Tymi pierwszymi są oczywiście Rigante. Pozbawieni możliwości nie tylko noszenia broni, ale nawet nauki jej stosowania, choćby w samoobronie, odseparowani, nie posiadający praw obywatelskich, stanowią zwyczajnie gorszy sort ludzi. Uzależnieni od ludzi zwanych Varlish, czyli potomków Varsów, w obecnych czasach już nie odpowiedników naszych wikingów (jak za Connavara), ale władców tych ziem. Ludzie Rigante podzieleni na klany udają, że godzą się z życiem pod panowaniem liczniejszych Varlish, jednak co pokolenie wybuchają powstania. W prologu obserwujemy, jak to u Gemmella często bywa, ostatnie chwile dwójki powstańców, a następnie płynnie przechodzimy do obserwacji żywotu ich potomków.
W “Ravenheart” autor doskonale się bawi pokazując nam prawdę, o której często się zapomina: że historię piszą zwycięzcy, i że to, czego dziś dowiadujemy się o dawnych czasach często jest po prostu kłamstwem. Nieźle się można uśmiać oglądając karkołomne wyczyny historyków i polityków umieszczające zarówno Connavara, jak i Bane’a wśród ludzi należących do plemion Varsów, których dzięki temu można przedstawić jako pogromców Kamiennego Grodu i samego Jasaraya.
Oczywiście prędzej czy później musi dojść do konfliktu, ale jak na Gemmella przystało, nie będzie to po prostu durne łubudu. Odwrotnie, w “Ravenheart” autor skupia się na przedstawieniu nie siły ciała, ale ducha, przez opowiedzenie niezłej historii o człowieku, który swoją postawą stał się inspiracją dla innych, także oponentów. Jest to dobra książka, nie jedna z najlepszych, ale zdecydowanie udana.
Czego niestety nie można powiedzieć o ostatnim tomie sagi Rigante, zatytułowanym “Stormrider”. Ba, to jedna z najsłabszych powieści Gemmella, totalny gniot. Już sam początek wyrzuca do kosza wszystkie dobre wspomnienia z sagi, gdy obserwujemy złego żołnierza, który potrafi stosować magię, i który właśnie (o la boga) przejmuje artefakt wzmacniający jego moc. Ależ dno, muł po prostu.
I tak wygląda zakończenie niezłej sagi. To boli nie tylko ze względu na Connavara i Bane’a, ale też na bohaterów poznanych w “Ravenheart”, którzy tu nieco starsi stają naprzeciw globalnego konfliktu, prawdziwej wojny. Sprowadzenie istoty konfrontacji do podzielenia frakcji na “dobrych żołnierzy” i “złych sług ciemnych mocy” niszczy całą przyjemność, jaka miała płynąć z zabawy, bo dobrze wiemy, że autora stać na wiele więcej.
I tak to jest (było, facet jednak już nie żyje) z Davidem Gemmellem. Człowiek ten od 1984 bodajże, od “Legendy” wciąż pisał tę samą książkę. Talent miał, ale i czasem miewał trochę lenia. Gdy wychodziły mu takie pozycje jak cykl “Troja”, “Miecz w Burzy”, “Waylander”, “Król poza bramą” czy nawet “W poszukiwaniu utraconej chwały” – wszystko jest ok. Jednak gdy na scenę wchodzą rozwiązania najprostsze, hokus pokus i czary mary, jak w “Zimowych wojownikach”, “Księciu Mroku” albo “Stormrider” – wtedy aż żal… chwyta za serce. :)
Czego niestety nie można powiedzieć o ostatnim tomie sagi Rigante, zatytułowanym “Stormrider”. Ba, to jedna z najsłabszych powieści Gemmella, totalny gniot. Już sam początek wyrzuca do kosza wszystkie dobre wspomnienia z sagi, gdy obserwujemy złego żołnierza, który potrafi stosować magię, i który właśnie (o la boga) przejmuje artefakt wzmacniający jego moc. Ależ dno, muł po prostu.
I tak wygląda zakończenie niezłej sagi. To boli nie tylko ze względu na Connavara i Bane’a, ale też na bohaterów poznanych w “Ravenheart”, którzy tu nieco starsi stają naprzeciw globalnego konfliktu, prawdziwej wojny. Sprowadzenie istoty konfrontacji do podzielenia frakcji na “dobrych żołnierzy” i “złych sług ciemnych mocy” niszczy całą przyjemność, jaka miała płynąć z zabawy, bo dobrze wiemy, że autora stać na wiele więcej.
I tak to jest (było, facet jednak już nie żyje) z Davidem Gemmellem. Człowiek ten od 1984 bodajże, od “Legendy” wciąż pisał tę samą książkę. Talent miał, ale i czasem miewał trochę lenia. Gdy wychodziły mu takie pozycje jak cykl “Troja”, “Miecz w Burzy”, “Waylander”, “Król poza bramą” czy nawet “W poszukiwaniu utraconej chwały” – wszystko jest ok. Jednak gdy na scenę wchodzą rozwiązania najprostsze, hokus pokus i czary mary, jak w “Zimowych wojownikach”, “Księciu Mroku” albo “Stormrider” – wtedy aż żal… chwyta za serce. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz