środa, 27 lutego 2019

Twardochodem na Moskala, czyli jak wygraliśmy powstanie styczniowe

Choć należę do tych czytelników, którzy totalnie przerzucili się na elektroniczne wersje książek, wciąż istnieje jedna seria wydawnicza, którą chętnie kupowałem w wersji papierowej. Chodzi mi o świetnie wyglądające na półce “Zwrotnice czasu”, o którym to cyklu przypomniałem sobie ostatnio przy okazji awarii czytnika. Robiąc z konieczności przerwę w lekturze kilku tytułów sięgnąłem po ostatni, jak na razie tom serii, napisany przez Konrada T. Lewandowskiego, którego prozę tak naprawdę dopiero odkrywam, głównie dzięki wznowieniu Ksina. I od razu mogę powiedzieć, że tak, jak w swojej najbardziej znanej serii fantasy, tak i w historii alternatywnej człowiek ten spisuje się doskonale – “Orzeł bielszy niż gołębica” to solidna opowieść, która świetnie spełnia swoje zadanie. Po pierwsze daje sporo radości z lektury, z samej historii, a po drugie – i chyba w przypadku tego cyklu ważniejsze – wyzwala w czytelniku pragnienie konfrontowania wydarzeń z książki z tymi prawdziwymi, czyli powoduje wzmożone zainteresowanie powstaniem styczniowym, jego przebiegiem, przyczynami klęski i wpływem na kolejne zrywy narodowowyzwoleńcze.

Całość koncepcji została umieszczona w niezwykle popularnej ostatnimi czasy konwencji steampunk, jednak nie dlatego, że jest to modne, ale dlatego, że pisarz faktycznie miał pomysł genialnie tkwiący w alternatywnym przebiegu rewolucji przemysłowej. Historia zaczyna się w momencie, gdy Królestwo Polskie zostało w pewnej mierze odtworzone z ziem zaboru rosyjskiego, a stało się to możliwe dzięki polskiej myśli technicznej – wynalazkowi za którym stoi Ignacy Łukasiewicz. U nas wynalazca lampy naftowej, u Lewandowskiego wynalazca pędni, siły za którą stoi koncepcja tak zwanych twardochodów, czyli czegoś co najprościej można by nazwać połączeniem lokomotywy z czołgiem, w dodatku takim z wieloma działami. Bohaterem powieści jest młody Edward Starosławski, powracający ze studiów we Francji żołnierz, który staje się bliskim współpracownikiem dwóch postaci, których los w naszej wersji rzeczywistości potoczył się zupełnie inaczej: dyktatora Romualda Traugutta oraz generał Emilii Plater, mocno już zaawansowanej wiekiem, narysowanej w sposób dość romantyczny. Zresztą cały “Orzeł…” z każdej niemal strony uderza romantyzmem, ale nawet czytelnicy, którzy za tego rodzaju sposobem przedstawiania historii (Bóg, honor, ojczyzna, mesjanizm) nie przepadają i tak będą raczej zadowoleni (widzę po sobie).

Poznawanie historii Królestwa Polskiego jest tym ciekawsze, że na scenie pojawia się całkiem sporo postaci znanych z historii. Wróblewski, Olszewski, czy Tesla, choć nie Nikola, a Daniel – jest przyjemnością oglądanie sposobów, w jaki autor postaci historyczne wykorzystał. Jakby tego było mało okazuje się, że zostało otwarte przejście między alternatywnymi rzeczywistościami, i bohaterowie mogą poznać naszą historię powstania styczniowego. I tu następuje wielkie zaskoczenie, bo dotąd interesująca, romantyczna historia pełna przygód, tych mniejszych i tych większych zupełnie niespodziewanie staje się świetnym dramatem. Na ostatnich stronach powieści obserwujemy decyzje, które z tej jednak raczej lekkiej powieści robią coś mocniejszego, coś, co skłania do zadumy, co wywołuje na tyle mocne wrażenie, by uznać “Orła…” za nie tylko powieść rozrywkową, jak “Gambit Wielopolskiego” czy “Wallenrod” z tej samej serii. Niezła jest ta końcówka, wciąż mocno romantyczna, ale i tak niezła, mocne uderzenie, zadane z zaskoczenia. Dobra książka, zdecydowanie polecam.

Orzeł bielszy niż gołębica
Narodowe Centrum Kultury 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz