czwartek, 28 lutego 2019

Mistrz heroic fantasy w akcji, czyli o „Mieczu w Burzy” i „Nocnym Sokole” Davida Gemmella

Długi czas zbierałem się, by sięgnąć po niewydane w naszym kraju powieści jednego z moich ulubionych pisarzy. Złośliwi mówią, że ten gość pisze wciąż jedną książkę, obiektywnie się z tym twierdzeniem nawet zgadzam, ale rzadko kiedy mi to przeszkadza w przyjemności czytania. David Gemmell faktycznie wciąż przepisuje to samo, ale mnie opowieści o herosach, takie pozbawione happy endu, z realistycznie przedstawionymi bohaterami nigdy się nie nudzą. Niby mamy tu światy fantasy, ale zawsze jakby prawdziwe, elementy magii są często dodatkiem, który spokojnie można pominąć, przymknąć na niego oko.

Na pierwszy ogień poszła saga Rigante, której dwa pierwsze tomy wyszły także w Polsce. Jednak by mocniej wczuć się w klimat postanowiłem je zaliczyć jeszcze raz, tym razem w oryginale. I od razu powiem, że “Sword in the Storm” uważam za jedną z najlepszych książek Davida Gemmella – idealnie skomponowaną ze wszystkich składników, na jakie składa się historia o bohaterstwie, honorze, ale i słabościach. Powieść wypełniona walką, a jednak głównie traktująca o bitwie człowieka z samym sobą, o zachowanie człowieczeństwa, o pozostanie ludzkim nawet w czasach wojen, które usprawiedliwiają każde zło.

Historia Connavara jest bardzo uniwersalna, bowiem opowiada o drodze człowieka, od dzieciństwa do dorosłości oraz o odpowiedzialności, jaka ciąży na każdym, kto uważa się za istotę rozumną. Identyfikowanie się z bohaterem przychodzi bez trudu; każdy z nas miał swoje chwile radości i smutków, z perspektywy czasu każdy z nas widzi momenty życia, których się wstydzi, ale i takie, gdy możemy odczuwać dumę. Obserwacja dorastającego wojownika, który jako jeden z nielicznych dostrzega zagrożenie zbliżające się do granic ziem zamieszkanych przez jego plemię, to czysta przyjemność. Głównie dlatego, że jest także człowiekiem, który popełnia błędy. To nie jest ten typ heroic fantasy, gdzie wszystko zostaje załatwione za pomocą oręża jednego, niepokonanego barbarzyńcy. Connavar potrafi myśleć, a co ważniejsze, zdaje sobie sprawę z mądrości innych; jest w stanie zjednoczyć plemiona przeciwko wspólnemu wrogowi, jest w stanie słuchać dobrych rad. Jest jednak także wojownikiem i drzemie w nim bestia, która walczy o to, by wyrwać się na wolność. Jeśli to nastąpi, z bohatera Connavar szybko stanie się postrachem, Królem Demoniczne Ostrze.

Interesująco na tym tle wypada tom drugi, zatytułowany “Midnight Falcon”. Opowiada o synu Connavara, noszącego bardzo znane w krainie powieści/komiksów imię Bane. Dorastający bez ojca, wiecznie zagniewany, stojący obok innych, wytykany palcem, a jednocześnie Rigante czystej krwi, waleczny, odważny, śmiały. To zupełnie inna historia, niestety już słabsza, także dlatego, że na scenę wchodzą zagrywki zawsze obniżające poziom prozy Gemmella: jakieś zakony i jacyś kapłani. W ogóle religia nie jest mocną stroną tego twórcy, o ile ma nam do przekazania wartości uniwersalne, tak sposób ich przedstawienia z reguły psuje mocno zabawę, wydarzenia są bowiem tak przewidywalne, sam ten system nazywam syndromem Dartha Vadera (zły kapłan, morderstwo kogoś bliskiego, pragnienie zemsty, zły kapłan okazuje się być nieszczęśliwym, mimo wszystko dobrym człowiekiem). Gemmell go zdecydowanie nadużywa w swoich powieściach, motyw ten podoba się tylko raz. Dla kogoś, kto zaczyna z Gemmellem przygodę “Midnight Falcon” okaże się świetną lekturą, ale dla tych, co z tym autorem mieli do czynienia będzie to powtórka z rozrywki.

W tle obu powieści jest nieco magii, ale sprytnie dopasowanej, nie narzucającej się. O wiele bardziej w oczy rzuca się znacznie szersza sprawa przedstawiająca powstanie i upadek imperium, co również jest tematem, który Gemmella interesuje, i o którym często opowiada w swoich książkach. Młody Connavar obserwuje drogę na szczyt jednego z generałów Kamiennego Grodu, uczy się od niego, a potem stawia mu czoło ze swym plemieniem. Młody Bane z kolei spotyka tegoż generała w ostatnich jego dniach, gdy jako imperator znacznie bardziej walczy z różnymi frakcjami politycznymi (kapłaństwo!), które zbyt urosły w siłę, niż z wrogiem zewnętrznym. Każdy z nich doceni Jasaraya, zarówno jako nauczyciela, jak i przeciwnika – i to jest następny charakterystyczny element powieści Gemmella. Ukazanie, że w wojnach giną prości ludzie, podatni na różnego rodzaju idee, tymczasem dowódcy to ludzie cywilizowani, realizujący po prostu swoje cele polityczne, potrafiący ze sobą rozmawiać, ba, nawet się dobrze rozumiejący, by ostatecznie i tak mogli stanąć naprzeciw siebie z mieczami w dłoniach, by za pomocą tych głupszych od siebie osiągnąć swoje cele.

Płynnie po ukończeniu lektury “Midnight Falcon” sięgnąłem po kolejny tom serii, zatytułowany “Ravenheart”. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że rzecz dzieje się setki lat po czasach Connavara i Bane’a! Ale o tym następnym razem, tymczasem Gemmella jak zawsze polecam, nie bez powodu gdy żył, tytułowany był “najlepszym pisarzem heroic fantasy”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz