sobota, 23 lutego 2019

Stephen King – „Przebudzenie”

Pierwsze opinie na temat nowej (chyba raczej: kolejnej nowej, coraz trudniej nadążyć, tak często „nowe” facet pisze) powieści Kinga nie były zachwytami, trochę zatem się książki obawiałem. Przyznam, że poprzednie dokonania Mistrza były zaledwie dobre, i tak naprawdę od czasu „Dallas ’63” nie dałem się mu zwalić z nóg. Szybko się okazało, że tu także będę stał twardo na ziemi, jednak wcale nie jest tak źle, jak wielu twierdzi. Wręcz przeciwnie – „Przebudzenie” to znacznie lepsza lektura niż „Joyland” i „Doktor Sen„, a już na pewno nie da się książki w ogóle porównać z tą pomyłką, jaką był „Pan Mercedes„. :)

Historia opowiada o Jamiem Mortonie, którego poznajemy w wieku lat sześciu. King – jak to on – wspaniale opisuje z perspektywy dziecka wygląd życia, jest to życie rzecz jasna w Maine, opodal znanej wszystkim fanom mieściny o nazwie Castle Rock. Jamie wspomina o swoim rodzeństwie, rodzicach, szkole i kościele, bowiem w tamtych czasach w tym rejonie Ameryki kościół był bardzo istotnym dla małych społeczności miejscem. No i opowiada także o pastorze, którego spotkał już wtedy, i który będzie ważną postacią także w jego dorosłym życiu.

Zupełnie jak w „Ręce mistrza” mamy tu dwie zupełnie niezależne opowieści. Pierwszą z nich jest to, co King robi najlepiej, czyli po prostu powieść mówiąca w bardzo ciekawy sposób o rzeczach zdawałoby się, że nieciekawych, a jednak poznawanie życia w niedużej mieścinie w Maine jest bardzo zajmujące. Podobnie jak reszta życia Jamiego, jego kariera gitarzysty, jego miłości, pierwsza i kolejne, także ta do opiatów, jego sposób myślenia i jego strach. A boi się, bowiem ów pastor…

I to jest ta druga opowieść – pełna grozy, wpierw ukrytej przed oczami czytelnika, King jedynie sugeruje, że coś jest na rzeczy. Wiadomo, że wie, jak sugestią się posługiwać, zatem momentami faktycznie robi się nieswojo. A na końcu docieramy do tego punktu, gdy liczy się już tylko groza, i na szczęście jest to lepiej zorganizowane niż w „Ręce mistrza”. Tam mieliśmy słabą historyjkę o duchach na tle absolutnie genialnej powieści, tu jest po równo; groza jest o wiele lepiej sprzężona z opowieścią o Jamiem Mortonie, zatem rozczarowania lekturą na końcu nie ma. Jest co najwyżej rozczarowanie płytkością Tego Czegoś Złego, no, ale to już rzecz gustu, każdy boi się czego innego.

„Przebudzenie” to bardzo dobra powieść. Szczególnie w pierwszej warstwie, gdzie King robi to, co potrafi najlepiej – pokazuje respekt, jaki ma dla swojego czytelnika. Jednocześnie opowiada o życiu, kreuje momenty pełne radości i szczęścia, a tuż obok paskudne dramaty, okropne rzeczy, jakie mogą przytrafić się każdemu, zupełnie bez powodu. Pisze o miłości i uczuciu, a za chwilę o paskudnych nałogach, tu czuć niemalże fragmenty autobiograficzne. Ale cały czas, obojętnie co jest na tapecie, King puszcza do czytelnika oko, nawiązuje do swoich poprzednich powieści, wspomina o miejscach jego czytelnikom znanych, kojarzących się jednoznacznie, wykorzystuje światy i opowieści, które sam poprzednio wykreował, i daje to rewelacyjny klimat oraz więź między autorem i czytelnikiem. Dobre jest także to, że King nie trzyma się schematów, jakie rządzą tego typu dramatami – nie, wręcz przeciwnie, olewa zasady, pewne wydarzenia przedstawia przy pomocy jednego, góra dwóch zdań, podczas gdy ich waga dla historii Jamiego jest tak duża, że inni pisarze pewnie poświęcili by na to kilka rozdziałów. Ale King wie, że nie o tym jest książka i że inteligencji czytelnika nie warto obrażać. Może brzmi to trochę pogmatwanie, jednak nie chcę psuć lektury wyjaśniając o co konkretnie mi chodzi; krótko mówiąc: facet jest dobry, w tym, co robi.

Nie da się też ukryć, że książka jest dobra także z powodu swojej tematyki. Wierzenia w bóstwa, mistycyzm, tajemnicze uzdrowienia, mówienie językami, wychwalanie różnego rodzaju panów… No i wyłamanie się. Nie ma nic bardziej zajmującego niż obserwacja człowieka, który miał głosić słowo, a który zaczyna rozumieć, że to po prostu manipulacja. Zatem manipuluje. Trudno było mu nie kibicować, co także przełożyło się na lepszy odbiór grozy, którą było nieco czuć groteską, ale dzięki dobrze przygotowanemu gruntowi dało się ją strawić, choć do refleksji raczej nie skłaniała, a szkoda.

Revival
Prószyński i S-ka 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz