Choć punktem, wokół którego toczy się “Kult” są objawienia Matki Boskiej w Oławie, powieść nie ma nic wspólnego z religią jako taką, czy z kościołem katolickim czy dowolnym innym. Jest to jedynie powód, dzięki któremu Łukasz Orbitowski snuje bez wątpienia najlepszą opowieść w swojej pisarskiej karierze. I piszę to z ogromną radością i prawdziwą przyjemnością, bowiem po ostatnich pozycjach w dorobku pisarza czułem strach, że ten koleś, który opublikował “Inną duszę” już nie istnieje. A tymczasem facet ma się bardzo dobrze.
Powieść napisana jest w formie monologu, zapisu taśmy magnetofonowej z dyktafonu. Słowa wypowiada Zbigniew Hausner, brat Henryka, który na oławskich działkach doznał objawienia. Wydarzenia oparte są o prawdziwe, w sensie: historyczne; faktycznie w Oławie istniał w latach osiemdziesiątych kult nie uznany przez Kościół katolicki, któremu przewodził Kazimierz Domański. Całość opowieści jest jednak bardzo swobodną interpretacją własną pisarza, skupioną na tym, co Łukaszowi Orbitowskiemu wychodzi najlepiej: wspominaniu lat dzieciństwa.
Otóż bowiem Zbigniew nie opowiada po prostu o bracie, działkach i akcji około-kościelnej. Zbyszek zaczyna opowieść w dzieciństwie, pisząc o przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wspomina brata, zawsze trochę dziwnego, odmiennego. Pisze o swoich kumplach, z których jeden został działaczem PRL, drugi księdzem - oto tamte czasy w pełni. Wspomina rodziców, życie we wsi, przeprowadzkę do większego miasta, życie w nowopowstałych blokach. Opowiada o dziewczynach, o pracy fryzjera, wreszcie o małżonce i dzieciach, i wciąż mieszkającym z nimi bracie. A opowieść ta jest tak pełna treści, że nie da się nie wsiąknąć. A jeśli czytelnik sam w latach dzieciństwa zaczytywał się w powieściach chociażby takiej Hanny Ożogowskiej, z kolei przełom, zamianę PRL na RP pamięta doskonale sam, to już w ogóle “Kult” zaczyna działać jak wehikuł czasu.
Zupełnie jak w przypadku “Innej duszy”, do niedawna moim zdaniem najlepszej powieści Łukasza Orbitowskiego - powieść jest wspaniałym powrotem do czasów, które dla dzisiejszych około czterdziestolatków są magiczne. Niezależnie od stanu faktycznego czasy dzieciństwa wspomina się z rozrzewnieniem, i stąd też opowieść o latach osiemdziesiątych, o początkach kultu prezentowana przez brata i prezentowana z jego perspektywy jest lekturą wręcz uzależniającą. Taką, którą się sączy, nie połyka na szybko, taką, którą można się swobodnie delektować. Konstrukcja książki zresztą temu sprzyja, w moim przypadku były to aż dwa tygodnie cudownej wędrówki po czasach minionych. I niejeden doda: minionych słusznie, ale dla ludzi w moim wieku niezależnie od wszystkiego były to czasy szczęśliwe, magiczne, o których myślę zawsze z nostalgią.
No i zostaje jeszcze sam Zbyszek. Oto Łukaszowi Orbitowskiemu udało się wykreować postać, z którą natychmiast się identyfikujemy. Oto nasz głos w książce, oto koleś, którym niejeden chciałby być, a często miewałem wrażenie, że wręcz nim jestem. Oto facet, który potrafi spoglądać dookoła z uwagą, który rozumie zasady rządzące światem wokół, i który choć mądry, jest jednocześnie po ludzku głupi i naiwny. Rewelacyjnie skrojony bohater do powieści, w której właściwym bohaterem są w zasadzie czasy, o których mowa, a dopiero gdzieś dalej bliskie związki różnego rodzaju i podobne im zdrady.
Po “Eksodusie” nie spodziewałem się wiele. Po prawdzie nawet nie wiedziałem, czy w ogóle będę sięgał po nową powieść pisarza. Dziś? Sprawy nie było, już nie pamiętam, nie ważne. “Kult” stoi tuż obok “Królestwa” i “Sto dni bez słońca” wiadomych pisarzy, to jest tej klasy powieść.
Świat Książki 2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz