poniedziałek, 28 listopada 2011

Stephen King "Mroczna Wieża I. Roland"

O “Rolandzie”, jak i o całej “Mrocznej Wieży” napisano już tyle, że cykl w oczach wielu czytelników urósł do rozmiarów wprost przerażających. Opus magnum Stephena Kinga, jednego z najpoczytniejszych pisarzy naszych czasów, określane tymi słowami nie tylko przez fanów, ale i samego autora. Rzecz powstawała na przestrzeni trzydziestu lat, co stanowi całe jedno pokolenie czytelników, ponadto przez tyle czasu z pewnością zmieniał się styl autora i jego podejście do pisania... co doskonale widać po grubości kolejnych tomów, mógłbym dodać, gdybym był złośliwy ;-)

Przed lekturą właściwą autor serwuje nam konkretny wstęp, w którym przyznaje się do popełnienia licznych zmian w stosunku do oryginalnego tekstu “Rolanda” sprzed lat. Opowiada także, w niebywale ciekawy sposób o przeróżnych aspektach pisania czegoś, co od samego początku miało być dla niego dziełem WIELKIM. Dorzuca kilka ciekawych anegdot dotyczących odbioru kolejnych tomów, w tym opisuje reakcje ludzi na czas, w jakim rzecz powstaje. Z właściwym sobie delikatnym i pełnym uroku lekceważeniem czytelnika tworzy grunt pod treść właściwą... i trzeba przyznać, że to świetny pomysł. Czytelnik jest przygotowany i, sorry za słowo, ale pasuje idealnie: napalony na “Mroczną Wieżę”, pierwsze pół książki łyka od razu, mimo że akcja nie każdemu przypadnie do gustu.

Treść książki idealnie oddaje jej pierwsze zdanie: “Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim”. A potem czytelnik zostaje wrzucony w świat postapokaliptyczny, w którym przez cały czas trwania powieści otrzymujemy coraz więcej pytań, i praktycznie zero odpowiedzi. Cóż to za świat? Skąd pochodzą kolejni bohaterowie, bo widać, że z kompletnie różnych miejsc? Na czym polega związek z tym światem, który znamy my? Kim jest rewolwerowiec, a przede wszystkim: kim jest człowiek w czerni? Lektura jest bardzo męcząca, ale nie w sensie: słaba, nic z tych rzeczy. Męczy przedzieranie się przez to, co się dzieje naprawdę z tym, co się działo kiedyś oraz tym, co się dzieje w głowie bohatera. Po prostu niewiele wiemy, i nic nie wskazuje na to, byśmy szybko mieli się dowiedzieć czegokolwiek. A jednak, powoli znajdujemy światełka w tunelu, nieduże płomyki wiedzy, które okazują się być wystarczającymi dla dalszej lektury i pragnienia poznania kolejnych trudnych fragmentów. “Roland” bowiem dzięki swej trudnej konstrukcji, a także dzięki ogólnemu nastrojowi powieści posiada naprawdę dobry klimat, i choć męczy, to także w jakiś sposób przyciąga.

Książce też bardzo przydaje się nazwisko autora i jego status. Czytelnik jest przekonany, że dokądś dążymy, że jest cel. Że King wie, co robi, nawet jeśli w przedmowie sam twierdzi, że nie jest tego do końca taki pewien. Kolejne opowieści z przeszłości Rolanda zaczynają się układać na pewno nie w całość, ale w jakiś początek, i książka ostatecznie jest całkiem niezłym prologiem do kolejnych tomów. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić czytelnika, który zdecydowawszy się na dobrnięcie do ostatniej strony nie chciał sięgnąć po kolejną część. Może nie od razu, może nie tego samego dnia, ale wkrótce - to jedyne naturalne uczucie.

The Gunslinger, Albatros 2011, 272 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz