sobota, 23 lutego 2019

Nie tylko czytelnik - wrażenia z gry "Far Cry 3" (Ubisoft)

Na fali zadowolenia graczy trybem pierwszoosobowym w remasterze GTAV postanowiłem się zmusić, i przełamać niechęć do gier oferujących ten właśnie widok. Przecież dwadzieścia lat temu grałem w takie gry, zaliczyłem te wszystkie Wolfensteiny, Doomy, Duke Nukem i tak dalej. Może znowu zacznę, mam bowiem uczucie, że strasznie dużo tracę nie ekscytując się premierami tytułów takich jak Borderlands czy Far Cry. I o ile pierwszy Borderlands faktycznie średnio mnie zachwycił (Boredomlands, hehe), tak trzecią część serii Far Cry nie tyle pokochałem, co zwyczajnie się od gry uzależniłem, spędzając przed telewizorem 26 godzin do obejrzenia napisów końcowych, z góry wiedząc, że to nie koniec, że na wyspę powrócę.

Wytłumaczenie mojego zaangażowania jest w zasadzie banalne: Far Cry 3 to nie jest po prostu strzelanka; to gra z otwartym światem (co uwielbiam), oferująca mnóstwo wolności przy eksploracji otoczenia, nie ograniczająca fabułą (co uwielbiam) i zawierająca śladowe elementy RPG, takie jak rozwój postaci, zdobywanie nowych umiejętności (co uwielbiam), dzięki czemu całe to strzelanie ma sens znacznie większy, niż tylko bicie punktów. Pewnie, że wcześniej grywałem w rzeczy tego typu, dłuższy czas spędziłem z Dead Island, króciutki z Far Cry 2 – jednak dopiero Far Cry 3 otworzył mi oczy i zlikwidował moją niechęć do gier z widokiem z oczu bohatera. Okazuje się bowiem, że nie każdy FPP (FPS, whatever) to sama akcja i dynamika, że można tu znaleźć rzeczy o wiele ciekawsze, o wiele bardziej zajmujące, niż po prostu eliminowanie kolejnych hord wrogów.

Historia opowiada o grupie młodych ludzi, przyjaciół, takich amerykańskich dzieci z bogatych domów, którzy spędzają wolny czas gdzieś na wyspie na Pacyfiku. Bawią się zbyt hucznie, zbyt głośno, stają się zatem celem piratów panujących w tych okolicach. Porwani, sponiewierani, oczekują na swój dalszy los, mając nadzieję, że to porwanie dla okupu. Wcielamy się w rolę Jasona, którego brat Grant wyciąga z niewoli. Niestety szybko Jason zostaje sam – i zaczynamy zabawę. Teraz bohater stanie na ścieżce wojownika, pragnąć ocalić swoich przyjaciół odbędzie wędrówkę wgłąb własnej duszy, pozna prawdziwe znaczenie życia, i tak dalej, i tak dalej… Po prawdzie fabuła ma niewielkie znaczenie, poważnie. Chodzi o tę wolność – Jason wie, co ma robić, ale wpierw musi stać się wojownikiem. Zaczynamy zatem przeczesywać wyspę w poszukiwaniu nauki, różnych zajęć, rozwoju, pieniędzy, broni… Zabawa staje się błyskawicznie uzależniająca.



Istotą zabawy jest granie dokładnie w taki sposób, jaki się zamarzy graczowi. To strzelanka, zatem można iść niczym Rambo. Ale prawdziwy wojownik potrafi znacznie więcej, niż tylko pociągać za spust. Warto zaplanować swoje akcje, często można zdobywać posterunki wroga czy eliminować przeciwników podczas misji po cichu, ba, czasem wręcz wypada, by zdobyć specjalnie umiejętności. Ponadto wyspa jest wypełniona dzikimi zwierzętami, i przy pewnym planowaniu można je wykorzystać, szczególnie ogromne drapieżniki – może się zdarzyć, że większą część roboty wykonają za Jasona.

A propos zwierzyny: to też jest świetny motyw. Mamy dużo możliwości polowania. Osobiście nie przepadam za polowaniem na zwierzęta, niespecjalnie podoba mi się ludzka chęć mordowania “braci mniejszych”. Ale w Far Cry 3 faktycznie zabijanie ma sens. Otóż Jason nie posiada zbyt dobrego wyposażenia. I to właśnie to, co zdołamy upolować zmieni się w cały arsenał pomocnych narzędzi. Będziemy skórować wybrane gatunki zwierząt, by móc nosić większą ilość broni, więcej amunicji i tym podobne rzeczy. A polowanie samo w sobie także potrafi być tu przyjemne, szczególnie w misjach specjalnych, wyzwaniach plemiennych – tylko tam będziemy mieli okazję zdobyć skórę czarnej pantery czy złocistego tygrysa. Inna sprawa, że te polowania plemienne cechują się koniecznością użycia specyficznego rodzaju broni (z łukiem na tygrysa?!) – zatem łatwo nie będzie…



Prócz zwierząt Jason zbierze także sporo roślinności, robiąc sobie różne ciekawe lekarstwa i pomocnicze środki. Warto poświęcić chwilę na wypróbowanie każdego z nich, niektóre bowiem faktycznie ułatwią zabawę, nie tylko walkę z ludźmi, ale także polowania – zwierzyna bowiem nie jest jakoś specjalnie tępa, i czasem podejść konkretnego zwierza wcale nie jest łatwo.

Warto dodać, że wyspa (a w sumie dwie) na której rozgrywa się akcja to kawałek świetnie zaprojektowanego świata. Ileż tu jest jaskiń, przejść podziemnych, podwodnych. Jason dotrze w miejsca żywcem wyjęte z cyklu Uncharted, a po narkotykach to i z demonem będzie się bił… Mamy do dyspozycji sporo środków transportu, tak lądowych jak i wodnych (z tych powietrznych jest tylko lotnia, zawsze coś, ale jednak przeważnie się tu jeździ), i podróż przez wyspy jest na tyle przyjemna i ciekawa, że naprawdę rzadko używałem szybkiego zmieniania lokacji.



W kwestii broni trudno mi się wypowiedzieć, bo tu jestem totalnym laikiem. Jednak rodzajów sprzętu wydaje mi się być sporo, są także pewne możliwości konfiguracji ekwipunku pod siebie samego. Dobieramy ciekawe akcesoria, nie wszystkie, ograniczoną ilość, samodzielnie szukamy najciekawszych rozwiązań, wybierając spośród karabinów, strzelb, broni ręcznej, ale i łuk jest, wyrzutnia rakiet, karabiny snajperskie i inne ciekawe przedmioty. Jest w czym wybierać.

Sama historia jest co prawda pełna klisz, ale jednak po kilkunastu godzinach gry i ona zaczyna się podobać. Jest tu kilku bossów, w tym Vaas, o którym każdy wypowiada się w samych superlatywach. Faktycznie, koleś jest nieźle pokręcony, a jego niektóre teksty aż się proszą o cytowanie. Niektórym graczom przeszkadzały same walki z bossami, oparte na QTE, ale powiem szczerze, że jak dla mnie było to ok. Przynajmniej był jakiś większy dramatyzm, coś się działo, a i same zabójstwa dzięki temu wyglądały bardziej filmowo. Nie ma nic gorszego, niż boss zrobiony na zasadzie kuloodporności, w którego ładujemy pięć magazynków a ten dalej stoi. To ja już wolę QTE.



Świetna gra. Sandbox w niczym nie ustępujący tym, które tak uwielbiam, a które oferowały widok zza pleców bohatera. Inna perspektywa wymaga tylko lekkiego dostrojenia się, a potem jest już z górki. Nie powiem, że stanę się totalnym fanem takich gier, ale kuracja się powiodła – dałem radę, podobało mi się, i jak tylko powalczę z orkami w MiddleEarth: Shadow of Mordor, to zapodam sobie Far Cry 4, tym razem na mocniejszej, lepszej konsoli. Już na samą myśl się cieszę, ale się będzie działo!




PS. Zupełnie niedawno wyszedł remaster Far Cry 3 dostępny na aktualnie panujące na rynku konsole. Oto jest okazja przeżyć to wszystko jeszcze raz, w lepszej rozdzielczości i na lepszych padach. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz