poniedziałek, 6 maja 2019

Nowa Zelandia jakiej nigdy nie znałem, czyli Sarah Lark uczy w powieści "Kobiety Maorysów"

Ciąg dalszy losów bohaterów “Złota Maorysów” zaoferował mi dokładnie tyle samo przyjemności, co i zdziwienia połączonego z koniecznością lekkiego mrużenia oczu w co poniektórych fragmentach. Z jednej strony bowiem Sarah Lark opowiada o Nowej Zelandii tak, że nie sposób się nie wkręcić w historię tego kraju, ale z drugiej przesadza, a nawet idzie na zbyt dużą łatwiznę. 

Oto Matariki, córka Lizzie i Michaela. Zostaje porwana przez swojego biologicznego ojca, maoryskiego wojownika, i od tego momentu oglądamy dziecko, które swoją zaradnością i inteligencją nie tylko zawstydza swoich porywaczy, ale gatunek ludzki w ogóle. Absolutne przegięcie; jeśli ktoś chce poczytać o wybitnych dzieciach, których inteligencję łatwo przyswoić i po prostu cieszyć się lekturą, niech czyta Orsona Scotta Carda. Pani Lark tego nie potrafi, a jakby tego było mało, poza małą Matariki pojawia się jeszcze jedno, siedmioletnie dziecko w tle, które to już po prostu wyczynia rzeczy niestworzone. I to jest słabe, bo niewiarygodne, i bardzo psuje opowieść.

Na scenie pojawia się także nowa rodzina. Violet wraz z siostrą Rosie są łącznikiem czytelnika z Europą, z naszymi ludźmi i naszymi zwyczajami. Dzięki Violet łatwiej się poruszamy po wyspach Nowej Zelandii, bowiem zupełnie tak, jak czytelnik dziewczyna dziwi się światu. Niestety jednak pani Lark szybko zaczyna stosować metodę kopiuj-wklej, a historia Violet to dramatyczna i pełna bólu opowieść prawie niczym nie różniąca się od historii Kathleen z tomu poprzedniego. I ja rozumiem doskonale, że życie kobiet wtedy niestety było często takim dramatem, z tym nie polemizuję, jednak jako czytelnik czuję się, jakbym czytał drugi raz to samo.

Z drugiej strony “Kobiety Maorysów” okazują się powieścią napisaną z takim zaangażowaniem, że na tle losów bohaterek szybko zacząłem się interesować samą krainą, czego po sobie bym się nigdy nie spodziewał. Matariki angażując się w sprawy rdzennej ludności wysp bierze udział w nietypowych protestach organizowanych przez człowieka o imieniu Te Whiti, którego zupełnie nie znałem, a który jest postacią historyczną i jest to postać o ogromnej sile; przywódca na miarę Gandhiego czy Nelsona Mandeli. Sposób Maorysów na czynny udział w rządzeniu krajem i dbałość o uczciwość białych ludzi w rządzie robi ogromne wrażenie, jest tak odmienny od walk i konfliktów znanych z historii innych konfrontacji, na przykład Zulusów czy amerykańskich Indian. 

A to nie wszystko, bowiem Violet mimo smutnego i pełnego cierpienia życia angażuje się w walkę o prawa wyborcze dla kobiet. Po czym okazuje się, a czego nie widziałem i mi teraz głupio, że Nowa Zelandia była pierwszym krajem w świecie, gdzie kobiety zostały dopuszczone do czynnego udziału w wyborach jeszcze w XIX wieku, i który to proces został świetnie przedstawiony z tej powieści. 

Oczywiście przede wszystkim jest to książka o ludziach i miłości, romansów tu nie brakuje, w tym nawet pomiędzy osobami o odmiennej płci. A jednak kończąc lekturę, mimo krytycznych uwag co do prezentacji niektórych dzieci czy kopiowaniu historii życia Kathleen byłem w pewien sposób i tak zafascynowany Nową Zelandią jako krajem, który na przełomie XIX i XX wieku zdaje się być tak bardzo wyprzedzający resztę świata pod względem panujących przepisów, powiedzieć, że progresywnym, to za mało. I też wyspy nowozelandzkie zapamiętam na długo, natomiast imiona bohaterów szybko stracą się w mojej pamięci. Jako powieść “Kobiety Maorysów” nie dorównuje części pierwszej, ale za to oferuje o wiele większy, nieporównywalnie większy walor edukacyjny, i przyznam, że nawet jeśli pani Lark nie potrafi przekonująco opisać inteligentnego dziecka, to bez problemu jest w stanie wzbudzić u czytelnika zaangażowanie w sprawy fascynującego ją kraju.

Im Schatten des Kauribaums
Wydawnictwo Sonia Draga 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz