środa, 27 lutego 2019

Jak miniserial został książką, czyli o horrorze dla kobiet ze Stephenem Kingiem w tle

Książka powstała na postawie scenariusza do bodajże mini-serialu, którego autorem był sam Stephen King. Napisał ją jego przyjaciel (Ridley Pearson), czego wydawca (w moim przypadku Świat Książki) nie omieszkał nam, czytelnikom, uświadomić, w krótkim opisie z tyłu okładki. Zatem na pierwszy rzut oka wydanie tej pozycji wydaje się być zabiegiem czysto marketingowym. Jednak na całe szczęście “Czerwona Róża” potrafi się obronić, jeśli w odpowiednich momentach czytelnik nieco zmruży oczy.

Przede wszystkim warto wiedzieć, że ta powieść grozy znacznie bardziej będzie straszyć, jeśli na potrzeby chwili zbudujemy nowy, niestety dość szowinistyczny gatunek literacki: horror dla kobiet. Wówczas “Czerwona Róża” staje się nie tylko znośnym “straszydłem”, ale nawet można się pokusić o stwierdzenie, że powieść oferuje coś więcej, niż tylko dreszcz emocji wywołany poczuciem trwogi. Całość pisana w formie pamiętnika, prowadzonego przez dziewiętnastoletnią kobietę, która właśnie ma wyjść za mąż, oferuje odpowiedni klimat, dzięki któremu można na chwilę naprawdę zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości. Między wierszami dowiadujemy się wiele o czasach, w jakich przyszło żyć Ellen Rimbauer (początek XX wieku), o oczekiwaniach, jakie społeczeństwo posiada wobec kobiet, tym bardziej tych ze sfer wyższych. O roli żony w domu, o roli matki, o roli pani domu – tło jest na tyle dobrze przedstawione, że stopniowo pojawiająca się groza ma tym lepsze dojście do czytelnika. W owych czasach pewne fakty musiały zostać spełnione, pewne czynności przedsięwzięte, zatem zamiast dziwić się rozmiarom tytułowej Czerwonej Róży, rezydencji państwa młodych, przyjmujemy opisane wydarzenia za pewnik, przekładając kolejne strony pamiętnika z poczuciem niezdrowego oczekiwania na pojawienie się strachu.

I właśnie z powodu całej otoczki wydarzeń, przemyśleń Ellen, stosunku męża do żony oraz norm społecznych ośmielam się twierdzić, że lektura skierowana została przede wszystkim do kobiet. Typowy mężczyzna bowiem zbyt często będzie unosił w zdumieniu brwi znad lektury, zastanawiając się nad mentalnością bohaterki; co naturalnie prowadzi prosto do uznania powieści za stek bzdur. A ponieważ jest to stek bzdur – horror przecież – unoszenie brwi i rozważanie zasadności poczynań Ellen nie prowadzi do niczego innego, jak do popsucia sobie zabawy.Jeśli jednak odłożyć zdziwienie, wyłączyć myślenie, i po prostu wejść w rolę bohaterki (przynajmniej na tyle, na ile to możliwe), można przyjemnie spędzić kilka godzin na lekturze książki, która wydaje się być oczywista (nawiedzony dom, cmentarz, duchy, zemsta) a jednak pokazuje wydarzenia znane i ograne w sposób zajmujący, oferując niejedną niespodziankę po drodze.

Warto też wspomnieć o innej stronie powieści – stronie zmysłowej, tym bardziej kojarzonej z literaturą kobiecą. Jest tu zmysłowości całkiem sporo, na tyle dużo, by polecać ją tylko dorosłym, przy czym na tyle rozsądnie przedstawionej (w ramach konwencji naturalnie), by nie uczynić z “Czerwonej Róży” pozycji wulgarnej.

Jak na produkt marketingu, w którym od autora samej książki ważniejszym jest autor oryginalnego scenariusza, to całkiem niezła pozycja. Z pewnością lepsza i ciekawsza, niż może się to wydawać po poznaniu genezy jej powstania. Jak rzadko kiedy w takich sytuacjach można powiedzieć, że jest tu i wilk syty (wydawca), i owca jak najbardziej cała, i nawet zadowolona (czytelnik).

The Diary of Ellen Rimbauer: My Life at Rose Red
Świat Książki 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz