środa, 27 lutego 2019

„Aleja koszmarów”, czyli jak stworzyć niezłą powieść na podstawie świetnej gry

Nie spodziewałem się wiele po “Alei koszmarów”. Nie powiem, że dobre powieści związane z grami to jakaś super rzadkość (chociażby świat Forgotten Realms oferuje kilka niezłych), jednak z reguły jakość jest niespecjalnie wysoka. Od każdej jednak reguły są wyjątki, i do takich należy powieść Raymonda Bensona umieszczona w świecie Dying Light. Pisarza, który znany jest ze współpracy z filmowcami i twórcami gier. Pisał powieści na podstawie scenariuszy do produkcji z Jamesem Bondem, napisał książki na podstawie jednej z ważniejszych serii gier naszych czasów – Metal Gear Solid, przenosił na papier przygody Agenta 47, sam wreszcie tworzy scenariusze do gier.

Niby jest to kolejna historia o zombie. A jednak autorowi udało się wycisnąć z niej nieco więcej, niż początkowo się wydaje. Po prologu opisującym historię człowieka, który przewiduje nadejście katastrofy, przechodzimy do lektury, gdzie bohaterką jest młoda dziewczyna. I mimo tego, że całość spokojnie można sklasyfikować jako produkt young-adult, rzecz da się z przyjemnością czytać.

Akcja dzieje się w fikcyjnym mieście-państwie Harran, umieszczonym gdzieś w okolicach Gruzji i Armenii, w tych rejonach, gdzie trudno wskazać, czy wciąż jesteśmy Europejczykami, czy już Azjatami. W Harranie odbyć się miały lekkoatletyczne igrzyska, dla zdolnych nastolatków, z bardzo ciekawymi konkurencjami – w tym parkour, którego – jak w grze – zabraknąć nie mogło. Bohaterkę o imieniu Mel poznajemy w momencie, gdy masakra na stadionie się już odbyła, jej rodzice nie żyją, jej brat gdzieś zaginął, a ona sama została ugryziona i przemieszczając się po mieście przeżywa coraz gwałtowniejsze ataki. Wie, że ostatni z nich skończy się przemianą.

Siłą tytułu jest odrobinę inne przedstawienie zombie. W Dying Light z jednej strony mamy do czynienia z po prostu nieumarłymi, których ciała gniją, i którymi rządzi jeden cel: pożywienie. Z drugiej strony istnieje tu kilka różnic względem kanonicznego sposobu przedstawiania żywych trupów. Są one niegłupie, w jakiś czas po przemianie potrafią wciąż nawet używać pojedynczych słów, potrafią współdziałać z innymi, całkiem szybko się przemieszczają i najważniejsze: nocą zyskują o wiele większą siłę, także robią się mądrzejsze.

Kolejne rozdziały pokazują następujące po sobie godziny, które dla Mel mogą być ostatnimi godzinami życia. Jest jednak nadzieja – antyzyna, którą siły specjalne zrzucają na spadochronach nad miastem, zatem jeszcze wszystko może się zdarzyć. Bohaterka często powraca do spraw z przeszłości, dzięki czemu czytelnik ma szansę naprawdę nieźle Mel poznać, polubić, i identyfikować się z nią. Całość jest jednocześnie dynamiczna i pełna akcji, ale i ciekawa z powodu postaci i z powodu istnienia szansy na ocalenie. Mel zostaje postawiona w różnych sytuacjach, i dowiemy się, że nie ma pewnych spraw, nie ma jasnych kwestii, że rzeczy zdawałoby się, że oczywiste, wcale takimi nie są. Że w zależności od sytuacji ludzie mogą się zachowywać naprawdę różnie.

Nie kupiłem dotychczas Dying Light, będąc lekko znudzonym oglądaniem zombie na ekranie telewizora. Teraz jednak na pewno kupię, tak dobrą zachętą do dalszej zabawy jest “Aleja koszmarów”. Jest to książka udana, nie półprodukt wypuszczony na fali sukcesu, i zostawia po sobie świetne wrażenie, nie tylko dzięki sprawnie pokazanej historii, ale także końcówce, która mnie zupełnie zaskoczyła, a potem zachwyciła. Polecam, a sam idę kupować grę.

Dying Light: Nightmare Row
Zysk i s-ka 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz