wtorek, 14 maja 2019

Najlepsze Harvest Moon od lat, czyli setki godzin spędzone w Stardew Valley

Była kiedyś taka gra: Harvest Moon - Back to Nature. Ukazała się na mojej ulubionej konsoli, czyli PSX, i z perspektywy czasu wspominam ją z nostalgią. Kusi mnie nawet stwierdzenie, że z nią spędziłem najwięcej godzin, mimo zaliczenia Final Fantasy VII, VIII, IX, Chrono Trigger, Vagrant Story i wielokrotnego ogrania Metal Gear Solid oraz setek (tysięcy?) spotkań w ISS Pro Evolution. Bycie rolnikiem, który m.in. szuka żony mnie kręciło, wielokrotnie Harvest Moon ukończyłem.

Jak się potem okazało, był to zaledwie jeden epizod z całego cyklu gier. Niestety jednak dla mnie, mimo namiętnego poszukiwania gier z serii, poza Friends of Mineral Town na GameBoy Advance wszystkie pozostałe mnie nie przekonały. Obojętnie czy mowa o PS2, PSP czy Nintendo DS - to nie była ta magia. Dziś jest jeszcze gorzej, twórcy oryginalnych części sprzed lat poszli swoimi drogami i obok siebie istnieje zarówno Harvest Moon, jak i Story of Seasons, czyli to samo, robione przez część załogi, która odeszła.

Kto jednak prawdziwie tęskni do Harvest Moon, ten już niespecjalnie poszukuje informacji o kolejnych grach z cyklu. Na scenę bowiem wszedł Eric Barone, który sam jeden, bez niczyjej pomocy napisał grę, która przeniosła oryginalne Harvest Moon w nasze czasy. Mowa o Stardew Valley.

Wersja TL;DR: gra jest wszystkim, czego od Harvest Moon można oczekiwać, a nawet więcej. Dziękuję za uwagę.

A bardziej szczegółowo: tworzymy bohatera płci dowolnej, rzucamy pracę w korpo i wyruszamy do miasteczka Stardew Valley, by objąć w posiadanie farmę po dziadku. Wita nas burmistrz Lewis, a gra od samego początku prócz samej frajdy zapewnia także ukazanie innego świata, niż nasz: takiego, w którym liczą się ludzie. Bez bullshit-jobs i bez managerów. Za to z relacjami między ludźmi, poznawaniem sąsiadów, pragnieniu czynienia dobra, które wraca. Gra jest ucieczką od rzeczywistości i nie tylko miłym spędzeniem kilkudziesięciu godzin, ale także relaksem.



Powoli odbudowujemy farmę. Czyścimy ze śmieci, kosimy chwasty, pielimy. Kopiemy grządki i sadzimy rośliny, zależnie od sezonu. Następnie budujemy się: większy dom, kuchnia, sypialnia, pięterko z pokojami dla ewentualnych potomków, wreszcie piwniczka. Stawiamy kurnik, oborę, hodujemy kaczki, króliki, kozy, świnie… Dbamy o swoje zwierzęta, wszystkie czynności wykonując osobiście. Nic nie można zaplanować - wszędzie trzeba dojść, zadziałać samodzielnie. Czasu nie da się zatrzymać i tak mija dzień za dniem.

Miasteczko żyje swoim życiem, więc po robocie można się oddać zabawie. Spotkamy potencjalnych kandydatów na małżonka, obojga płci. Dbamy o dawanie prezentów na urodziny, bierzemy udział w zabawach, festiwalach, konkursach. Podejmujemy się odbudowy centrum kulturalnego, opuszczonego, podniszczonego, ponadto zamieszkałego przez tajemnicze istoty, które widzi tylko bohater. Dodaje to grze celowości: gromadzimy, poszukujemy, kombinujemy jak zdobyć poszczególne plony czy zbiory, by móc je dostarczyć i ostatecznie centrum odbudować, co przełoży się na zdobycie zupełnie nowych możliwości w miasteczku, a nawet poza nim.

Dla wielu to wszystko zabrzmi śmiertelnie nudnie. Ale takich, którzy na nową wersję Harvest Moon czekali, też jest niemało, o czym świadczą miliony sprzedanych kopii gry. Psia krew, sam ją zakupiłem najpierw na PC (bo premiera była na PC), ale ponieważ nie lubię grać na PC, to potem na PS4, grałem też w cross-play na Vicie, ale potem miałem Switcha, to też kupiłem, bo jednak ekran większy niż Vita. Wreszcie gra wyszła na platformy mobilne, i po ograniu kilkudziesięciu godzin na telefonie z Androidem zakupiłem grę też na iPada, przy którym teraz siedzę non stop; ładuję dzień w dzień, co mi się jeszcze nie zdarzało.

Wspaniała rozrywka, cudowny relaks. Całkiem spore też replayability, bowiem partnerów jest potencjalnie wielu, a nawet farm jest kilka typów, co spowoduje, że i rozgrywka będzie namawiała do skupienia się na innych kwestiach. Eric Barone już ma w moim domu mały ołtarzyk, jestem fanem człowieka, dla takich gier właśnie kupuję swoje konsole, takiej zabawy oczekuję, o to mi właśnie chodzi.

Pytaniem pozostaje, czy twórców oryginalnych gier tego typu stać na zainspirowanie się Stardew Valley? Czy będą w stanie dorównać osiągnięciu Erica Barone? Chciałbym, bo ten typ rozgrywki lubię już od ponad 20 lat i nic nie zapowiada, bym nagle miał się zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz