Historia tu przedstawiona jest już znacznie bardziej klasyczna dla tego typu literatury, niż dwa poprzednie tomy. Kolejny raz autor równocześnie przedstawia czytelnikowi losy tak bohaterów, jak i przestępców, i kolejny raz wychodzi z tego bez szwanku. Ale po raz pierwszy podczas lektury powieści Jussiego Adler-Olsena zacząłem mieć problem z inną cechą charakterystyczną jego twórczości: z długością książki.
Dwa poprzednie tomy są mocno nadmuchane, jednak podczas lektury wszystkie te słowa się docenia, przyjmując styl pisarza i doceniając go; jest specyficzny, ale przez to charakterystyczny, no i Adler-Olsen potrafi właśnie tak niespiesznie opowiadać, to jest siła dwóch pierwszych tomów. W tomie trzecim jednak coś mi zaczęło zgrzytać, albo historia mnie zbyt mocno uderzyła (w co wątpię, w tomie pierwszym była równie drastyczna), albo autor jednak przesadził. W pewnym momencie już nie potrafiłem smakować podawanych niespiesznie kolejnych zdarzeń, dni i nocy bohaterów, złoczyńców czy ofiar, był bowiem moim zdaniem już czas na konfrontację. A gdy wreszcie do niej doszło, wszystko stało się w najgorszy możliwy sposób, czyli pozostawiając mnie z wrażeniem wyciągania królika z kapelusza czy monety zza ucha. Nie klei mi się ta historia, jej koniec zaprzecza wcześniejszej treści, ale to może być moje osobiste odczucie, to nie jest żadna prawda objawiona.
Prawdą natomiast jest fakt, że autor pozostaje ciągle twórcą potrafiącym przykuć uwagę nie tylko dzięki swoim bohaterom i pomysłom na historie, ale także styl. I choć tym razem pod koniec mnie jednak wymęczył, to z całą pewnością nie zamierzam się z Carlem Morckiem żegnać, odpocznę chwilę i do Departamentu Q z pewnością powrócę.
Flaskepost fra P, Sonia Draga 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz