piątek, 22 lutego 2019

Szczepan Twardoch – „Drach”

Jutro premiera papierowego wydania nowej powieści Szczepana Twardocha, jednak fani posiadający czytniki „Dracha” mogli kupić wcześniej, zresztą wcale niedrogo. Ja wczoraj wieczorem lekturę zakończyłem, i powiem szczerze, że mam problem. To wciąż jest ten sam Twardoch, którego prozę tak uwielbiam, znać pisarza z praktycznie każdego zdania w „Drachu”, jednak historia tu przedstawiona nie dorównuje poprzednim powieściom: ani „Morfinie”, ani „Wiecznemu Grunwaldowi”.

Lektura nie jest specjalnie łatwa. Pisarz pokazał nam losy kilku bohaterów, rodziny, rozmieszczone jednak na planie praktycznie stu lat; ogromna większość tego, co poznamy dzieje się między rokiem 1914 a 2014. Bohaterowie to Josef Magnor i jego potomstwo, do czasów prawnuka Nikodema. Jednak „Drach” nie oferuje tradycyjnego podziału na kolejne etapy, ale pisarz prezentuje wszystko jednocześnie, zmieniając tylko bohatera. Zatem w pierwszym akapicie zdania możemy czytać o tym, jak Josef po powrocie z frontu pierwszej wojny światowej poszedł kupić broń, a w drugim, bez żadnego przerywnika, poznawać rozterki Nikodema sto lat później, rozterki człowieka z zupełnie innych czasów, innego świata wręcz. I takie poznawanie opowiedzianych tu losów nie jest łatwe w odbiorze. Nie powiem, że całość jest trudna, ale w pewien sposób wymagająca.

Drugim problemem, znacznie poważniejszym, na który mogą trafić czytelnicy z innych rejonów niż Górny Śląsk jest język. W ogromnej większości przepiękna polszczyzna, jednak co i rusz bohaterowie rozmawiają albo po niemiecku, albo w gwarze śląskiej, po naszymu. A przypisów brak, i powiem szczerze, że chociaż je żech stond, to kilka razy musiałem podpytać żonę o co ciekawsze zwroty i słowa, żona bowiem jest z rodziny znacznie bardziej śląskiej, niż ja. :) Wyobrażam sobie, że przez ten brak przypisów lektura „Dracha” daleko od Śląska będzie co najmniej problemowa.

Poza tym powieść jest bardzo klasyczna dla tego twórcy, który jak mało kto potrafi operować zdaniami wielokrotnie złożonymi, i z powodzeniem w taki właśnie sposób prowadzi nas przez historię Magnorów i Gemanderów, zarazem przez burzliwą historię Górnego Śląska z czasów, gdy następowały wielkie zmiany, z czasów, gdy granica nagle pojawiła się tuż pod domem, z czasów, gdy na obiad do teściów przechodziło się przez dwie kontrole graniczne. Szkoda tylko, że obok zdań świadczących o tym, że tak, wciąż mamy do czynienia z autorem „Wiecznego Grunwaldu” i „Morfiny”, znajduje się znacznie więcej zdań wypełnionych pustą egzaltacją. Autor z uniesieniem bawi się w powtórzenia, co ma pewien klimat, i z podobnym zaangażowaniem wszystko sprowadza do marności, bólu, śmierci, co okrutnie podobało mi się wcześniej, a jednak w „Drachu” nie podoba mi się wcale.

Wynika to jednak prawdopodobnie z koncepcji twórcy, który historię tu przedstawia przy pomocy bardzo ciekawego narratora, którego istotę można by analizować długo, podciągając pod kolejne, coraz to bardziej dziwne interpretacje. Ale to akurat jest przyjemne, ładnie komponuje się z samą historią – brutalną, smutną, i wydaje się, że mocno przekolorowaną – a jednak nie. Każdy, kto pochodzi z tych rejonów, kto jest w stanie sięgnąć wstecz przynajmniej do końca XIX wieku i odnaleźć swoich przodków wie, że nic tu nie zostało wyolbrzymione, że dokładnie tak wyglądał Śląsk. I jest przyjemnym czytać o tym, co wszyscy wiemy. Ale wielu nie wie, wielu spoza rejonu, bo skąd może wiedzieć? Pytanie tylko, czy kogoś to interesuje? A jeśli tak, to czy starczy zapału na walkę z obcymi słowami bez pomocy przypisów?

Ale żeby była jasność: „Drach” nie stawia w roli bohatera Śląska. Nie, bohaterami są ludzie tu mieszkający, będący tu u siebie i zmagający się z taką rzeczywistością, w jakiej przyszło im żyć. Śląsk jest tylko tłem, bez którego co prawda opowieści by nie było, ale jednak tłem, i to Josef, Ernst, Nikodem i wiele innych postaci zajmują uwagę czytelnika. Także jeśli ktoś spodziewał się (albo obawiał) powieści o Górnym Śląsku – to nie, tym „Drach” nie jest. Już bardziej jest powieścią o rodzinie, o kolejnych jej pokoleniach dopasowujących się do zmian, jakich u nas w owym czasie nie brakowało. Z zaznaczeniem, że pisarz nie dzieli wyraźnie czasów, o czym pisałem wyżej, tylko przedstawia na raz wszystko, z każdą kropką potrafi zmienić czasy i bohatera – zachowując miejsce akcji.

To bardzo dobra książka, nie tylko pod względem treści, ale także dzięki swojej konstrukcji obrazującej umiejętności pisarza. A problem, o którym pisałem na początku, mam tylko z jednym – choć jest to powieść bardzo dobra, to jednak jest słabsza od poprzednich, nie zachwyca aż tak, jak zachwycać się przyzwyczaiłem. Rozpuścił mnie autor mocno, to i spodziewałem się kolejnego objawienia. A go nie było, nie tym razem.

Wydawnictwo Literackie 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz