czwartek, 28 lutego 2019

Ballada z blokowiska, czyli o „Jolancie” Sylwii Chutnik

W “Jolancie” mamy dwa podstawowe elementy, które czynią tę powieść wyjątkową. Z jednej strony jest historia tytułowej Jolanty i jej dzieciństwo w latach osiemdziesiątych, rozwód rodziców, blokowisko na Żeraniu, śmierć matki i zupełnie nieprzystosowanie do świata, a z drugiej – formę książki, która nie jest klasycznie rozumianą powieścią. Jest to ballada, gatunek łączący w sobie zarówno prozę, z fabułą i narratorami, z elementami poezji, dialogami, a wszystko to okraszone jest sporą dawką emocji, płynących w dwie strony: od Jolanty i pozostałych bohaterów do czytelnika oraz od czytelnika gdzieś tam, gdzie ulatują podczas lektury. Każda książka oferuje i powoduje emocje, ale Jolanta jakby inaczej, bo mam wrażenie, że specjalnie wyselekcjonowane, przygotowane przez autorkę, płynące w obie strony według drobiazgowo zaplanowanego kursu.

Jakkolwiek zabrzmi to słabo, sorry – jest to dziwna książka. Jednocześnie męcząca i wciągająca. Gdy czytelnik zasiada do lektury chce wołać do bohaterki: opanuj się, kobieto! Opamiętaj! Nie jesteś jedyna, której ojciec odszedł od matki, która dorasta niczym sierota, która jest tak schowana w sobie, że nie znająca świata, bojąca się wszystkiego i wszystkich. Weź się w garść, dziewucho, gorzej od ciebie mieli, i żyją! Ale gdy przy tej lekturze posiedzi się dłużej, dajemy się porwać nierzeczywistej historii, jakby magicznej, gdzie realizm brutalnego życia w blokowisku w okresie przełomu z PRL na RP miesza się z wyobraźnią Jolanty, obrazami, które generuje jej umysł, próbując się jakoś bronić przed życiem, tak bardzo przerażającym bohaterkę. I oglądamy jak Jolanta toczy rozmowy z ojcem, którego przy niej nie ma, jak słucha matki, która od dawna spoczywa na cmentarzu, i odnajdujemy siebie samych, w myślach zawsze takich mądrych, wygadanych, cwanych i tak bardzo inteligentnych. A w życiu jakoś cichych, spolegliwych, unikających konfliktów, z biegiem lat tkwiących wciąż w tym samym bagnie o nazwie: “kiedyś ja też będę”, coraz bardziej zawistnych, że innym – o wiele przecież głupszym, prostakom – tak dobrze się powiodło. I jest Jolanta świetnym połączeniem “dziwności”, która tkwi w wielu z nas, z rzeczywistością, którą najlepiej skojarzy pokolenie dzisiejszych trzydziestoparolatków z blokowisk. Jeszcze wczoraj kolorowe (choć dziś próbują nam wmówić, że szare) mieszkanie w PRL-u, pełne dzieciństwa, z codziennym mlekiem rano, obiadem po szkole, zbiorem puszek, monet czy znaczków, gdy mama zawsze była obok, a tata zawsze o tej samej godzinie wracał z pracy… A już dzisiaj to samo mieszkanie pełne brudu, zaniedbane, przyszły lata dziewięćdziesiąte, ilość alkoholików gwałtownie wzrosła, podobnie ilość samotnie wychowujących matek, wraz z utraconymi posadami w pracy i prawami człowieka, który nagle dowiedział się, że tak właściwie to nie jest u siebie, i nie jest wśród swoich, bo nagle świat przestał już nawet udawać, że ma jakiś sens, i jeszcze wczoraj pewne jutro dziś stało się tylko wspomnieniem. Nagle honor zamienił się w znajomości, uczciwość stała się słowem tym mniej znaczącym, im częściej używanym, a kolejne, coraz to ciekawsze przepisy powodują, że nikt normalny nie zarabia zgodnie z prawem, wszystko na boku, bo bardziej się opłaca.

Opis czasów przełomu jest bardzo mocny, autorka brutalnie przypomina swoim rówieśnikom o chyba najlepszych, a na pewno najgorszych czasach ich dzieciństwa, pozostałym zaś te prawdy uświadamia na przykładzie Jolanty, której w końcu czytelnikowi szkoda, i której los czytelnika zaczyna przejmować. I tak przeżywamy tę balladę, aż do samego końca, dobrze wiedząc, jaki będzie ten koniec. Dziwna, ale mocna rzecz, polecam.

Znak Literanova 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz