Zupełnie nie wiem dlaczego, ale interesując się tematem gier typu “sandbox” wcale nie jest łatwo trafić w sieci na Sleeping Dogs. Nie, żeby o grze nikt nie mówił, ale z niezrozumiałych dla mnie przyczyn rzadko wymienia się ją jednym tchem z takimi gigantami jak GTA IV lub V, Red Dead Redemption, nawet State of Decay jest mocniej promowane przez graczy. A przecież Sleeping Dogs to gra doskonała, gdzie otwarty świat został konkretnie przemodelowany, oddając nam jednocześnie to, co już znamy, jak i sporo interesujących nowości.
Nowości owe wynikają z jednego powodu: gra rozgrywa się w Hong Kongu i jest przesiąknięta klimatem tego specyficznego regionu. Owszem, nasz bohater spędził wiele lat w Stanach Zjednocznonych, a Triada dziś to po prostu mafia, niemalże identyczna w sposobie działania do tej z zachodu, jednak sam Hong Kong to coś zupełnie dla mnie nowego, ani Liberty City, ani Los Santos – to po prostu Hong Kong, dziwne miejsce dla tak Amerykanina, jak i Europejczyka.
Bohaterem Sleeping Dogs jest Wei Shen, policjant, którego zadaniem jest infiltracja organizacji Sun On Yee. Jego robota jest o tyle prostsza, że w Hong Kongu, jego ojczyźnie, nikt nie wie że Wei już dawno został policjantem. Lecz ulica pamięta go jako jednego z wielu jej dzieci. Stąd wejście Shena do organizacji jest proste, szybko dogaduje się z lokalnymi bossami, z czasem poznając także wysokich przywódców i biorąc udział w rozwoju organizacji.
Fabuła może nie wydaje się specjalnie odkrywcza, wiem. Też przez chwilę tak myślałem. Szczególnie że praktycznie cała została napisana w znany nam sposób, wykorzystując motywy ograne do granic możliwości tak w książkach, jak serialach i filmach. Normalnie była by to wada, jednak scenarzyści wespół z twórcami dialogów stanęli na wysokości zadania. I tak Sleeping Dogs jest produktem, który fabularnie nie zaskakuje, a całość biegnie utartymi ścieżkami, ale dopracowanie szczegółów, profili postaci, doskonałych dialogów oraz potężnego ładunku emocji powoduje, że i tak nie ma miejsca na nudę lub niezadowolenie. Sleeping Dogs to produkt pod względem fabularnym mocno wtórny, ale bardzo dopracowany, to taka Szklana Pułapka gier wideo – doskonale wiemy jak to się skończy, ale bawimy się świetnie.
Tym, co najbardziej odróżnia grę od konkurentów jest mocne ograniczenie dostępu do broni palnej. Okazuje się, że w Hong Kongu nie jest łatwo o spluwę, czy to małą, czy dużą. Stąd też ogromna większość gry nie oferuje strzelania, ale walkę wręcz – wszak mówimy o Dalekim Wschodzie, sztuki walki stąd właśnie pochodzą. Wei doskonale się czuje otoczony przez przeważające siły wroga, a walka to bardzo udany kawałek kodu. Oparta jest na klasycznym ataku i kontrze, jednak system rozwoju postaci powoduje, że do samego końca bijatyki się nie nudzą i dają sporo radości. Może nie są najbardziej wymagające, to fakt, ale za to wyglądają świetnie i łamanie nóg i rąk zwyczajnie jest klawe, jakkolwiek sadystycznie to brzmi. Oczywiście broń też się trafi, nawet kilka różnych interesujących rodzajów, jednak wyraźnie widać, że to o kung fu chodzi.
Wspomniany system rozwoju postaci to jeden z ciekawszych elementów systemowych Sleeping Dogs. Został podzielony na ulepszanie możliwości Wei Shena w kilku kategoriach, i w zasadzie od gracza tylko zależy, czy i jak z owego systemu skorzysta. Przede wszystkim Wei jest policjantem. Stąd rośnie mu doświadczenie związane z wykonywaniem zawodu, które przekłada się na ciekawe umiejętności do wykorzystania w przyszłości. Może to być zarówno lepszy cios, jak i bardziej przyziemna rzecz, w stylu większego talentu do prowadzenia samochodu… podczas ucieczek przed kolegami policjantami. Wei jednak jest także Sun On Yee, i umiejętności związane z przynależnością do rodziny to zupełnie inne drzewko. W końcu nasz bohater jest też po prostu człowiekiem z Hong Kongu który lubi sztuki walki, stąd nauczymy się mnóstwa ciekawych, nowych ciosów do wykorzystania podczas pojedynków. Gra jest bardzo wyważona pod względem zdobywania doświadczenia i do samego końca rozgrywania głównej fabuły jest się czego uczyć, a to świetnie zapobiega ewentualnej monotonii.
Sandbox rządzi się swoimi prawami. Żeby gra należała do gatunku powinna oferować nie tylko wolność wyboru w kwestii aktualnego zajęcia pod względem fabularnym. Przydały by się także jakieś rozrywki. W Sleeping Dogs rozrywki są takie, jak i miejsce akcji – delikatnie mówiąc: dziwne. Mamy bowiem masaż, i do końca nie wiem czy dziewczyny go oferujące na masażu poprzestają, czy też oferują coś więcej. Jest i poker w wersji mahjong, przyznam, że potrafił mnie wciągnąć na dłużej. Ale znacznie ciekawsze jest karaoke, rzecz w tym regionie tak oczywista w kwestii spędzania wolnego czasu, jak u nas piwkowanie i drinkowanie. Nie ważne jak wielki jesteś gangsta – nigdy nie odmawiaj karaoke. Koń by się uśmiał.
Hong Kong jest stosunkowo dużym miastem, jest kilka dzielnic i ogromna większość zabawy wygląda tak, jak to znamy z innych gier z otwartym światem. Tak więc Wei ma kilka lokali mieszkalnych w różnych dzielnicach, są i kolekcjonowane samochody. Parkingi rozmieszczone są gdzie bądź i z każdego można wziąć któryś z wozów, ot, takie uproszczenie. Model jazdy jest stosunkowo udany, ale tylko gdy poruszamy się szybko. Samochody wykonują potworne rzeczy przy próbach jazdy zgodnie z przepisami, a parkowanie obojętnie czy równoległe, czy prostopadłe (jakoś tak lubię sobie w takich grach zaparkować tu czy tam) powoduje wybuchy agresji, wozy zachowują się jakby były z papieru i fruwały na wietrze. Jednak to dotyczy tylko tych wolnych fragmentów – jazda ze stanowczo zbyt dużą jak na miasto prędkością, czyli ogromna większość gry, jest jak najbardziej OK.
Tak, jak powiedziałem na początku – nie do końca rozumiem jakąś taką obojętność w stosunku do gry w tych wszystkich internetach. Sleeping Dogs w niczym nie ustępuje największym przedstawicielom gier z otwartym światem, a niektóre nawet przewyższa. Zmiana klimatu z zachodniego na wschodni to świetny pomysł na coś nowego, nawet jeśli mechanika jest w sumie ta sama, którą znamy tak dobrze. Ale te wszystkie smaczki związane z regionem dają dużo przyjemności. Wyobrażasz sobie, że wchodzisz do sklepu, przeglądasz ubrania, po czym nic nie kupujesz, a zły sprzedawca przeklina cię do siódmego pokolenia? Takie rzeczy tylko w Hong Kongu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz