sobota, 23 lutego 2019

Kate Morton – „Zapomniany ogród”

Lekko niepokoi fakt, że Kate Morton w kolejnej, trzeciej już powieści, jaką mam okazję poznać, stosuje dokładnie ten sam motyw, ten sam punkt wyjścia dla historii. W „Zapomnianym ogrodzie” kolejny raz będziemy obserwować zagadkę dotyczącą babci, którą rozwiąże wnuczka, gdy babcia w bardzo podeszłym wieku, na łożu śmierci pozostawi po sobie tajemnicę do wyjaśnienia. Znowu wędrujemy między początkiem wieku XX oraz początkiem wieku XXI, opuszczamy Australię i udajemy się do Wielkiej Brytanii, by wyjaśnić sprawę dziewczynki, która w 1913 roku zeszła ze statku na brzeg zupełnie sama, i nigdy się nie wyjaśniło kim faktycznie jest.

„Zapomniany ogród” czyta się zupełnie nieźle, jednak problem z zastosowaniem tego samego motywu co w „Domu w Riverton” powoduje, że czytelnik podświadomie czuje się nieco oszukany. To z kolei zmienia się w uczucie nadziei – być może autorka przygotowała coś naprawdę specjalnego, by wynagrodzić podobieństwo konstrukcji do debiutu, może czeka nas naprawdę wspaniała niespodzianka? I zaczyna się problem, bowiem oczekując czegoś wyjątkowego zupełnie inaczej podchodzimy do lektury, skupienie powoduje, że dostrzegamy najmniejsze nawet potknięcia pisarki.

A tych nie brakuje. Opowieść ma braki, mimo rozbudowanej konstrukcji widać wyraźnie wątki, które zostały pozostawione bez wyjaśnienia, a które zadawały się być co najmniej obiecujące. Wnuczka – Cassandra – przeżyła tragedię, jest samotna po śmierci męża i dziecka. Kompletnie nie wiemy co się stało, a jej dramat wydaje się być jedynie sztucznie stworzonym powodem do pokazania uczucia, jakie się będzie rozwijać. Ale to mały pikuś, gorzej jest z postacią Linusa – niezwykle interesującego człowieka, który przewija się przez praktycznie całą powieść, i z którym wiązałem ogromne nadzieje, który mógł być tym wielkim fajerwerkiem na końcu książki… a który po prostu został odstawiony na boczny tor, podczas gdy praktycznie cała powieść sugerowała, że będzie inaczej. Nastawiony na okrutną, dramatyczną końcówkę, przygotowany psychicznie na ten cios otrzymałem… banał, który każdy z czytelników przewiduje, który widać od dawna. Wprost wierzyć mi się nie chciało, że nie będzie tu drugiego dna, końcówka nie wykorzystuje potencjału bohaterów, choć aż się prosi o wykorzystanie Linusa, wręcz stworzonego do pokazania czegoś zwalającego z nóg. Chce się stworzyć własne zakończenie, to, na które czekaliśmy, a które nie nadeszło.

Oczywiście lektura sama w sobie jest i dobra, i przyjemna. Autorka kreuje tu postać pisarki, dziewczyny z ogromną wyobraźnią, i by przygotować dobry klimat nawet zamieszcza w tekście kilka jej bajek. Sam tytułowy ogród każdemu czytelnikowi kojarzyć się będzie z jedną, wyjątkową książką, a Kate Morton zdaje sobie z tego sprawę, zatem Frances E. Hodgson-Burnett staje się jedną z postaci występujących w powieści. Czytelnik pamięta jednak cały czas debiut pisarki – „Dom w Riverton” – gdzie prócz opowieści było także ciekawe tło, początek XX wieku aż się prosi o większy opis, przedstawienie czasów, a właściwie końca pewnej epoki, szczególnie gdy mówi się o Wielkiej Brytanii. Tu jednak mamy tylko rodzinę, która ma problemy, co samo w sobie byłoby bardzo dobre, gdyby autorka zechciała wyjaśnić przyczynę owych problemów. Ale nie, tego brakuje, i jest to według mnie największa wada powieści, obdzierająca ją z przyjemności.

Jestem pewien, że czytelnik, który nie zna twórczości Kate Morton będzie zdecydowanie bardziej pobłażliwy ode mnie, a lektura da mu o wiele więcej przyjemności. Znając jednak jej debiut, trudno mi ukryć rozczarowanie zarówno powtórzonym motywem głównym, jak i samą konstrukcją opowieści, stawiającą więcej pytań, niż udzielającą odpowiedzi. Mam wielką nadzieję, że „Milczący zamek”, ostatnia powieść pisarki, która czeka na mojej półce, będzie lekturą bardziej satysfakcjonującą.

The Forgotten Garden
Albatros 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz