Jest to opowieść wypełniona akcją, stawiająca duży nacisk na braterstwo żołnierzy. Adam Przechrzta przedstawia nam bohaterów radzieckich, w taki dość prosty, czarno-biały sposób. Ci z NKWD są źli, ci z GRU to porządni żołnierze, wiecie, tak jak do dziś mówi się o nazistach, dzieląc na złe SS i porządną Abwehrę. Książki nie mają nikogo uczyć historii – to fantastyka – a jednak nieco dziwnie się czyta o mądrym strategu Stalinie i porządnych agentach wywiadu, dzielnie walczących z nazistami w Wojnie Ojczyźnianej, jednocześnie prowadząc grę z własnymi rodakami z konkurującej organizacji. No ale jeśli czytamy o romansach z wampirami, to dlaczego nie zrobić ze Stalina dobrotliwego wujaszka?
…nie, to jednak nie pasuje. Ale nie szkodzi, bo powieść jako coś, co ma czytelnikowi pozwolić odsapnąć, odpocząć, spisuje się… no, może nie nieźle, ale poprawnie.
Razumowski powoli staje się kimś w rodzaju nadczłowieka, zgodnie z tym, co pamiętamy z poprzednich części. Co ciekawe, akurat ten motyw wykorzystywany jest stosunkowo rzadko, a ogromną większość problemów agent załatwia siłą posłuchu u swoich ludzi oraz siłą po prostu. Subtelny to on nie jest, co też ma swój klimat. Każdy tom “Demonów wojny” oferuje także romans, niestety z rolą kobiety dość jednoznacznie określoną. W drugiej części wydaje się, że autor da nam odetchnąć od tego całego żołnierskiego patosu, robi bowiem z Razumowskiego agenta w Breslau, takie połączenie Stirlitza z Klossem, ale nic z tego – nawet w mundurze Wehrmachtu Razumowski natychmiast nawiązuje nić porozumienia z “dobrymi, tylko wykonującymi rozkazy” Niemcami.
Zawsze sobie powtarzam, że nie każda powieść musi być “Ojcem chrzestnym”. Takie, które pozwalają po prostu zabić czas, zapomnieć o problemach, rozerwać się – takie też są potrzebne. Idealna lektura na podróż, albo na czytelniczego kaca, gdy zarzucimy się trudnymi książkami i trzeba po prostu odetchnąć. Choć z oczywistych powodów wolałem czytać o bohaterze narodowości polskiej, to przyznam uczciwie, że Razumowski też jest ok, i na pewno sięgnę po kontynuację jego przygód, rozgrywających się już po wojnie.
Zawsze sobie powtarzam, że nie każda powieść musi być “Ojcem chrzestnym”. Takie, które pozwalają po prostu zabić czas, zapomnieć o problemach, rozerwać się – takie też są potrzebne. Idealna lektura na podróż, albo na czytelniczego kaca, gdy zarzucimy się trudnymi książkami i trzeba po prostu odetchnąć. Choć z oczywistych powodów wolałem czytać o bohaterze narodowości polskiej, to przyznam uczciwie, że Razumowski też jest ok, i na pewno sięgnę po kontynuację jego przygód, rozgrywających się już po wojnie.
Fabryka Słów 2013, 2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz