środa, 27 lutego 2019

Pablos widz: Powiedzieć o nim bardzo dobry, to za mało – oto „The Flash”, kolejny serial o superbohaterze

Od pewnego czasu trwa prawdziwy boom na seriale oparte o przygody amerykańskich superbohaterów. Już nie pamiętam co było pierwsze, ja w każdym razie okres ten datuję sobie od premiery pierwszego sezonu produkcji zatytułowanej Arrow. Był to nawet udany początek, obiecujący, który według mnie od sezonu drugiego zaczął się coraz bardziej psuć, ale nieważne, bo ja nie o Arrowdziś zamierzam pisać. Chodzi o to, że to właśnie podczas przygód Olivera Queena w Star City poznaliśmy młodego chłopaka o bardzo znajomo brzmiącym imieniu: Barry Allen.

A dla kogoś, kto w połowie lat 90. spędzał stanowczo zbyt wiele czasu przy tzw. “TVP 3 telewizji regionalnej” fraza “Barry Allen” znaczy wiele. Jest to bowiem miano głównego bohatera bardzo udanego serialu The Flash, który wspaniale się zapisał w pamięci wówczas nastolatka. Szybko się okazało, że gościnny występ chłopaka w Arrow jest wstępem do realizacji kolejnego serialu o superbohaterze, tym razem z Central City.

Barry to bardzo młody, ale utalentowany pracownik policji. Nie policjant jednak, ale technik, zajmujący się analizą śladów na miejscu zbrodni. Przy tym wielki fan nawet nie tyle nowoczesnych technologii, co ogólnie nauki, stąd jego bliska przyjaźń z młodymi naukowcami współpracującymi z niejakim dr Harrisonem Wellsem. I to właśnie podczas ich eksperymentu Barry zostaje porażony przez błyskawicę, zapada w śpiączkę, a po obudzeniu okazuje się, że stał się najszybszym człowiekiem na naszej planecie.

The Flash to niespecjalnie skomplikowany serial akcji, w żadnym wypadku nie wypada go określać jako science fiction. I nie jest to żaden zarzut, dzięki wyobraźni scenarzystów i zaangażowaniu niektórych aktorów otrzymujemy kawałek bardzo dobrej rozrywki, bo tylko o zabawę tu chodzi, to przecież przeniesiony na srebrny ekran komiks.

Początkowo wydawało mi się, że oglądam z nawet dość sporym zaangażowaniem głównie z sentymentu do “starego” Flasha. Sentymentu umiejętnie wykorzystanego przez twórców, bowiem do poprzednika nawiązującego. John Wesley Shipp, czyli poprzedni odtwórca głównej roli tutaj gra ojca Barry’ego Allena, a fani którzy wsiąkną głębiej w klimat obu serii odnajdą wiele ciekawostek okołoprodukcyjnych łączących oddzielone o ponad dwadzieścia lat cykle.

Jednak w pewnym momencie nastąpił przełom, i na nowego Flasha zacząłem czekać nieco bardziej niecierpliwie. Okazało się bowiem, że w przeciwieństwie do cyklu Arrow tutaj scenarzyści doskonale wiedzą co chcą nam pokazać, mają nie tylko pomysł na niezłe przygody bohatera, ale także na większą historię, która toczy się w tle, i de facto z powodu której chce się do produkcji wracać. Nie jest to w żadnym wypadku seria przygód, gdzie każdy odcinek opowiada o czym innym. Wręcz przeciwnie, powracamy do poznanych wcześniej bohaterów, plus na scenie pojawiają się nowi, z czasem bardzo ciekawi, jak Captain Cold (niezły Wentworth Miller) czy – UWAGA, UWAGA – generał Wade Eiling, odgrywany przez samego Clancy’ego Browna. Nie zawodzi także najbliższe otoczenie bohatera, para młodych naukowców nadaje serialowi nieco odpowiedniego dla gatunku, nerdowskiego klimatu, z kolei przybrany ojciec Barry’ego (miewający swoje momenty Jesse L. Martin) sprowadza nadmiar niezwykłości do znośnego poziomu. W tym wszystkim psuje zabawę tylko dość słaba dziewczyna (bo musi być dziewczyna) do której wzdycha bohater (Candice Patton), nie potrafiąca według mnie faktycznie skupić na sobie uwagi, nie rozumiemy, dlaczego Barry ją kocha, gdy sam bywa obiektem zainteresowania ze strony ciekawszych postaci należących do płci pięknej. Sytuację jednak ratuje doskonały dr Harrison Wells, za którym stoi Tom Cavanagh, który na każdy słabszy fragment scenariusza odpowiada niezłą grą, świetnie radząc sobie z postacią bodaj najbardziej niejednoznaczną, skomplikowaną.

Największą zaletą nowej odsłony serialu The Flash pozostaje jednak umiejętność budowania dopasowanego do XXI wieku scenariusza. Zadowoleni będą i starsi fani komiksów, i młodsi. Zachowane zostały zarówno zasady dobrej opowieści, przygody na epizod, jak i pragnienie obejrzenia czegoś więcej, pragnienie ujrzenia większej, skomplikowanej historii, która – tu GWARANTUJĘ! – zaskoczy każdego.

Krótko mówiąc: serial po prostu nie jest głupi. Scenarzyści umiejętnie wybiegają w przyszłość, pokazują nam rzeczy, przez które wiemy więcej, niż bohaterowie. To sztuka, zrobić to dobrze, nie zepsuć nastroju i zabawy. Tym, co spowodowało, że The Flash stał się dla mnie hitem, to właśnie opowieść, która zdaje się być kilkukrotnie złamana, przerwana, oparta na wiele razy wykorzystywanych pomysłach, by wreszcie, na końcu zaoferować coś absolutnie udanego, wspaniały finał, sprawnie zrealizowany fajerwerk, rzecz bardzo emocjonującą, nagradzającą cierpliwość widza i ośmielę się stwierdzić, że przewyższającą nawet najdalej posunięte oczekiwania.

Pytaniem pozostaje: co teraz? Czy był plan na dalsze losy? Czy powstaje dopiero od momentu, gdy producent policzył pieniądze i dostrzegł, że zarabia? Czy scenarzyści pociągną całość dalej na tym samym (albo lepszym!) poziomie? Bardzo w to wątpię, bo poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko, ale pozostaje mieć nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz