sobota, 29 września 2012

Frank Peretti - "Nawiedzenie"


"Nawiedzenie" zdecydowanie obiecywało po zapowiedziach więcej, niż oferuje w rzeczywistości. Przynajmniej dla tych czytelników, którzy mieli smaka na horror, czy choćby thriller, nawet niekoniecznie pierwszej klasy, z epifaniami, egzorcyzmami i tym podobnym, kościelnym tematem. Niestety jednak trudno nazwać powieść horrorem, jest to raczej przypowieść dla nieskomplikowanych umysłów. Trochę chamsko (sorry) ciśnie mi się na myśl określenie: dla Amerykanów. Tych samych, którzy niby zgodnie wierzą w Jezusa Zbawiciela, jednakże potrafili podzielić chrześcijański kościół na pierdylion mniejszych kościółków, różniących się od siebie tak samo, jak różnią się hamburgery konkurencyjnych fastfoodów.

Bohaterem jest były pastor. Facet ma kryzys wiary. Bardzo to typowe dla bohatera książki, która ma opowiadać o wierze jako takiej, samym zjawisku oraz różnych postaciach, w jakich występuje. Pewnego dnia Travis ma coś w stylu widzenia, rozmawia z kimś, kto wyraźnie daje do zrozumienia, że jest Jezusem. Wiecie, tym Jezusem. Co więcej, nie on jeden ma tego typu przygodę. Travis jednak nie daje wiary (ha, ha) i próbuje dojść do prawdy. A jest ona interesująca, bowiem zaraz po "Jezusie" w mieście pojawia się kolejny "Mesjasz", który zaczyna uzdrawiać chorych. Figura Jezusa na krzyżu zaczyna w tym samym momencie płakać, a mieszkańcy Antiochii (tak nazywa się wiocha, gdzie toczy się akcja i gdzie diabeł mówi dobranoc) doznają zbiorowej histerii, widząc swego Pana także pomiędzy chmurami na niebie, a nawet w pleśni w hotelowej łazience.

To brzmi bardzo ciekawie, wiem. Sama histeria zresztą jest całkiem sympatycznie pokazana, Peretti oczywiście nie kreuje takiej psychozy, jaką w podobnym przypadku mógłby stworzyć King, ale i tak nieźle mu wychodzi. Problemy zaczynają się jednak gdzie indziej. Otóż Travis, jako narrator, zaczyna powracać do przeszłości, pokazując nam swoją drogę do Boga. Do licha, takiego idioty nie znajdziemy nawet u nas, gdzie także stale słyszy się wszędzie tylko: Bóg to, Bóg tamto, jeden Bóg, w imię Boga wygramy wybory, nie pozwolimy na in vitro i usuwanie ciąż ofiar gwałtów! Travis jest bardzo ciężkim przypadkiem i przebrnięcie przez jego młodość to naprawdę trudne przeżycie dla czytelnika. Ale po czasie zacząłem się zastanawiać - a może tak to właśnie w USA wygląda? Setki wzajemnie konkurujących o pieniądze wiernego kościółków, coraz głupsze nazwy i zwyczaje (moje ulubione: wierni zaczynają "mówić językami", nawet dzieci w przedszkolu mają inteligentniejsze zabawy) powodują, że ktoś, kto bezgranicznie wierzy w jednego Boga, Jezusa Zbawiciela, Syna Bożego, ma autentyczny problem z odgrodzeniem swojej wiary od zwykłego, zdrowego rozsądku? Nie zdziwiłoby mnie to, na pewno nie.

I tak od zadumy do kolejnej zacząłem dostrzegać, że "Nawiedzenie" to zupełnie dobra powieść. Wszak zacząłem myśleć, próbować zrozumieć to, co widzę przed oczami, wczuć się w miasteczko gdzieś na końcu świata i pragnienie ludzi by Bóg rzeczywiście istniał, a najlepiej wręcz teraz, tu, zaraz, dzisiaj powrócił. A o myślenie chodziło Perettiemu, jak powiedział w przedmowie. Także, jeśli ktoś mnie zapyta, czy "Nawiedzenie" Perettiego to niezły thriller, powiem: nie, beznadziejny. Ale całkiem interesujący dramat.

Visitation
Frank Peretti
Wydawnictwo M 2012
wydanie elektroniczne: 485 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Marcin Przybyłek - "Gamedec. Czas silnych istot"


Strasznie długą drogę przeszedł Torkil Aymore, od Gamedeka na Ziemi, w Warsaw City, do Rana w Imperium, złożonym z dwudziestu pięciu planet. Podobną drogę przeszedł Autor, którego pierwsze opowiadania o Gamedeku po prostu zwalały z nóg, a kolejne wynalazki, jakie kreował na potrzeby opowieści były tak logiczne i doskonałe, że aż chciało się je mieć. Nigdy nie zapomnę tego szoku, gdy Pisarz zdecydował się ożywić program towarzyski, nadając sztucznie wykreowanej kobiecie osobowość, jednoznacznie w ten sposób pokazując swoją życiową filozofię, znajdującą we mnie wiernego fana. Z czasem jednak wynalazki zeszły na drugi plan, a z cuberpunka zrobiło się nieco bardziej klasycznie pojmowane science fiction. Torkil urósł (nawet dosłownie), stał się osobą publiczną, nieraz dokonujacą typowego "save the day", wreszcie jako jeden z pierwszych w Imperium dokonał podzielenia swojej osobowości na kilka sztuk... Lektura oczywiście zmieniła się mocno, lecz świat stworzony przez Marcina Przybyłka i tak świetnie się broni, ponadto wszystkim tym, którzy jednak woleli czasy cyberpunka Autor czasem rzuca kość, dzięki której i tak jesteśmy zadowoleni - na przykład wraca do znanych nam bohaterów, kontynuując ich wątki.

Tak naprawdę już pierwsza powieść "Sprzedawcy lokomotyw" odeszła od schematu znanego z opowiadań. "Zabaweczki" to był już odlot totalny (dosłownie: odlot z Ziemi na Gaję i co z tego  wynikło), i jak szybko się okazuje, "Czas silnych istot" kontynuuje styl "Zabaweczek", mamy do czynienia wręcz ze space operą, pełną akcji, w której jednak nie zabrakło tak typowych dla Autora rozważań na tematy prawie-metafizyczne, które tak lubię w Jego wykonaniu.

Głównym motywem powieści jest pragnienie odzyskania Ziemi, tak smutno utraconej w "Sprzedawcach lokomotyw". Zbliża się okrągła, setna rocznica istnienia WayEmpire, z tej okazji poczynione zostały kroki mające na celu walkę z Thirami i zajęcie naszej ojczystej planety. Całość działań oglądamy głównie oczami Torkila, a raczej Torkilów, bowiem podobnie jak w "Zabaweczkach" jest ich kilku.

Zaryzykuję stwierdzenie, że książka szczególnie spodoba się wielbicielom japońskiego komiksu. Autorowi już nie wystarczył fakt dzielenia osobowości, kreacji demonów i anielic u prawie każdego Rana, dodatkowo wsadził wszystkich bohaterów w gigantyczne zbroje, ogromne nieraz nawet na kilkaset metrów, po czym poświęcił sporą część obu tomów na opisywanie walk tych potworów. Strasznie mi się to skojarzyło z mangą, jakby rozmiar miał znaczenie... heh. Dobra, mnie te momenty dość wynudziły, przyznaję. Jednak Autor uraczył mnie wspaniale w innych miejscach; opisach chociażby życia w przyszłości. Kilka partnerek, wiele potomków, wszystko uregulowane, zgodne, logiczne - to mi się podoba. Wymiana pamięci w celu szybkiego rozstrzygnięcia przyczyny niepokoju, kłótni? Genialny pomysł. No i filozofia zaprezentowana przez znanego skądinąd Sergio Lamę - pokaz wspaniałego, otwartego myślenia, które miesza z błotem ustalony porządek rzeczy, dokonując w głowie czytelnika prawdziwego spustoszenia. Sam eksperyment Lamy, tak zwana Arka, to także rzecz, która z nóg niejednego zwali...

Wszystko to jednak przykrywa akcja, walka, dzikie okrzyki, demony i anielice, które to elementy, niestety, kojarzą mi się z kreskówką, nie ze science fiction. Stąd też, mimo kilku naprawdę dobrych momentów, oceniam nowego Gamedeka jako rzecz zaledwie dobrą. Bowiem z przykrością muszę stwierdzić, że choć "ochy" i "achy" jak najbardziej się zdarzały, to jednak uczucie znużenia a nawet rozczarowania trafiało się częściej. Widać ja jednak zatrzymałem się w czasach "Granicy rzeczywistości", gdzie było tak wiele wspaniałości i ciekawostek. Bo każda kolejna książka o Torkilu podoba mi się mniej, choć na szczęście wciąż bawi. Ale z nóg nie zwala, jak te pierwsze opowiadania...

Gamedec. Czas silnych istot
Marcin Przybyłek
Fabryka Słów 2012
wydanie elektroniczne: tom 1 - 360 stron, tom 2 - 350 stron

środa, 26 września 2012

Jeffrey Archer - "Czas pokaże"


“Czas pokaże” Jeffreya Archera reklamowana jest jako pierwszy tom sagi o burzliwym życiu Harrego Cliftona - syna dokera i kelnerki, który dorastał w okresie międzywojennym w Wielkiej Brytanii. Jest to historia, która opowiada już kolejny raz o tym samym - jak biedny chłopak okazał się być tak zdolnym i utalentowanym, że dał radę dojść do wielkich rzeczy. “Czas pokaże” prezentuje nam jego życie do momentu rozpoczęcia drugiej wojny światowej.

Jeśli jednak ma być to pierwszy tom większej całości, w dodatku z miejsca nazwanej “sagą”, bohaterów musi być więcej. I oczywiście Archer jak zwykle staje na wysokości zadania, dodatkowo prezentując historię z perspektywy różnych postaci. Część książki to nawet coś w stylu fragmentów pamiętników bohaterów, gdzie oglądamy te same, znane już wydarzenia oczami różnych ludzi. Jak zwykle u tego Pisarza czytelnik zawsze wie więcej od głównych postaci a lektura sprowadza się do czerpania radości ze wspaniałej narracji oraz oczekiwania na kolejne wielkie krachy, jakie spotkają ludzi, których - znowu, jak to u Archera - lubimy bądź nienawidzimy od pierwszych stron.

Problemem książki dla niektórych czytelników będzie fakt, że jest to po prostu kolejna powieść Archera zbudowana na identycznych zasadach, jak większość wcześniejszych hitów tego Autora. Czyli wszystko oparte na konflikcie między dwiema wyrazistymi postaciami, zupełnie jak w “Kane i Abel”, “Prosto jak strzelił”, czy nawet w “Co do grosza”. Na domiar złego życie Harrego prawdę mówiąc zupełnie niczym się nie różni od żywotów Abla Rosnovskiego czy Charliego Trumpera. Szczerze mówiąc motyw z prezentowaniem inteligentnych, żądnych wiedzy mężczyzn z nizin społecznych u Archera jest już trochę nudny, chciałoby się jakichś większych zmian, fajerwerków, fabuły poprowadzonej wreszcie inaczej, takiej, która będzie zaskakiwać. Niestety “Czas pokaże” nie zaskakuje niczym, smutnym faktem jest los i przyszłość którą czytelnik, mający za sobą lekturę paru innych książek Jeffreya Archer jest w stanie doskonale przewiedzieć.

Pewnie jestem naiwny, ale i tak mam nadzieję, że kolejne tomy sagi wprowadzą jednak nieco nowości. Zakończenie książki można uznać za obiecująca, gdy się odpowiednio zmruży oczy i zachowa odrobinę optymizmu.

Pamiętajmy też, że Jeffrey Archer to jeden z najlepszych narratorów naszych czasów. Nawet czytając opowieść przewidywalną potrafi utrzymać uwagę czytelnika, nie zmusza nas do zaprzestania lektury, ten człowiek jest po prostu utalentowany, choć także nieco leniwy w wymyślaniu ciekawych fabuł. Książkę oczywiście polecam, szczególnie tym, którzy Archera specjalnie dotychczas nie znali, fanów Pisarza zaś delikatnie ostrzegam: warto, ale to już było. Nie raz i nie dwa razy.

Only Time Will Tell
Jeffrey Archer
Rebis 2011
wydanie elektroniczne: 285 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 24 września 2012

Robert Liparulo - "Wirus"


Tego typu powieści po prostu trzeba lubić. To mniej więcej jak z pewnego rodzaju filmami, zwanymi klasą B, czasem C lub nawet D. Zarówno bohaterowie tu przedstawieni, jak i cała fabuła oparci są o ustalone z góry, znane nam wszystkim schematy. Praktycznie nie zdarza się, by Autor był w stanie czytelnika czymkolwiek zaskoczyć, historia biegnie znanym szlakiem, gdzie świat zostanie uratowany, a bohater (lub bohaterka, jak w tym przypadku) przy okazji znajduje swoje Wielkie Uczucie.

"Wirus" to całkiem sprawnie napisana sensacja z elementami science fiction, z zaznaczeniem, że zarówno akcja, jak i fantastycznonaukowe dodatki są proste i przeznaczone dla tych, którzy mają dużą tolerancję na nieścisłości. Po prostu znośna zabawa bez drugiego dna, bez ambicji. W sam raz na kolejny amerykański hit kinowy. Fabuła nie jest oczywiście głupia, a bohaterowie też mogą się podobać, jednak kompletny brak jakiegokolwiek zaskoczenia, totalna przewidywalność nie pozwala mi jej z czystym sumieniem polecić każdemu. Raczej tylko najwierniejszym wielbicielom kina akcji lat 80. lub maniakom filmów z Jasonem Stathamem :-)

Przy okazji też dodam, że Wydawnictwo M mogłoby poszukać kogoś, kto nieco lepiej zna się na przygotowaniu wersji elektronicznej książek. W tej brakowało wielu znaków interpunkcyjnych, sprawiała wrażenie budowanej na szybko, nie posiadała nawet wcięć w akapitach. Bardzo, bardzo niefajnie - a niska cena ebooka i częste promocje, w których występuje nie są żadnym usprawiedliwieniem dla niedbałości przy konwersji.

Germ
Robert Liparulo
Wydawnictwo M 2012
wydanie elektroniczne: 385 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 23 września 2012

Chris Tvedt - "Na własną rękę"


"Na własną rękę" rozpoczyna się mniej więcej rok po wydarzeniach z "Uzasadnionej wątpliwości". Mikael Brenne stał się znanym i rozpoznawalnym adwokatem, jego kariera przeżywa swój najlepszy okres. Jest wspólnikiem w poważanej kancelarii, pieniędzy nie brakuje, a u boku ma kobietę, którą kocha. Jednak nie oznacza to, że zaniechał spraw, od których zaczynał. Gdy trafia mu się klient, który jest oskarżony o gwałt i morderstwo dokonane na czternastoletniej dziewczynce, mimo przekonania, że facet jest winny, bierze jego sprawę.

Od tego zaczyna się dramatyczna historia opętanego żądzą zemsty ojca, niefrasobliwej, wręcz pokazowo tępej policji, widocznego braku zaangażowania w faktyczne wyjaśnienie sprawy przez prokuraturę i coraz większej ilości wątpliwości, jakie nachodzą Mikaela. Nie jest to jednak historia w stylu Grishama, gdzie rzeczywiście dramat jest pokazany w fascynująco szczegółowy i dokładny sposób. Nie, podobnie jak w poprzedniej książce i tę praktycznie w całości wypełnia akcja, gdy Mikael Brenne widząc że jest zdany tylko na siebie rzeczywiście zaczyna działać na własną rękę.

Powieść wciąż bywa naiwna, a pewne rozwiązania, na które zdecydował się Autor są lekkim pójściem na łatwiznę, w takim mało mądrym, hollywoodzkim stylu. Mimo to, zupełnie jak w przypadku tomu pierwszego, czyta się jednym tchem i owe dyskretne braki można przeboleć. Można nawet uznać "Na własną rękę" za pozycję lepszą od i tak udanego debiutu.

Fare for gjentakelse
Chris Tvedt
Nasza Księgarnia 2012
wydanie elektroniczne: 303 strony

Strona książki na LubimyCzytać.pl

Chris Tvedt - "Uzasadniona wątpliwość"


Bohaterem książki jest adwokat specjalizujący się w wyciąganiu z aresztu drobnych rzezimieszków; narkomanów, paserów, prostytutek i tym podobnych postaci, znajdujących się z dala od prawdziwej, zorganizowanej przestępczości. Ma swoją firmę, zatrudnia sekretarkę, jest w stanie się utrzymać. Jednak nie jest człowiekiem spełnionym, daleko mu do tego. Ma mnóstwo problemów ze samym sobą, pije stanowczo za często i zbyt duże ilości, kobiety łatwo poznaje, lecz związki na dłuższą chwilę bardzo łatwo psuje, w dodatku jego stosunek do życia i pracy jest coraz bardziej płynny. Nie ma problemów typu moralnego z delikatnym naginaniem prawdy, jeśli tylko pozwoli to obronić jego klienta. Krótko mówiąc: stacza się.

Ten fakt wykorzystuje dwóch Serbów, którzy powoli przejmują miejski półświatek. Mikael godzi się na reprezentowanie ich, zaczyna pracować za duże pieniądze, a umowa z nowymi klientami jest jasna: chce wiedzieć jak najmniej, najlepiej nic na temat ich interesów. Co oczywiście jest niemożliwe, a z czasem Mikael wsiąka coraz głebiej i uświadamia sobie, że ma poważny problem.

Jak widać, fabuła jest nieco naiwna. I ta naiwność jest widoczna do samego zakończenia, które aż poraża beztroską Autora. Zostawia On bowiem kilka spraw w takim stanie, że trudno się powstrzymać przed grymasem niezadowolenia. Tym bardziej, że poza ową delikatną, lecz obecną stale naiwnością książka jest naprawdę dobra, a Chris Tvedt okazuje się sprawnym narratorem, który wymyślił naprawdę ciekawego bohatera. Jednocześnie wykształconego, nawet dość utalentowanego prawnika, samodzielnego, mającego swoją reputację, a z drugiej strony typowego faceta, który bardzo często myśli przyrodzeniem zamiast głową, jest zależny od własnej słabej woli i który nawet gdy rozumie, że robi źle, nie potrafi się powstrzymać.

Książka jest wciagająca, trudno się od niej oderwać, już po pierwszych paru stronach widać, że Autor ma talent i że zabawa będzie niezła. Bez zastanowienia kupiłem kolejną pozycję Tvedta, a "Uzasadnioną wątpliwość" polecam wszystkim, którzy chcą odsapnąć od skandynawskich policjantów i dziennikarzy atakujących w coraz większych ilościach polskie księgarnie, ale chętnie poznają skandynawskiego prawnika :-) Przez odczuwalną naiwność co prawda zabawa trochę cierpi, mogło być lepiej, ale jak na debiut wyszło Tvedtowi świetnie.

Rimelig tvil
Chris Tvedt
Nasza Księgarnia 2012
wydanie elektroniczne: 330 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 22 września 2012

Stephen King "Mroczna Wieża III. Ziemie jałowe"


Trójka została powołana. Roland już nie musi samotnie poszukiwać Mrocznej Wieży, ma od teraz towarzyszy: Eddiego i Susannah. Akcja "Ziem jałowych" rozpoczyna się prawie natychmiast po zakończeniu drugiego tomu i jest to kingowska wersja fantasy. Pojawiają się nowe, proste teorie dotyczące świata i nowi wrogowie, z którymi trzeba się zmierzyć.

Tymczasem Rolanda ogarnia szaleństwo wywołane przeszłością - czynem, którego dopuścił się w tomie pierwszym, i który stale go prześladuje: zgonem chłopca o imieniu Jake. Pierwsza część książki to ostateczne rozwiązanie tej sprawy.

W posłowiu King przyznaje, że "Ziemie jałowe" to powieść, która pisała się sama, a On, jako Autor, miał bardzo niewielki wpływ na fabułę. I to niestety w książce widać. Jest zwyczajnie słaba, wręcz kiepska, chwilami nawet beznadziejna. Trójka bohaterów (potem czwórka) idzie przed siebie a King zapełnia kolejne strony podrozdziałami nie wprowadzającymi do fabuły zupełnie nic. Gdy się znudzi gadulstwem dodaje coś nowego, jednak trudno z nowości się cieszyć. Widać bowiem wyraźnie, że King sam nie wie po co mu te nowe elementy i jak je w przyszłości wykorzysta.

Po interesującym tomie pierwszym oraz bardzo dobrym drugim przyszedł czas na spadek formy. "Ziemie jałowe" zachwycą tylko najwierniejszych fanów autora oraz największych maniaków fantasy, takich, którym wystarczy nawet przeciętna lektura - byle tylko zawierała w sobie odrobinę magii. Patrząc na rozwiązania autora, które kojarzą mi się ze słabo przećwiczoną sztuczką wyciągania królika z kapelusza wcale mi się nie spieszy do kolejnej cześci "Mrocznej Wieży". Bo niestety tom trzeci to wielkie, nadmuchane nic, ponad pięćset stron niczego.

The Wastelands
Stephen King
Albatros 2011
560 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

poniedziałek, 17 września 2012

Marcus Sakey - "Dwukrotna śmierć Daniela Hayesa"


Mężczyzna budzi się na plaży i ze zgrozą uświadamia sobie, że nie ma pojęcia kim jest, gdzie jest, co się dzieje - kompletnie nic. Jak bardzo odkrywczy jest ten pomysł? Moim zdaniem w ogóle. Ale, jako niepoprawny optymista, myślę sobie: skoro mamy do czynienia z tak banalnym i ogranym początkiem, Marcus Sakey pewnie zbuduje historię ciekawą, pełną zwrotów akcji, inteligentną i wciągającą.

Optymizm jest nieopłacalny. Historia tu przedstawiona w całości, od samego początku, do ostatniego słowa jest przewidywalna absolutnie pod każdym względem, niestety nie ma do zaoferowania nic - poza stosunkowo przyjemnym stylem Autora, przez który można dotrwać do końca bez zbyt wielu myśli o zaprzestaniu lektury. Bywa dowcipnie, gdyby jeszcze Sakey przejawił choć odrobinę inwencji, zamiast poprzestać na wątkach znanych w literaturze i filmie z gatunku "sensacja" od lat 70., można by nawet uznać czas spędzony z powieścią za udany.

Ponieważ bohater jest scenarzystą-pisarzem, a jego żona aktorką, całość odbywa się nie tylko w świecie filmu, ale także w stylu Hollywood. Wiecie: klimaty w stylu "Bad Boys", "Zabójcza broń" czy inny "Brudny Harry". Pechem Pisarza był pomysł, by również część wydarzeń przedstawić w formie scenariusza filmowego - klimat, i tak już bardzo słaby, praktycznie zanikł zupełnie. Polecam tylko totalnym maniakom nieskomplikowanej sensacji i tylko jako zakup w promocji, nigdy za kwotę wymienioną na okładce.

The Two Deaths of Daniel Hayes
Marcus Sakey
Rebis 2012
wydanie elektroniczne: 313 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 16 września 2012

Robert Silverberg - "Księga Czaszek"


Tytułowa Księga Czaszek to tajemniczy manuskrypt, odnaleziony przez studenta w zakamarkach biblioteki. Mówi on o ukrytej gdzieś w Arizonie pustelni, której członkowie posiedli władzę nad śmiercią, lub też patrząc z drugiej strony nad życiem wiecznym. Jednak by móc samemu stanąć do próby dającej nieśmiertelność należy spełnić określone warunki: odnaleźć samotnię, a na miejsce przybyć w towarzystwie trojga innych mężczyzn. Dwóch z nich przejdzie próbę tylko pod warunkiem, że dwóch kolejnych zginie. Jeden musi popełnić samobójstwo, drugiego pozostała dwójka musi zgładzić sama.

Najciekawszym motywem w książce jest sama podróż, droga samochodem z Nowego Jorku do Arizony. Czwórka przyjaciół to tak naprawdę przypadkowa grupa znajomych z uczelni. Są ze sobą tylko dlatego, że każdy ma w tym swój cel. Przyjaźni jako takiej zabrakło, jest tylko wygoda wynikająca z doboru specyficznego towarzystwa. Timothy to potomek amerykańskiej arystokracji, chłopak z dobrego domu, który nigdy nie musiał się troszczyć o pieniądze - po prostu zawsze były, choć ich źródło okrywa mrok historii, ani jego ojciec, ani dziadek ich nie zdobyli, są po prostu w rodzinie od zawsze. Oliver z kolei jest kimś na kształt wieśniaka (nie mylić z prostakiem), pochodzi z miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, a jedynym zajęciem mężczyzny jest praca od świtu do zmierzchu, kłótnie z małżonką, troska o brak pieniędzy i okazyjne, weekendowe pijaństwo. Ned natomiast to mały spryciarz, nie kryjący swego homoseksualizmu. Wręcz przeciwnie: ze swej orientacji seksualnej uczynił oręż, a spoglądanie na strach pomieszany z ciekawością u innych ludzi sprawia mu perwersyjną przyjemność. Ostatni, Eli, ten, który odkrył manuskrypt, to ciężki przypadek Żyda - jego narodowość w pełni go identyfikuje, jest absolutnym niewolnikiem stereotypów i nie potrafi, nawet nie chce - choć czuje, że powinien - od bagażu doświadczeń amerykańskich Żydów się odciąć.

Pokonywanie kolejnych setek kilometrów to moment, w którym wszystkich można dobrze poznać. Tym lepiej, że kolejne rozdziały pisane są zawsze w pierwszej osobie, przez wszystkich członków wyprawy po kolei. Dzięki temu bohaterowie wzajemnie się uzupełniają w przedstawianiu czytelnikowi postępów w podróży i pokazują odmienne punkty widzenia na różne zdarzenia, jakie napotykają.

Obserwacja ich zachowań, poznawanie ich przemyśleń, historii, a także rozważań dotyczących tajemnicy Księgi Czaszek sprawia całkiem niezłą przyjemność. Niestety dla mnie zabawa się praktycznie skończyła, gdy dotarli na miejsce. Mnisi, tajemnice i zwyczaje rodem z Shangri-La to zdecydowanie nie moje klimaty. Ale nawet pominąwszy ten fakt muszę stwierdzić, że końcówka okazała się sporym rozczarowaniem, wydarzenia były zbyt proste do przewidzenia. Niby rozumiem, co autor miał na myśli, jednak oczekiwałem zdecydowanie czegoś więcej, po tak smakowicie nakreślonym początku i tak dobrze skonstruowanych postaciach. Zwolennicy medytacji, poszukiwań głębszych prawd i szeroko rozumianego mistycyzmu pewnie jednak będą się bawić dobrze do samego końca :-)

The Book of Skulls
Robert Silverberg
Prószyński i S-ka 2005
216 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

piątek, 14 września 2012

Robert J. Sawyer - "WWW, tom 1. Wzrok"


Niech będzie wszystkim wiadomo, że UWIELBIAM tego faceta. Dlatego też ta opinia nie ma NIC wspólnego z obiektywizmem - Robert J. Sawyer, którego poznałem dzięki wspaniałomyślności i zaangażowaniu Wydawnictwa Solaris to mój guru. Mistrz. Człowiek, przez którego po prostu CHCE SIĘ zdobywać wiedzę. I przeprowadzić do Kanady ;-)

“Wzrok” to tom pierwszy trylogii nazwanej wszystkomówiącym skrótem: WWW. Bohaterką jest nastolatka, Amerykanka, która jednak właśnie przeprowadziła się wraz z rodzicami do Kanady (ojczyzny pisarza). Jest ona chora na bardzo rzadkie schorzenie, które - w wielkim skrócie mówiąc - nie pozwala jej widzieć. Jednak nie jest to ślepota - co i rusz naukowcy próbują nowych rozwiązań, dlatego też Caitlin jest przyzwyczajona do wywoływania w sobie ogromnej nadziei, że tym razem się uda, i będzie widziała... po czym okazuje się, że nie, znowu nic z tego. Oczywiście tylko do czasu. Wreszcie trafił się utalentowany naukowiec z Japonii, który biorąc sprawy w swoje ręce dokonał niemożliwego.

Jednak wraz ze wszczepieniem Caitlin za oko implantu, mającego pobudzać wzrok do pracy, stało się coś więcej. Coś się obudziło, coś powstało, coś zyskało ŚWIADOMOŚĆ.

Temat świadomości jako zjawiska, przez które właśnie człowiek jest Absolutnym Władcą Ziemi, powraca u tego pisarza już kolejny raz. Jednak Robert Sawyer ZAWSZE pisze o tym zjawisku inaczej. Obojętnie czy rozważa istnienie duszy (“Eksperyment terminalny” - czysty geniusz), czy związuje świadomość z faktem zdobycia uprzywilejowanej pozycji wśród różnych podgatunków homo sapiens (Neandertalska paralaksa - świetna rzecz!), za każdym razem tylko jedno jest wspólne - pasja pisarza do tematu. Natomiast pomysły, które nam pokazuje i teorie, które snuje to za każdym razem inna para kaloszy, z jednym tylko wspólnym mianownikiem - lektura zawsze jest fascynująca.

Obserwujemy narodziny cudu zwanego świadomością. Świadomością istnienia, bycia, samego siebie, zrozumienia, że nie jesteśmy tutaj sami, że jest coś (ktoś) więcej. Niesamowita sprawa. A wszystko to przedstawione w typowy dla Sawyera sposób - przy pomocy barwnej, bardzo naturalnej narracji i tak genialnego przedstawiania faktów matematycznych, fizycznych, ogólnie naukowych, że po prostu każdy wszystko zrozumie, ogarnie, zaakceptuje, nauczy się sporo i - co najlepsze - będzie chciał dowiedzieć się jeszcze więcej.

Życie Caitlin to oczywiście nie jedyny wątek w powieści. Pozostałe jednak są zdecydowanie dopiero budowaniem gruntu pod znacznie więcej, lecz by zrozumieć w pełni zamysł autora, trzeba będzie poczekać do wydania kolejnych tomów. Tymczasem, po zamknięciu książki (przy okazji: okładka to katastrofa) zostajemy sami w towarzystwie miliona myśli, pomysłów, pytań, pozostajemy maksymalnie zaangażowani w opowieść i w pełnym zachwycie nad pomysłami pisarza i jego wszechstronnością, także nad umiejętnością przekazywania wiedzy w ten przyjemny, nieskomplikowany sposób.

Powiedziałem sobie: poczekam, aż wyjdzie cała trylogia i kupię wszystkie części na raz. Wytrzymałem tylko nieco ponad trzy miesiące w tym postanowieniu. A teraz będę usychał z pragnienia wzięcia do ręki kolejnych części. Wiedziałem, że tak się to skończy, po prostu wiedziałem :-)

WWW: Wake
Robert J. Sawyer
Wydawnictwo Solaris 2012
404 strony (szkoda, że nie 4004!)

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

wtorek, 11 września 2012

Stephen King "Mroczna Wieża II. Powołanie Trójki"


“Powołanie Trójki” znacznie odbiega konstrukcją od pierwszego tomu cyklu Mrocznej Wieży - “Rolanda”. Tam lektura była praktycznie pozbawionym dialogów opisem bohatera, rewolwerowca, podążającego za Człowiekiem w Czerni. Specjalnie mówię: opisem bohatera, bowiem świat przedstawiony był bardzo słabo, praktycznie czytelnik sam sobie musiał dopowiadać wiele elementów. Miało to swój urok, lecz szczerze powiem, że gdyby “Roland” nie był powieścią tak krótką (jak na Kinga), prawdopodobnie moje zainteresowanie lekturą malałoby wraz z ilością przewróconych kartek.

Tymczasem “Powołanie Trójki” od pierwszej do ostatniej strony wypełnia doskonale przemyślana, zaplanowana i zrealizowana akcja. Roland w poszukiwaniu Mrocznej Wieży musi przejść przez trzy bramy, prowadzące do innych światów, i wrócić do siebie z trójką wybranych przez los postaci, bez których Mroczna Wieża stanie się jedynie nieosiągalnym marzeniem.

Okazuje się, że każde z drzwi prowadzi do naszego świata, do tego samego miasta, lecz w różnym czasie. Trafimy na lata 80. (gdy powieść powstała), ale przeniesiemy się też do lat 60., gdy w USA królowała segregacja rasowa, a ruch mający na celu wprowadzenie równouprawnienia dopiero walczył o swoje.

Ogromną zaletą “Powołania Trójki” jest właśnie owa trójka postaci. Jak na Kinga przystało, każda z nich otrzymuje sporą ilość książki dla siebie samego, możemy ich bardzo dobrze poznać, wczuć się w ich rolę, w czym genialnie pomaga sam Roland. Pamiętajmy, że jest on nie tylko rewolwerowcem, ale także świetnie wyszkolonym psychicznie krzyżowcem, w pewnym sensie wręcz znawcą ludzkich umysłów, którego nie tylko nie dziwi postępowanie ludzi z drugiej połowy XX wieku, ale nawet jest w stanie je zrozumieć, tym samym dzięki kilku celnym uwagom i umiejętności słuchania mocno bohaterów wspomóc. A pomoc jest im potrzebna, bowiem trójka to klasyczni dla prozy Kinga wykolejeńcy, ludzie z wielkimi problemami. Nie będę pisał konkretnie kim są, doskonale prawdę poznaje się samemu.

“Powołanie Trójki” to fantasy pełną gębą. Ale fantasy inteligentne, świetnie napisane, w którym typowych dla autora dłużyzn jest na szczęście bardzo niewiele. I tak, jak po lekturze “Rolanda” wiedziałem, że do Mrocznej Wieży powrócę, choć raczej dopiero w pewnej przyszłości, tak po zamknięciu “Powołania Trójki” najprawdopodobniej od razu, bez czekania i odpoczywania sięgnę po tom trzeci - “Ziemie jałowe”.

The Drawing of the Three
Stephen King
Albatros 2012
448 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

niedziela, 9 września 2012

Robert A. Heinlein - "Piętaszek"


Piętaszek Jones to kobieta, którą moglibyśmy chyba swobodnie nazwać agentem, szpiegiem czy innym słowem określającym super wyszkolonego człowieka do zadań specjalnych, pracującego dla jednej z mnóstwa tajnych organizacji dbających o zachowanie jako takiego porządku na świecie. Przy okazji - Friday Jones brzmiałoby znacznie lepiej, rozumiem, dlaczego wznowienie ma inny tytuł - kwestia estetyczna.

Szybko się jednak okazuje, że Piętaszek nie jest po prostu absolutnie przepiękną, wspaniale utalentowaną, rewelacyjnie wyszkoloną kurierką, ale SIL-em, czyli Sztuczną Istotą Ludzką. Wyhodowaną w laboratorium z genów wybranych przez swoich rodziców: probówkę i skalpel. Przynajmniej sama o sobie tak myśli, a jej droga do upewnienia siebie, że mimo temu, w co wierzą ludzie, jest człowiekiem, pełnoprawnym człowiekiem, to właściwa treść książki.

Jednak, jak na Heinleina przystało, ta treść jest sprytnie zasłonięta akcją. Wszak mówimy o agentce, zabójstwach, torturach, baaaaaardzo dużej ilości seksu - to wszystko wypełnia książkę w 97% i choć w ogromnej większości zapewnia doskonałą zabawę, chwilami nadążenie za kolejnymi postaciami spotkanymi przez Piętaszka, kolejnymi zamachami, rewolucjami, krajami z odrębnymi przepisami... cóż, może to być delikatnie męczące.

Heinlein w “Piętaszku” operuje prostym, pełnym dowcipkowania językiem, tworząc ze swojej bohaterki istotę marzeń każdego nastolatka płci męskiej. Uwielbiająca seks, przepiękna kobieta, w dodatku praktycznie gwarantująca wyjście bez szwanku z prawie każdej sytuacji? Marzenie także dla większości starszych chłopców :-) Jednak w żadnym wypadku nie jest to po prostu powieść akcji w otoczce science fiction. Oprócz wspomnianego problemu Piętaszka, próbującego utwierdzić się we własnej przynależności do gatunku ludzkiego, mamy tu także opisane inne problemy, z których Heinlein jest znany również dzięki innym powieściom.

Mnóstwo miejsca jest poświęconego właśnie sprawom zmysłów, w znaczeniu: seks to zdrowie, a nie grzech czy nawet temat tabu. Jednak autor nie jest idiotą, i pokazuje, że nie wszystkie pomysły, które pojawiają się w związku z wolnością seksualną, będą dobre. Widać to genialnie na przykładzie S-grup, gdzie kilkoro kobiet i mężczyzn jest wieloma matkami i ojcami dla jeszcze większej ilości dzieci. Pisarz dokładnie pokazuje dlaczego to się nie może udać.

Warto dodać, że mimo tego całego seksu, obecnego praktycznie stale, nie jest to w żadnym wypadku książka wulgarna czy “dla dorosłych”. Wręcz przeciwnie - jest bardzo uczuciowo, przyjemnie, po prostu miło. Heinlein świetnie opisuje sprawy takimi, jak je widzi, a ten facet miał gigantyczny talent do prowadzenia narracji w ten sposób, by czytelnik z jego kreacjami natychmiast się polubił. Nawet, jeśli nie do końca je akceptował.

A najfajniejsze w “Piętaszku” jest to, co ukryte pod nieustanną, chwilami nawet zbyt dynamiczną akcją. Gorzkie słowa o ludziach, i ich głupocie i ograniczeniu, wynikającemu z zawsze tych samych dwóch elementów: religii i tradycji oraz trzeciego, będącym konsekwencją owego duetu: polityki. Nie polecam ludziom o zamkniętych umysłach, którzy wolą pozwolić za siebie myśleć innym. Ani przeciwnikom metody in vitro. I tak nie zrozumieją o co Heinleinowi chodziło.

Friday
Robert A. Heinlein
Phantom Press 1992
414 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

Charles Yu - "Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie"


Charles Yu bohaterem książki zrobił siebie samego. Jej tytuł należy rozumieć dosłownie: jest to książka z pewnymi dobrymi radami dla serwisantów podróżujących w czasie, zawierająca nie tylko swego rodzaju reguły rządzące tym konkretnym wszechświatem, w którym Yu się znajduje, ale także krótkie opisy poszczególnych zjawisk, na jakie podróżnik może natrafić wraz z wytłumaczeniem czym owe zjawiska są względem prawdy o wszechświecie. To brzmi strasznie skomplikowanie, lecz będzie jeszcze gorzej (lepiej) - Yu pisze podręcznik i dziennik w jednym, jednocześnie go czytając, odziedziczywszy książkę po sobie samym. Fajne?

Jasne, że fajne. Początek książki to pokaz całej gamy bardzo ciekawych pomysłów, wytłumaczonych w tak przystępny i jasny sposób, że nie ma strachu, nikt bólu głowy podczas lektury nie poczuje. Mamy tu prócz Charlesa także inne postaci, często nierealne, sztuczne. Jest pies Ed, który nie istnieje, jest Phil, który myśli, że jest żonatym człowiekiem, mającym dzieci... a naprawdę to program komputerowy, sztucznie ożeniony z arkuszem kalkulacyjnym pod postacią kobiety, jednak mądrzejszym od Phila, bowiem świadomym swego sztucznego istnienia. Jest TAMMY, czyli pesymistycznie nastawiony do świata, przekonany o własnej niskiej wartości komputer, płaczący częściej niż dający dobre rady, chwilami wręcz można się obawiać, że dojdzie do software’owego samobójstwa... Przy czym wszystko tu opisane w pierwszej części książki jest przyjemnie ironiczne, idealnie zrozumiałe, czasem nawet lekko cyniczne, zatem też miło dowcipne.

Jest to także historia z zupełnie innego wymiaru, znacznie nam bliższego. Charles szuka prawdy na temat swojego ojca, któremu właściwie książka jest poświęcona w całości. Krok za krokiem analizuje siebie samego sprzed lat, kolejne wydarzenia z przeszłości, dochodząc - jak doszedłby każdy z nas - do mało przyjemnych wniosków, marząc, by móc przeżyć wiele sytuacji inaczej, bo ze zrozumieniem, które przyszło z czasem.

Na okładce książki można zobaczyć zapowiedź pewnej akcji - że niby Charles spotyka siebie samego i co potem z tego wynika. Jednak nie należy tego rozumieć dosłownie, nie jest to książka gdzie mamy początek, rozwinięcie i zakończenie, gdzie akcja rzeczywiście się układa, gdzie kolejno następują wydarzenia. Wszystko jest dostosowane do specyficznego pojmowania świata opanowanego przez przedziwne zwyczaje i wielkie korporacje, gdzie początek może być zarówno końcem, jak i środkiem, a wszystko może trwać w wywołanej sztucznie, a często i na życzenie samego podmiotu pętli, zakrzywiającej czas do pewnego określonego wydarzenia z przeszłości, liczonego w dość drogich minutach. I tak samo czyta się też książkę, zdecydowanie bardziej dla ciekawej narracji, przyjemnych i prosto wytłumaczonych pomysłów, niż dla rzeczywiście jakiejś akcji czy też przedstawienia pewnej zamkniętej historii.

I ta właśnie zaleta “Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” jest też książki najpotężniejszą wadą. Chwilami lektura staje się jednak nużąca. Nie kiepska, nie słaba, nie pozbawiona sensu, ale zwyczajnie dobrze jest od niej na moment odpocząć, by potem powrócić z nowymi siłami na poznawanie w najdrobniejszych szczegółach wnętrza Charlesa, wytrwale badającego swoją przeszłość i siebie samego, jako człowieka z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, zatem godnego zainteresowania.

How to Live Safely in a Science Fictional Universe
Charles Yu
Prószyński i S-ka 2011
280 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 8 września 2012

Thomas M. Disch - "Obóz koncentracji"


Jak dla mnie trochę za bardzo chaotyczna jest ta książka. Początek jest jak najbardziej ok - poznajemy bohatera, poetę i pisarza, który spędza czas w więzieniu. Trafił tam z powodu swoich antymilitarystycznych poglądów, wolał więzienie niż mundur i front. Szybko jednak z więzienia znika i trafia do tytułowego obozu koncentracji, obozu Archimedes. A tam okazuje się, że jego zadaniem będzie obserwacja i interpretacja wszystkiego, co na miejscu zobaczy. Głównie ludzi, poddanych swego rodzaju eksperymentom (mówiąc w dużym uproszczeniu).

Niestety wizje wpierw innych, a później już także samego bohatera nie są porywające, a przynajmniej nie porwały mnie. Całość jest utrzymana w formie dziennika, lecz tylko początkowe fragmenty rejestracji wydarzeń w obozie są ciekawe. Autor ma świadomość, że pisze tylko po to, by liczne kopie jego słów trafiały na różne biurka różnych ważniaków. Chwilami potrafi to wykorzystać i lektura robi się na moment zajmująca, lecz im dalej, tym więcej siły woli trzeba wytężyć, by trwać wraz z Louisem w obozie Archimedes i ogarnąć całość tego, co jest tu przedstawione.

A przedstawionych pomysłów i idei jest wiele. Ot, chociażby standardowe pytania o istnienie Boga, potrzebę Jego posiadania, bądź też zupełnie zbyteczne Jego istnienie. Lub nieistnienie. Dalej mamy sens życia, o co chodzi, po co to wszystko, dlaczego tyle cierpimy, gdzie jest jakikolwiek, chociażby najgłupszy cel? Problemem jednak dla mnie zdecydowanie jest forma pytań i odpowiedzi - nie są to porywające dialogi między coraz mądrzejszymi (przez eksperyment) ludźmi, ogarniającymi coraz więcej z otaczającego ich świata. Nie, to pomieszanie z poplątaniem, gdzie własne myśli bohatera poprzestawiane są słowami napotkanych tu postaci, a jakiegoś głównego ośrodka, na którym dla relaksu i odprężenia (choćby chwilowego) można by skupić oko i myśli po prostu brakuje. Ciężka lektura, autor miał wiele na myśli i niewątpliwie nie jest to jakiś tam gniot. Ale jak dla mnie książka jest przynajmniej “delikatnie”, “odrobinę” przechwalona.

Camp Concentration
Thomas M. Disch
SOLARIS 2008
193 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytać.pl

środa, 5 września 2012

David Morrell - "Fałszywa tożsamość"


Na Morrella naszła mnie chęć głównie z powodu przypomnienia sobie trylogii o bractwach, która paręnaście lat temu dostarczyła mi sporo doskonałej zabawy. Tak dobrej, że czytałem ją kilkakrotnie. Niestety jednak chyba się trochę zmieniłem od tego czasu, bowiem choć “Fałszywej tożsamości” nic nie brakuje, i napisana jest lekko, sprawnie i dynamicznie, trudno mi było po prostu zaakceptować to, co zostało tu przedstawione.

Początek jednak był obiecujący. Tajemnicze zapiski Majów, nagłe zgony naukowców znanych z zainteresowania tematem... Jednak im dalej, tym bardziej widać, że książka nie o Indianach opowiadać będzie, tylko o tym, co znamy z bractw: doli i niedoli agenta, który (jak zwykle) staje sam naprzeciw wszystkim.

Pewnie, że jako rozrywka “Fałszywa tożsamość” się sprawdza. Agent przejmuje się swoimi rolami, wciela w kolejne osoby, żyje ich wymyślonym życiem - jednak zabawa nieco zostaje zepsuta standardowymi dla Morrella tematami: sprowadzeniem postaci fachowca do osoby z problemami psychicznymi, jakby nie było możliwym być dobrym w tej robocie bez traumatycznych doznań w dzieciństwie. Ech, to jest już nudne...

Rozwiązanie fabuły także budzi moje zastrzeżenia. Autor zbacza z ustalonego pomysłu, oddala się od głównego planu akcji, zmienia zeznania, lecz zamiast dodać dynamiki mi to opowieść popsuło. Ostatecznie końcówkę przywitałem z radością, że wreszcie mogę książkę odłożyć na półkę, brutalnie ją zaliczyć i zapomnieć. Szkoda, bo zapowiadała się nieźle, ale coś się popsuło. Wczuć się w klimat nie potrafiłem, i wyszło zamiast niezłej sensacji zwykłe łubudu.

Assumed Identity
David Morrell
Albatros 1997
397 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl

sobota, 1 września 2012

Camilla Ceder - "Śmiertelny chłód"


“Śmiertelny chłód” to debiutancka powieść Camilli Ceder, oczywiście w blurbach natychmiast reklamowana jako pozycja w sam raz dla wielbicieli Camilli Läckberg, czyli kryminał z elementami thrillera, gdzie bohaterem jest zarówno dziennikarz, jak i policjant. Zresztą, jakby mocno zmrużyć oko, to nawet jakieś podobieństwa widać. Nie dość, że pisarka ma tak samo na imię ;-), to jeszcze bohaterką jest dziennikarka, a towarzyszy jej policjant, romans czuć od samego początku, zatem - rzeczywiście - blurb ma sens. Ale tylko w tych kwestiach, bo poza nimi książka różni się od powieści znacznie bardziej znanej pisarki-Camilli we wszystkim.

Przede wszystkim, jak na kryminał, jest bardzo rozbudowana. Trochę wzorem Henninga Mankella, Camilla Ceder bardzo dokładnie, wręcz wzorowo opisuje i przedstawia wszystkich bohaterów, jakich w powieści napotkamy. Niezależnie od tego, czy ich rola będzie znaczną, czy wystąpią zaledwie przez chwilę. Po zaliczeniu jednej trzeciej powieści o każdym policjancie wiemy już praktycznie wszystko, da się także zauważyć chęć podkreślenia przez Autorkę pewnych zmian między pokoleniami pracowników posterunku. Bohaterem jest dobijający do “siły wieku” Christian Tell, lecz wśród jego kolegów i koleżanek znajdziemy i stare wygi, które najchętniej przesłuchiwały by podejrzanych przy pomocy kija i strachu, jak i młodszych funkcjonariuszy, którym nieobca jest znajomość podstawowych prawd o psychice człowieka oraz badaniach, dzięki którym po prostu wiadomo jak z kim rozmawiać.

W ogóle na temat samego podejścia człowieka do człowieka w książce jest sporo informacji - jak się bowiem okazuje, Camilla Ceder to pracownik socjalny; osoba, która z własnego doświadczenia zna różne schorzenia, na jakie można zapaść w sytuacjach kryzysowych, jakich zmian może doznać umysł, jak wygląda życie osoby niezdrowej, a także jak odbija się to na rodzinie takiej postaci. To są całkiem przyjemne w lekturze, w ogóle nie nachalne sytuacje, dodające powieści specyficznego klimatu.

Skojarzenie z prozą Mankella wywołuje także fakt wsadzenia w fabułę mnóstwa dialogów opisujących codzienną rzeczywistość policjantów, którzy często nie tylko walczą ze zbrodnią, ale także z idiotycznymi przepisami, a nawet własnymi słabościami, wywołanymi przez frustracje. Znamy to doskonale z powieści o Kurcie Wallanderze, tę słabość człowieka skandynawskiego na widok imigrantów, którzy pożerają państwowe pieniądze, utrzymując się z tzw. “socjalu”, pracując na czarno, odbierając zatrudnienie Szwedom. Widać nie tylko Mankell długo rozmyślał nad paradoksem trwania w socjaldemokratycznej rzeczywistości, chłubienia tego politycznego rozwiązania, a jednocześnie odczuwania niechęci z powodu dających się zauważyć z daleka wad. Oczywiście tego rodzaju kwestie z bohaterów robią istoty jeszcze łatwiejsze w wyobrażeniu, poznaniu, identyfikowaniu się - a co za tym idzie klimat jest coraz lepszy.

Do pełni szczęścia w debiucie Camilli Ceder według mnie zabrakło tylko jednego: nieco większego szacunku dla inteligencji i uwagi czytelnika. Bowiem im bardziej zbliżałem się do końca lektury, tym mniej mnie interesowała - wszak jest dość jasna cała zagadka, nie ma sensu oczekiwać wielkiej niespodzianki na końcu. Trochę mniej tłumaczenia czytelnikowi o co chodzi, trochę mniej przydługich opisów przedstawiających w bardzo łopatologiczny sposób tok rozumowania poszczególnych postaci i książka byłaby jeszcze lepsza. Po prostu nieco mniej gadulstwa i tłumaczeń, a nieco więcej dynamiki - liczę na to, że “Babilon”, czyli kolejna sprawa Christiana Tella będzie właśnie w takim stylu.

Fruset ögonblick
Camilla Ceder
Czarna Owca 2012
wydanie elektroniczne: 515 stron

Strona książki na LubimyCzytać.pl