajami. Ciekawskich uspokajam – łuku nie zabrakło.

Don’t do it for me… Do it for peace


Patrząc na serię Assassin’s Creed trudno darzyć Ubusoft szacunkiem. Firma wyraźnie zmienia się w drugie EA, w którym pieniądz jest najwyższą wartością, a o jakości gier to chyba już nawet w firmie nikt nie myśli. A jednak innym cyklem, Far Cry właśnie, producent ten udowadnia, że jeszcze nie wszyscy w Ubisofcie zwariowali i dali się porwać mamonie. Zarówno trzecia, jak i czwarta odsłona cyklu to tytułu znacznie więcej niż tylko bardzo dobre, a to DLC to już prawdziwe małe arcydzieło, rzecz na swój sposób wybitna, i świadcząca o sporej odwadze odpowiedzialnych za DLC ludzi. Miałem czekać, aż będzie w promocji, jednak z braku czegoś do zabawy zapłaciłem pełne 63 złote z myślą o weekendzie. Weekend mija, ja bawiłem się świetnie, warto było!


A teraz oddajmy się marzeniom: Far Cry 4: Blood Dragon 2 jako samodzielne DLC to przygód Ajaya Ghale? Dla mnie dwa razy, poproszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz