środa, 27 lutego 2019

Wayward Pines, czyli opowieść o tym jak nieźle zacząć i kiepsko skończyć

Tom pierwszy trylogii Wayward Pines czytało się bardzo dobrze. Książka oparta była na pomysłach wielokrotnie już wykorzystywanych, a jednak Blake Crouch potrafił je tak wymieszać, że czytelnik dawał się i tak zaskoczyć, no i bawił świetnie. Konkluzja “Szumu” jednak była dość jasna: oto następuje koniec zagadek i zaczynamy powieść akcji, i trochę się obawiałem, że ta akcja może nie dać rady.

Kiedy bierzemy do rąk książkę będącą kolejnym podejściem do danego gatunku istnieje spore ryzyko, że rzecz będzie wtórna. I nie inaczej jest w przypadku “Buntu” i “Krzyku” – ileż razy czytaliśmy o zamkniętych społeczeństwach, które ktoś totalnie kontroluje, i wśród których wreszcie znajdują się odważni pragnący zmian? Nie wiem, jak Wy, ale ja wielokrotnie, bowiem fantastyka socjologiczna to jeden z moich ulubionych gatunków. Niestety jednak środkowy i ostatni tom trylogii to pozycje w całości oparte na akcji, chciałoby się nawet powiedzieć, że na sensacji. Rozważań socjologicznych tu próżno szukać. Krótkie akapity, pełne dynamiki wydarzenia, bohaterowie, którzy nie tracą czasu na rozmyślania, tylko od razu przechodzą do działania, nowe postaci pojawiające się jakby pod wpływem chwili… i nagle okazuje się, że kompozycja “Wayward Pines” zaczyna się chwiać, że autorowi nie starczyło energii na taką konstrukcję całości, jaką posiadał tom pierwszy.

“Szum” oferował świetne napięcie. Klimat jest jedną z najmocniejszych stron tej książki, której można się momentami nawet wystraszyć. W kontynuacjach jednak napięcia już próżno szukać, to jeden duży fajerwerk, napisany zresztą zgodnie z nowoczesnymi zasadami konstruowania cyklów: po udanym tomie pierwszym drugi musi obowiązkowo kończyć się cliffhangerem, tak, by czytelnik od razu sięgnął po kolejny.

Tak naprawdę nie mam żalu, że napięcie i tajemnica zostały wymienione na akcję. To nie jest niespodzianka, jak już pisałem – widać w końcówce “Szumu”, że takie właśnie rozwinięcie czytelnika czeka. Mam jednak żal o co innego: o coraz bardziej naiwne sceny, wręcz bzdurne rozwiązania (szczególnie jeśli chodzi o sytuację uczuciową w czworokącie Ethan, Theresa, Kate i Adam – duby smalone!) i mimo nawet pomysłowego zwieńczenia cyklu totalnie tragiczny epilog, który zamiast rozbudzać chęć na więcej, tę chęć przez zbędne wyjaśnienie tajemnicy niszczy. Końcówka wygląda jak pisana na kolanie, ech, wiecie, kończyć to trzeba umieć, tu tej umiejętności według mnie trochę zabrakło. Cykl zaczął się jak dla dorosłych, ale skończył jak dla nastolatków, poważnie, całe te “Wayward Pines” pamiętać będę z niezłego początku, a potem rozwinięcia i zakończenia niczym dla young adult, tylko wiek bohaterów się, kurde bele, nie zgadza.

Wayward
The Last Town
Wydawnictwo Otwarte 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz