sobota, 23 lutego 2019

Zygmunt Miłoszewski – „Gniew”

Trzecia i ostatnia część cyklu o prokuratorze Szackim to niestety najsłabsza historia ze wszystkich zaprezentowanych. Choć temat, jaki tym razem autor wziął na warsztat jest zdecydowanie bardziej emocjonujący od poprzednich, dotyczy nas wszystkich, i szczególnie w tym kraju warto o nim mówić, to niestety Zygmuntowi Miłoszewskiemu udało się ten temat zmarnować, a po ukończeniu lektury nie zostaje w czytelniku zupełnie nic, żadna emocja, żadna refleksja dotycząca przemocy w rodzinie.

Całą winę za zaistniały stan rzeczy ponosi konstrukcja historii, która lekceważy osiągnięcia „Uwikłania” i „Ziarna prawdy„. Dla mnie osiągnięciem największym tych pozycji była swego rodzaju polskość, czyli pokazanie tego kraju takim, jakim jest, ale naprawdę obiektywnie, bez gniewnych docinków, bez wymądrzania się; autor nie sugerował między wierszami, że jest mądrzejszy i wie co powinniśmy zrobić by nasz kraj przestał być miejscem często bardzo podłym.

Ale „Gniew” odrzuca ten dorobek, oddając nam historię bardzo „amerykańską”. Początkowo nic nie zapowiada katastrofy, a lektura jest oczywiście bardzo dobra. Jednak to, co zobaczyłem na końcu… to nie jest tak, że końcówka mi się nie podobała, że po prostu była jak dla mnie słaba. I nie mam nawet na myśli ostatniej sceny, zresztą równie mało satysfakcjonującej, ale w ogóle to, co dzieje się po dwóch trzecich lektury. To nie jest polskość, to nie jest realizm, to nie jest ten świat, jaki oglądaliśmy w dwóch poprzednich tomach. Mamy tu za to pomieszanie z poplątaniem, zagubienie czytelnika, momenty, gdzie rozwiązania pojawiają się znikąd, nagle, jak królik w ręku iluzjonisty. Ogólne wrażenie jest takie, jakby powieść powstawała szybko, za szybko, byle tylko zamknąć temat Szackiego, byle mieć z głowy postać, co do której autor nie ukrywał, że go nuży i że pragnie z nią skończyć.

Równie smutna okazuje się w odbiorze całość lektury. Tu chodzi o przemoc, tę domową, chce się wręcz powiedzieć: „rodzinną”. Tę, której wedle wielu „autorytetów moralnych” u nas nie ma, a skoro nie ma, to wszelkie konwencje wydają się być zbędne… Byłem przekonany, że po lekturze każdy czytelnik się czegoś dowie, coś dostrzeże, być może zrozumie; że zostaniemy uświadomieni o koszmarze, jakim jest to przerażająco częste zjawisko. Ale nie, jest wprost przeciwnie, temat zostaje jedynie zasygnalizowany, a potem zmarnowany słabą konstrukcją wydarzeń, i zupełnie przykryty kiepskimi, trudnymi do zrozumienia scenami. Sceny te kompletnie obdzierają „Gniew” z tematyki, robiąc z lektury amerykański thriller, taki tworzony gdzieś na kolanie, w którym zamierzeniem być może był gigantyczny fajerwerk odpalany na końcu, z którego jednak nic nie wyszło, poza zupełnym niewypałem.

Jak widać z tego tekstu jestem mocno rozczarowany „Gniewem”. Na początku powieść miewa swoje momenty, ale potem jest już tylko gorzej… Strasznie mi z tym źle, lubię tego pisarza, który wydaje się być dobrym, niegłupim człowiekiem, odważnie broniącym swoich przekonań (polecam „Drugie śniadanie mistrzów”, stosunkowo często w programie gości). Ale sorry, jak mawiał mój Tata: żadnych kumpli. Ta książka jest słaba, i to słaba podwójnie, niszczy bowiem nie tylko Szackiego, ale i ważny temat, o którym przydałoby się głośno mówić. Szkoda, wielka szkoda, bo Polsce przydałby się „celebryta” głośno poruszający temat, który dla tak wielu nie istnieje, przydałoby się pokazać środkowy palec maniakom bredzącym coś o tradycji, roli kobiety i dziecka w rodzinie, cóż, nie tym razem. Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś inny da radę.

Gniew
W.A.B. 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz