niedziela, 17 sierpnia 2025

Terry Moore - "Five years"

A jednak spodziewałem się więcej. Umieram z ciekawości dlaczego Terry Moore swoje kolejne historie prezentuje w formie zaledwie dziesięciu małych epizodów, potem zebranych w dwa tomy. Tak było i w przypadku Motor Girl, jak i Strangers in Paradise XXV, aż wreszcie doszliśmy do Five Years. Nawet przy moim zachwycie twórczością tego pana nie jestem w stanie być całkiem ślepym na pewien pośpiech. Five Years ewidentnie oferuje zbyt dużo na raz; mamy tu całe ściany tekstu, które powinny być komisem, obrazem, a nie czystą literaturą.

Oczywiście nie znaczy to, że mój odbiór całości się zmienił. Bohaterowie wciąż są jednymi z lepszych, jakich ostatnio poznawałem w komiksie, choć nie wszystkie postaci z serii składających się na ten finał mają tu równy czas antenowy. Znowu: gdzież ten Moore się spieszy?

Rzecz jasna jeśli ktoś już zaliczył Echo, Rachel Rising i pozostałe, to wypada mu sięgnąć po Five Years. Pozostali czytelnicy jedynie zmarnują czas, tu znajomość genezy tych wszystkich postaci jest obowiązkowa. Zabawa jest niezła, ale niestety nie dorównuje już poprzednim cyklom, wśród których za najlepsze uważam Echo i Rachel Rising. Niestety Echo w finale historii (...czyżby?) jest bardzo słabo reprezentowane, za to postaci z RR jest tu mnóstwo.

Na całość złożyła się historia SF, połączona potem z horrorem z dodatkiem kolejnych postaci. Co z tego wyszło? Całkiem dobry kawałek historii, ale już nie tak dobry, jak jego części składowe. Mimo to rzecz jasna polecam, ja na tym etapie jestem już fanem Terry’ego Moore’a, więc dla mnie była to rzecz obowiązkowa i czuję zadowolenie. Choć obiektywnie spośród znanych mi komiksów Twórcy ten jest najsłabszy.

Five Years: 
1. Fire in the sky
2. Stalemate

piątek, 15 sierpnia 2025

Terry Moore - "Strangers in Paradise XXV"

Na etapie lektury XXV nie znam zupełnie oryginalnego cyklu Strangers in Paradise. Mimo to zdecydowałem się kontynuować zabawę, bowiem po zaliczeniu poprzednich chronologicznie tworzonych serii Terry’ego Moore’a (Echo, Rachel Rising, Motor Girl) jestem już bardzo ciekaw co przyniesie połączenie ich historii w jedną, większą całość. Z tego, co rozumiem, Autor powraca do wykreowanych przed dwudziestu pięciu laty postaci, na okoliczność ładnego jubileuszu. Na nasze szczęście Autor doskonale wie jak kreować wciągające historie, więc nie jest to w żadnym wypadku odcięcie kuponu od niegdysiejszej popularności.

Wpadamy w sam środek intrygi, w której zapoznając się z małżeństwem dwóch bohaterek i ich potomstwem oraz genialnie zaprezentowanymi relacjami między nimi (Moore jest mistrzem w kreowaniu wiarygodnych postaci) zaczynamy jednocześnie zbliżać się do takiego zagmatwania opowieści, które rozplątać może jedynie połączenie znanych nam już bohaterów z innych serii. Całość, obliczona na dziesięć klasycznych zeszytów (lub dwa większe tomy) buduje stopniowo napięcie, wprowadzając na karty komiksu tematykę z Echa oraz postaci z Rachel Rising i Motor Girl. Lektura ma sens jedynie wówczas, gdy czytelnik uprzednio zapoznał się z tymi seriami, inaczej nie wywoła takiego wrażenia, będzie wręcz przypominać bełkot.

Gdy dochodzimy do końca lektury to jedyne, czego pragnie czytelnik, to poznać dalsze losy postaci. Bohaterowie zostają postawieni w dramatycznym położeniu, z wiedzą, której tak naprawdę nikt rozsądny posiadać by nie chciał. O tym opowiada kolejna seria Terry’ego Moore’a, czyli Five Years, po którą sięgam w tej chwili. A zaraz potem po oryginalne Strangers in Paradise sprzed lat, bo nie mogę dalej funkcjonować, dopóki nie poznam genezy zapoznania się ze sobą uroczych małżonek…

Strangers in Paradise XXV:
1. The chase
2. Hide and seek

czwartek, 14 sierpnia 2025

Terry Moore - "Motor Girl"

Kolejna historia ze światów wykreowanych przez Terry’ego Moore’a początkowo wydaje się być czymś znacznie lżejszym, niż konkretne i inspirujące do rozważań SF (Echo) czy klasyczny horror (Rachel Rising). Zadowolona z siebie bohaterka, która na co dzień przebywa i rozmawia z… gorylem? Który mówi? A do tego jeszcze w jej okolicy (stare złomowisko pośrodku pustyni) zaczynają lądować UFO, które przedstawione są przy pomocy zupełnie innej, nierealistycznej kreski, wziętej niczym z komiksów o Smerfach.

Jest więc bardzo dużo komedii w tej tragedii. Otóż bowiem Motor Girl to tak naprawdę dramat, chwytająca za serce i wywołująca doprawdy mocne emocje historia o kobiecie, która przeszła bardzo wiele, a Terry Moore kreując kolejną silną kobiecą postać, tak naprawdę pokazał czytelnikom jak działa, jak funkcjonuje ludzki mózg i co może się stać, gdy w życiu człowieka zdarzy się coś, co znacznie wykracza poza normę; coś, z czym mózg musi sobie jakoś poradzić.

Całość składa się na rewelacyjną historię, która - mimo trudnego tematu - jest jednocześnie często komediowym odpoczynkiem, odskocznią od innych dzieł Artysty. A przecież na etapie lektury Motor Girl już wiem, i dlatego tym bardziej zachęcam Was do sięgnięcia po twórczość Terry’ego, że to jest część większej całości, że te poznane już, jak i czekające na mnie historie Moore’a w pewnym momencie się zintegrują. A poznawanie bohaterów, tak rzeczywistych, świetnych pod względem kreacji ich psychiki, a potem oczekiwanie na połączenie ich ról wywołuje we mnie niezwykle rzadkie, radosne oczekiwanie, jak u dziecka na choinkę i prezenty. A to świetne uczucie, zarówno nagroda za czas na czytanie Moore’a już włożony, jak i cwany wabik by chcieć więcej i więcej.

Motor Girl: 
1. Real life
2. No man left behind

środa, 13 sierpnia 2025

Terry Moore - "Rachel Rising"

Dobry początek to połowa sukcesu. Jak przyciągnąć czytelnika, jak to zrobić, by pozostał, a najlepiej chciał jeszcze więcej? A może by tak w pierwszej scenie pokazać jak z płytkiego grobu wydobywa się, nie bez kłopotu, wcale nie łatwo, z wyraźnym wysiłkiem atrakcyjna kobieta? A na jej karku jest paskudny ślad po czymś, co zostało uprzednio mocno zaciśnięte…

No i już wiesz, że siedmiotomowa seria Rachel Rising będzie świetna. Tym razem Terry Moore opowiada swoją historię w obrębie gatunku grozy, w którym czytelnikom przyjdzie zmierzyć się z prawdziwym złem, takim że Stephen King by się nie powstydził tego typu kreacji. Jednak całe to zło jest jedynie tłem. Zupełnie jak w cyklu Echo, Moore wykorzystuje znany motyw (tam science fiction, tu horror) to pokazania nam świetnie napisanych bohaterów, takich prawdziwych, bardzo realistycznych, z którymi natychmiast można się utożsamić, wczuć w ich rolę, poczuć ich emocje. To ogromna zaleta tego Twórcy, jego bohaterowie naprawdę zdają się żyć.

Warto też dodać, że Terry Moore doskonale zdaje sobie sprawę z reguł, jakie tworzą horror. I postanowił ich nie zmieniać. A na domiar tego, mimo że zachował zasady, i tak wybrnął z opowieści w taki sposób, że bohaterów będzie można wykorzystać ponownie, bo ja tu widzę pewien schemat, i już się cieszę na to, Terry Moore sobie wykoncypował ze swoimi opowieściami.

Rachel Rising:
1. Shadow of death
2. Fear no Malus
3. Cemetery songs
4. Winter graves
5. Night cometh
6. Secrets kept
7. Dust to dust

niedziela, 10 sierpnia 2025

Terry Moore - "Echo"

Sięgając po paczki komiksów wystawiane na Humble Bundle nie tylko kupujemy dużo za tanio, ale mamy też świetną okazję do poznawanie czegoś nowego. Skoro jest relatywnie niedrogo, a mi nic Terry Moore nie mówi, to rzucę okiem, pomyślałem. Jakiś czas potem losowo wybrałem serię Echo, której stałem się posiadaczem, i od razu mogę powiedzieć, że nie było to moje ostatnie spotkanie z Terrym Moorem. Echo jest świetne.

Przedstawiona w czerni i bieli historia jest fabularnie bardzo amerykańska. Oto przeprowadzony jest eksperyment, ćwiczenia. No i wiecie, jacy są amerykanie: dochodzi do pewnego zdarzenia, w wyniku którego przypadkowe osoby stają się ofiarami. Jednak nie umierają, ale… no, to jest komiks amerykański, więc wiadomo, że otrzymują supermoce.

Ok, wiem to brzmi. Ale uwierzcie mi na słowo, że naprawdę jest to początek wspaniałej historii; tak dramatycznej, jak i momentami komediowej. Terry Moore wie, co robi, opowiadając nam to, co niby już znamy, ale z takim znawstwem tematu, z takim osobistym podejściem do czytelnika, że nikt nie powinien poczuć się znużony. Bohaterowie są bardzo realistycznie przedstawieni, to nie są papierowe postaci. A że główna oś konfliktu jest kopią wielu innych opowieści (dobrzy kontra źli i tak dalej) to nic dziwnego, tak naprawdę wszystkie historie świata są w zasadzie o tym samym, prawda?

Doskonała zabawa, świetnie narysowana. Moce otrzymane przez niektórych protagonistów nie są zbyt jednoznaczne, do samego końca nie wiadomo co i jak, dlaczego, czego się spodziewać. Autorowi udało się mnie zaskoczyć, i już myślałem, że będę budował tu pomnik tak Twórcy, jak i tej serii, ale do pełni szczęścia zabrakło dobrego zakończenia. I tak warto sięgnąć po cykl, a jak ktoś lubi takie superbohaterskie klimaty z odrobiną alternatywnego podejścia, oderwane od klasycznych rajtuz i peleryn, to już Echo jest pozycją obowiązkową. Ale końcówka jest jakby poddana przyspieszeniu i gdybym nie był pewny, że jest tylko sześć tomów, zakładałbym, że to nie koniec, że jest coś więcej, bo aż się prosi o lepsze domknięcie tematu. No, chyba że domknięcie jest w innej serii… :)

Echo:
1. Moon lake
2. Atomic dreams
3. Desert run
4. Collider
5. Black hole
6. The last day

sobota, 9 sierpnia 2025

Rick Remender, Matteo Scalera - "Black Science"

Rzecz specjalnie przygotowana z myślą o tych fanach science fiction, którym nie daje spokoju myśl o istnieniu wielu alternatywnych wymiarów naszej rzeczywistości. Rick Remender (Deadly Class, Szumowina, Głębia) postanowił osobiście zająć się tematem i od pierwszych chwil rzuca czytelnika na głęboką wodę. Poznajemy bohaterów w bardzo trudnej sytuacji i dopiero wraz z upływem kolejnych stron (a potem całych epizodów) stopniowo dowiemy się o co chodzi z tymi wszystkimi dziwnymi światami, które przyjdzie bohaterom zwiedzić.

Komiks w dość dramatyczny sposób przedstawia fabułę, autorzy nie unikają trudnych tematów. Podróż przez wymiary, poszukiwanie odpowiedzi, wieczne ryzyko oraz coraz więcej wzajemnych oskarżeń uzupełnione zostały przez fantastyczną kreację kilku głównych postaci. Oczywiście na pierwszy plan wychodzi główny bohater: Grant McKay, naukowiec-anarchista. Brzmi to i owszem, podejrzanie, ale w zasadzie Black Science opowiada właśnie o tym: o anarchii, rozumianej tak, jak wykreowali tę myśl jej stworzyciele, nie anarchii znanej z popkultury i przedstawianej jako samo zło, odwrotność porządku. Tu anarchia jest odpowiedzią na nasz paskudny świat, w którym zupełnie nie wiedzieć czemu na uczciwej pracy wielu jednostek żeruje cała ta ideologiczna, religijno-polityczna, wiecznie nienasycona mafia. I tu przychodzi druga z ważnych postaci: ważniak w garniturze, typowy korpoludek, który pragnie realizować cele własne, będący odpowiedzią na Granta w myśl zasady ukazania konfliktu silnych osobowości.

Opowieść nie jest bajką dla wannabe anarchistów, wręcz przeciwnie. Pokazuje, jak wiele z filozofii anarchizmu tak naprawdę jest utopią, pięknymi marzeniami, że anarchia jest super - dopóki nie próbuje się jej faktycznie wprowadzać w życie. Opór ze strony reszty społeczeństwa jest wprost proporcjonalny do ludzkiego tchórzostwa, braku wyobraźni i odwiecznego kierowania się ku wszelkim liniom najmniejszego oporu w dowolnych trudnych sytuacjach, w jakie nasze życie obfituje. A co, jeśli nasz bohater, któremu idee wolności i swobody są tak bliskie, sam nie będzie wad pozbawiony? Wszak jest jedynie człowiekiem, i to, co on uważa za najlepsze jest po prawdzie tak samo istotne, jak poglądy innego dowolnego człowieka. Obserwujemy, jak Grant McKay wraz ze swoim niebywałym intelektem staje się powoli niewolnikiem swojego własnego ego i jak jego pasja powoli przekształca się w manię.

Doprawdy niezła historia, moim zdaniem fragmentami odrobinę przegadana i nieco rozciągnięta, ale z przyjemnością dotarłem do końca, a całość odłożyłem z poczuciem miło spędzonego czasu. Zatem polecam wszystkim, którzy od historii oczekują czegoś odrobinę więcej, ale też nie pragną od razu zatapiać się w jakichś filozoficznych rozważaniach. Dobrzy bohaterowie, niezły pomysł i fabuła, bywają emocje - można czytać.

Black Science:
1. How to fall forever
2. Welcome, nowhere
3. Vanishing Pattern
4. Godworld
5. True atonement
6. Forbidden realms and hidden truth
7. Extinction is the rule
8. Later than you think
9. No authority but yourself

piątek, 28 lutego 2025

Wioletta Piasecka - „Sekret bibliotekarki”

Spodziewałem się kolejnego love story, i owszem, w końcu się pojawiło, ale „Sekret bibliotekarki” jest książką oferującą o wiele, wiele więcej, niż tylko historię o miłości. Bohaterką jest około trzydziestoletnia kobieta, którą poznajemy gdy jest na samym dnie - mieszka z podejrzanymi typami w piwnicy, brudna, zaniedbana, kompletnie odseparowana od rzeczywistości ze względu na uzależnienie od alkoholu. Dnie spędza na żebrach, a wszystkie otrzymane pieniądze wydaje na alkohol, który całkowicie panuje nad jej życiem.

I ten element: nałóg, jest najmocniejszym atutem książki. Interesuję się problemem, mam z nim do czynienia, uważam się za kogoś, kto rozumie mechanizm uzależnienia od alkoholu i zna sposoby radzenia sobie z chorobą i przyznaję, że Wioletta Piasecka odrobiła zadanie domowe. Mentalność Dagmary, sposób myślenia, przedsawienie dwóch istot tkwiących w jednym człowieku, głód alkoholowy, myślenie o piciu, myślenie uzależnione, mechanizm iluzji i zaprzeczeń, nałogowe regulowanie uczuć - wszystko to zobaczymy w opowieści prowadzonej w pierwszej osobie przez osobę pijącą. Oczywiście jest to powieść, a nie podręcznik dla terapeutów uzależnień, ale mimo to wydaje mi się, że niejednemu czytelnikowi „Sekret bibliotekarki” będzie w stanie otworzyć oczy na problem picia, być może ktoś po lekturze inaczej spojrzy na osoby uzależnione, tym bardziej, że bohaterka praktycznie nie miała szans od dzieciństwa, by uciec przed chorobą. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że nie niektórzy nie mieli wyboru ze względu na środowisko, system, w którym dorastali, i tu również Autorka świetnie się spisała.

Zakończenie, mimo że opływające lukrem, nie burzy całości - historia ma być inspirująca, uświadamiająca, że zmiana jest możliwa, że z nawykami można walczyć, że jutro zaczyna się dzisiaj, że nigdy nie będzie lepszej okazji do zmiany, niż tu i teraz, dziś, natychmiast. Ostatecznie jest to love story, ale takie z raczej wysokiej półki, bo mówiące w prawdziwy sposób o prawdziwym problemie, który dotyczy tak wielu osób wśród nas.

środa, 19 lutego 2025

Ben Templesmith, Steve Niles - „30 Days of Night”

To już chyba klasyk, który rozwinął się w całkiem sporą serię. Mamy do czynienia z horrorem, w którym złem są wampiry. Z tym, że autorzy są tak bardzo oszczędni w opowiadaniu historii oraz sposobie jej przedstawienia, że ta raczej prosta historia faktycznie zapada w pamięć o wiele bardziej, niż początkowo może się wydawać.

Akcja rozgrywa się w Barrow, na Alasce. Jest to miejscowość, która leży tak daleko na północy, że trafia się w niej czas, gdy przez całe trzydzieści dni nie wschodzi słońce. I dokładnie w tym momencie zaczynają się dziać dziwne rzeczy, znikają wszystkie urządzenia służące do komunikacji, a potem… a potem mamy do czynienia z krwawą jatką, jaką mieszkańcom zgotowali przybysze.

Jest to rzecz naprawdę prosta. Pojawiają się bestie, nie wiadomo skąd, nie wiadomo nic, poza tym, że istotne jest tych trzydzieści dni. Nieliczni ocalali podejmują nierówną walkę, ponadto gdzieś w tle mamy bohaterów, którzy jakby coś wiedzieli, coś rozumieli - zaczyna się wątek, który na pewno będzie kontynuowany w przyszłości. Prostota wynikająca z braku wyjaśnienia czegokolwiek doskonale współgra z obrazem, który jest… byle jaki. Wiem, wiem, przepraszam, na pewno jest to jakiś rodzaj formy artystycznej, jednak patrząc na kreskę miałem wrażenia, że widzę chaos, pośpiech, niemalże brud. I to choć może nie pozwala na zachwyty nad rysunkiem, to jednak świetnie współgra z historią przedstawioną. Jest to taki rodzaj horroru, gdzie niewiele wiadomo, gdzie pytań pod koniec jest znacznie więcej, niż na początku, ale który się czyta, podoba i zaostrza apetyt na więcej.

Andrzej Kwiecień - „Metamorf”

Bardzo przyjemny cyberpunk. Miałem duże skojarzenia z grą CD Projekt Red, choć rzecz jasna nie jest to ten świat. Ale nie brakuje tu wszystkich tych cudownych augmentacji, obmierzłych korporacji, ponadto jest coś więcej - transfer (kopia zapasowa) jaźni i teoretyczna możliwość przeniesienia jej do innej powłoki. Prawie jak engram. A to powoduje rzecz jasna fabularne przygody oparte o schemat rozwinięcia tej opcji. A co, gdyby można w ten sposób zostać nieśmiertelnym? Albo odwrotnie - przywrócić do życia kogoś, kto już umarł?

Tym bardziej powieść mi się podobała, że niedawno próbowałem przedłużyć sobie radość z gry przez lekturę książki oficjalnie należącej do świata przedstawionego. Mówię oczywiście o nowej pozycji Rafała Kosika. I tak, jak pozostałe książki tego Autora bardzo doceniam, tak niestety jego wersja rozbudowania świata Cyberpunk 2077 do mnie kompletnie nie trafiła. I tu wchodzi Andrzej Kwiecień cały na biało i ratuje sytuację.

No, przynajmniej w dużej części ratuje. Bo o ile początek jest bardzo angażujący, to muszę przyznać, że końcówka wydała mi się jakaś taka chaotyczna, bohater zaczyna się zachowywać zupełnie inaczej, niż by to wynikało, ale pewnie się czepiam. Zdecydowanie warto po Metamorfa sięgnąć, dobry, dynamiczny cyberpunk wcale dziś nie zdarza się tak często.

Dennis E. Taylor - „Nasze imię Legion, nasze imię Bob”

Ta książka jest niczym spełnienie marzeń - jeśli ktoś marzy o zamienieniu siebie samego w kopię przechowywaną cyfrowo. Mnie od niepamiętnych czasów taka digitalizacja świadomości kręci, przyznaję się od razu, stąd pomysł Autora trafił prosto w dziesiątkę.

Weźmy taki Skynet. Jest sobie sztuczna inteligencja, która uznała, że ludzkość jest zagrożeniem. Mnie zawsze ciekawiło co by było gdyby na miejscu sztucznej inteligencji był właśnie człowiek, ale pozbawiony słabego, podatnego na choroby ciała - samo jego najgłębsze jestestwo, dla jednych będzie to dusza, dla innych mózg, zapisana w nim świadomość, tak unikalna i fascynująca.

Autor właśnie ten motyw wziął na warsztat. Bohater staje się cyfrowym zapisem, który początkowo musi wypełniać polecenia, czy też po prostu współpracować ze swoimi kreatorami, czyli ludzkością. A ludzkość owa poszła w najróżniejszych kierunkach - kreacja nieodległej przyszłości jest mroczna, ale smutnie realistyczna. I nasz Robert, a właściwie Bob, jest jak ten Skynet - nie ma ciała, nie ma powłoki zewnętrznej, ale niewątpliwie istnieje, a co najważniejsze doskonale rozumie mechanizmy funkcjonowania nowoczesnych technologii komputerowych. Ot, siła nerda nad mięśniakiem znowu udowodniona.

Autor zabiera nas na wyprawę będącą niczym najlepsze wakacje. Jest inteligencja, wcale nie taka sztuczna, skoro „ludzka”, i jest kosmos. Pragnienie przeniesienia życia dalej, kolonizacji, fascynacja gwiazdami, planetami, galaktykami. Jest ludzkość, która robi to, co zawsze wychodziło jej najlepiej, czyli głównie sobie sama szkodzi, ale są pewne jednostki, które widzą szerzej, spoglądają głębiej. Nasz Bob zaczyna brać aktywny udział w realizowaniu wizji o przyszłości ludzkości, a przy tym, skoro jesteśmy w kosmosie, ziści się niejedno marzenie miłośnika science fiction. Wyobraźmy sobie jak potężną okazała by się taka „sztuczna” inteligencja, zapisana cyfrowo, wielokrotnie skopiowana i zabezpieczona, praktycznie nieśmiertelna, z możliwościami rozwoju takimi, jakie oferuje technika, niezwiązana z czasem znanym ludzkości (głębokie procesy wszak komputer załatwia w ciągu milisekund, a nie tygodni rozważań), ciągle rozwijająca się, no i jednak nie „sztuczna”, bo ludzka. Wyobraźmy sobie na jakie przeszkody mógłby natrafić człowiek, który nie istnieje, jest jedynie ciągiem już nawet nie zer i jedynek, bo to wszystko w postaci kwantowej zostało opisane. Jego psychika, jaźń. Autor poszedł tu z rozmachem, być może nawet zbyt dużym, ale to się okaże po lekturze całego cyklu. Tom pierwszy jednak jest powiewem świeżości w gatunku, przedstawia wizję wprost cudowną, a przy tym napisany jest lekko niczym jakieś romansidło czy inne czytadło. Oto jak powinna wyglądać przyjemność płynąca z lektury fantastyki naukowej. Zdecydowanie polecam.

Grzegorz Gajek - „Piast”

Istnieje wiele teorii o tym kim był, skąd naprawdę pochodził, jaka płynęła krew w Mieszku I. Gall Anonim swoje napisał, dziesiątki historyków dodali swoje, i tak dziś do końca wciąż jeszcze mamy raczej więcej tajemnic, niż rzeczy pewnych. Więc co dopiero powiedzieć o takim mitycznym wręcz Piaście? Tu dopiero otwiera się pole dla wyobraźni twórców! I swoje trzy grosze dodał Grzegorz Gajek, prezentując powieść historyczną osadzoną na kilka pokoleń przed chrztem Polski.
I od razu powiem, że jest to dzieło doprawdy wspaniałe. Autor stanął obok i zlekceważył najpopularniejsze mity o Piaście Kołodzieju, opowiadając w stylu, jakiego nie powstydziłby się Bernard Cornwell, przy pomocy lekkiego pióra i kreacji postaci z krwi i kości, tak realistycznych, że identyfikacja z bohaterami następuje dosłownie już na pierwszych stronach.

Bohaterami, bowiem “Piast” nie jest historią jednego człowieka, a braci. Braci z jednej matki, ale różnych ojców, urodzonych w tym samym roku, ale jeden na początku, a drugi przy końcu. Braci, gdzie jeden jest tym, który ma się za nieco bardziej cwanego, a drugi tym, który uważa się za bardziej walecznego. Poznawanie kolejnych losów od dzieciństwa do samego końca mocno przypominało mi klasyczne, właśnie takie “cornwellowskie” podejście do powieści historycznych. Wydarzenia prezentowane są dokładnie, ale bez nudy i zbędnych opisów. W napotkanych postaciach znajdziemy i te kojarzące się z legendami, jak Popiel, ale i takie, które swoje miejsce w historii mają, jak władcy ziem zachodnich pod panowaniem cesarza. Nie braknie także i takich bohaterów, którzy będą wypełniali miejsce po znanych nam postaciach z legend. Przy czym jak na powieść historyczną przystało, nie ma tu mowy o żadnej magii i innych bzdurach; choć jest wiara i nią też tłumaczone są przeróżne zdarzenia.

Im dalej, tym dokładniej widać jak Autor sobie wymyślił tę opowieść. Napisać tu coś o tym konkretniej byłoby okropnym grzechem, zatem ograniczę się do zachęty: poznawanie losów braci, wydarzeń, w których uczestniczą a nawet wyobrażeń, które sami o sobie mają jest prawdziwą ucztą, czystą przyjemnością, która wyzwoli w czytelniku całą gamę obowiązkowych emocji, od dzikiej radości, uniesienia heroizmem, przez gniewne pokazywanie prawdy o ludziach, do potężnego smutku, bo bohater czy nie, w życiu sprawiedliwości nie ma, nie było i nie będzie. Za to można napisać historię, nawet swoją własną.

Marta Mrozińska - „Jeleni sztylet”

Dawno już nie czytałem tak wciągającej powieści fantasy. Nie śledzę rynku polskiego w tym gatunku zbyt dokładnie, ale z tego co trafiło w moje ręce, to ostatnim razem takie wrażenie zrobił na mnie „Tkacz iluzji” Ewy Białołęckiej jakieś milion lat temu. Od pierwszych chwil powieść jest pisana tak, że nie sposób się oderwać, choć przecież motywy tu wykorzystane były wcześniej jakieś tysiące razy użyte. Młoda dziewczyna, wyrzutek wśród swoich, która pragnie jedynie opuścić wioskę i zostać najemniczką. No cóż w tym nowatorskiego? A mimo to sprawność Autorki od pierwszych chwil pozwoliła mi na pełne zaangażowanie w historię Bory, jej relacji z bratem, ciotką i okrutnym ojcem, jej samotnością i pragnieniem pójścia w stronę, w której czuje się dobrze. 

Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie kreacja bohaterki. To, co jej się w życiu przytrafiło nie pozostało bez wpływu; to nie jest rzewna historia o pokonywaniu własnej słabości w myśl zasady „co cię nie zabije to cię wzmocni”. Bora nosi liczne blizny, pozostałości po jej losach, jej profil psychologiczny jest przedstawiony bardzo wiarygodnie. Wszystko miało na nią wpływ, dziewczyna stawia sobie coraz to bardziej interesujące pytania, zastanawia się nad sensem wszystkiego wokół, nad „sprawiedliwością” świata, głupotą ludzką, stawia pytania fundamentalne, egzystencjalne. Wiele jej cech charakteru właśnie kojarzy mi się z „Tkaczem…”, bowiem podobnie jak w cyklu o młodych magach tak i tu samodzielność, uparta niezależność, sposób radzenia sobie z przeciwnościami losu - wszystko co robi Bora jest mocno osadzone w jej dzieciństwie, w środowisku, z którego wyrosła, z relacji jakich doświadczyła. Kreacja jej mentalności i całej psychologii zdaje się być mocno oparta o solidne podstawy, co skutkuje natychmiastowym identyfikowaniem się z bohaterką i pragnieniem dowiedzenia się: co będzie dalej? 

A do tego wszystkiego dochodzi motyw kształcenia na najemniczkę oraz wojna, po której otwiera się już wcześniej zasygnalizowana baśń fantasy, gdzie Autorka czerpie w bestiariusza słowiańskiego, ale w swoim stylu, oferując to, co czego w tym gatunku się spodziewamy, ale podając w formie własnej, bardzo łatwo strawnej i przyswajalnej. Doprawdy, dawno się tak dobrze nie bawiłem w tym rodzaju literatury, obowiązkowo natychmiast sięgnąłem po drugi tom, ciekawy co będzie dalej i jak daleko sięgnie wizja Autorki.

Magda Knelder - „Klamki i dzwonki”

Jest to powieść obyczajowa, w której znajdziemy i dramat, i love story. Tym, co odróżnia prozę Magdy Knedler od licznych innych autorek tworzących w tym gatunku, to sposób narracji. Dawno nie trafiłem na pisarkę, która potrafi tak swobodnie, lekko, ale interesująco pisać; tak, że doprawdy nie sposób się oderwać. To jest lekkie pióro, ale wcale nie lekka opowieść.

Obserwujemy kilkoro postaci, doskonale wiedząc, że prędzej czy później wszystko ułoży się w jedną całość. Nasi bohaterowie są tacy, jak my - każdy z nas sobie samemu wydaje się wyjątkowy, inny, ma wrażenie, że tylko w jego głowie dzieją się takie rzeczy, takie myśli, takie rozmowy z sobą samym. Autorka niczym najlepszy terapeuta pokazuje, że takich jak my jest więcej, i czytelnik niemalże od pierwszych stron jest w stanie identyfikować się z bohaterami. Wszystkimi. Nie ma tu ani jednej postaci, której zachowań nie dałoby się odnaleźć u nas samych, lub chociaż wśród naszych najbliższych. Specjalnie nie piszę nic więcej, bo odkrywanie kto jest kim i co się z nim dzieje jest najlepszą zabawą w początkowych fragmentach powieści.

Autorka do samego końca lektury dba o to, by nie dało się tej powieści wrzucić do jednego worka z setkami, jeśli nie tysiącami leżących w księgarniach powieści obyczajowych „dla kobiet”. Lubię takie powieści, lubię czytać o miłości, lubię dobre zakończenia, ale jeszcze bardziej lubię coś więcej, coś, co potrafi zaskoczyć, lubię bohaterów wymyślonych nieco bardziej szczegółowo i lubię oglądać dziwne pomysły, jakie przychodzą ludziom do głowy, a które potem są źródłem różnego rodzaju sytuacji i konfliktów. Takie opowieści są rzeczywiste, w przeciwieństwie do pisanych „ku pokrzepieniu serc” historii o miłości. „Klamki i dzwonki” zdecydowanie nie są pisane jedynie dla chwilowej przyjemności, to powieść, którą zapamięta się na długo, tak imponujące są umiejętności Magdy Knedler.

czwartek, 13 lutego 2025

Magda Knedler - „Medea z Wyspy Wisielców”

Powieść rozgrywa się w początkach XX wieku, a opowiada o młodej kobiecie, która w wyniku różnego rodzaju zdarzeń oraz podejmowanych przez siebie wyborów ze służki trafia do nieco lepszego świata. I tu Autorka wspaniale pokazuje, że ten „lepszy świat” jest lepszym jedynie z nazwy, i że żywot ludzi z nieco wyższej klasy wcale nie jest takim, jakim lud z nizin sobie go wyobraża.

Powieść jest świetna, po prostu sama się czyta. Medea, zwana Madą to postać tak bardzo angażująca, tak mocno wywołująca wpływ na czytelnika - nie sposób się nie zaangażować. A to, co jej się przytrafiło, mimo że smutne i przygnębiające, jest jednocześnie bardzo inspirujące. Książka choć opowiada o czasach sprzed stu lat tak naprawdę wskazuje że życie kobiety zawsze było inaczej traktowane od życia mężczyzny, ale przy tym nie ocieka jakimś feministycznym jadem; bardziej skupia się na wskazaniu do czego prowadził taki stan rzeczy i jak wiele żywotów mogło potoczyć się inaczej, gdyby tylko na świecie była odrobina sprawiedliwości.

„Medea z Wyspy Wisielców” pokazuje także nieco prawdy o człowieku jako takim, prezentując różne postawy wobec różnych sytuacji życiowych. Uczy, że niektórych ludzi do spojrzenia na świat wokół siebie zmusi dopiero własne cierpienie, z kolei inni na widok potencjalnego dobrobytu, sławy i pozycji odrzucą nawet czystą, prawdziwą miłość. Rzecz to smutna, owszem, ale nie pozostawia czytelnika w depresji, raczej motywuje, inspiruje do zmian, do walki o marzenia i ich spełnianie. No i napisana jest tak… nie wiem, oszczędnie? Język Autorki jest taki konkretny, pozbawiony zbędnych opisów, które nic nie wnoszą, wstrzemięźliwy - co powoduje, że powieść choć krótka, to i tak jest wypełniona treścią. Często lekturę się na moment odkłada, by się zastanowić, porozmyślać - a to chyba najlepszy komplement dla książki. Jakie to szczęście, że są jeszcze dwa tomy kontynuacji! Zaraz po nie sięgam.