sobota, 27 sierpnia 2011

Liza Marklund "Zamachowiec"

No, to znowu dałem się nabrać. Ale tak to jest, gdy człowiek trafi na książki zwalające z nóg - łatwo wtedy go namówić na sięgnięcie po kolejne, innych autorów, podobno tak samo dobrych. Trylogia Larssona zaowocowala pojawieniem się na mojej półce książek Camilli Läckberg, Leifa GW Perssona i Lizy Marklund. O ile książki pani Läckberg dają pewną przyjemność, to w przypadku pani Marklund sytuacja wygląda jeszcze gorzej, niż w przypadku pana Persssona.

Bohaterką jest dziennikarka, Annika Bengtzon, której przyjdzie odegrać znaczną rolę w wyjaśnieniu serii zamachów, do jakich doszło w Sztokholmie. Przy okazji czytelnik będzie miał okazję poznać sekrety pracy dziennikarza, pracującego 24h na dobę. Annika nie pracuje jak Mikael Blomkvist z trylogii Millenium, dla swojej gazety, w dodatku miesięcznika. Nie, ona pracuje dla gazety mającej kilka wydań w ciągu dnia i musi być w ciągłym ruchu. Wyobrażałem sobie, że taka praca potrafi być emocjonująca, ale autorka przedstawiła ją bardziej jako męczącą. I taką też była lektura, w której dominują dialogi, a opisy spotykamy bardzo rzadko. Rozmowy na tematy wszelakie, z ludźmi często dla fabuły znaczenia nie mającymi - taki system pisania książki może się sprawdzić, czytelnik ma okazję poznać naprawdę wiele szczegółów na temat pracy bohaterki i jej samej, wczuć się w klimat, przecież o to chodzi. Niestety dla mnie okazało się to zadaniem, które zupełnie przerosło moje możliwości. Nie dałem rady się wciągnąć, znudzenie ogarnęło mnie bardzo szybko.

Sytuacji nie poprawił fakt, że książka, mimo zagadki typowo kryminalnej, pisana jest jednak jak powieść sensacyjna. Nie znajdziemy tu ukazanej dokładnie pracy śledczej, bardziej chaotyczną bieganinę za sensacją, odkrywanie kolejnych faktów na potrzeby chwili, kolejnego wydania gazety, nie rozwiązania samej zagadki. Nie znaczy to rzecz jasna, że Annika jest bez serca, wręcz przeciwnie - jak na tego typu dziennikarkę zachowuje się bardzo przyzwoicie, mogłaby być dla innych wręcz wzorem do naśladowania. Nie zmienia to jednak faktu, że lektura jest pełna bałaganu, i choć oczywiście chciałem się dowiedzieć kto jest za zamachy odpowiedzialny, znacznie bardziej chciałem mieć przygodę już za sobą. Obawiam się poważnie, że minie długi czas, nim zaryzykuję kolejny kontakt z Anniką, nawet wiedząc z góry, że kolejne powieści rozgrywają się wcześniej, niż “Zamachowiec” i mogą ukazać bohaterkę z innej strony, opisywać jak zdobywała doświadczenie, być po prostu ciekawszymi.

Sprangaren, Czarna Owca (wydanie elektroniczne) 2010, 301 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 26 sierpnia 2011

Camilla Läckberg, Erika Falck tom 3. "Kamieniarz"

Trzecia część cyklu, którego bohaterką jest pisarka Erika Falck jest niestety słabsza od dwóch poprzednich. Głównie dlatego, że “Kamieniarz” skonstruowany został dokładnie tak samo, jak tom drugi, “Kaznodzieja”. O ile jednak tamten oferował bardzo dobrą rozrywkę, tym razem autorka za dużo kombinowała i zbyt nachalnie, z pewną nonszalancją prezentowała kolejne wydarzenia. Wyszła książka, w której znowu mamy zbyt wielu bohaterów oraz intrygę utopioną wręcz w innych kwestiach, które w pewnym momencie zamiast rozjaśnić czytelnikowi umysł powodują powstanie chaosu, którego pisarce nie udało się kontrolować.

Akcja rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach znanych z “Kaznodziei”. Erika Falck, podobnie jak poprzednio, tu zostaje zepchnięta na dalszy plan, jej rola została ograniczona do roli młodej matki, w dodatku znajdującej się w stanie czegoś na kształt depresji poporodowej. Pierwsze skrzypce znowu gra jej konkubent, lokalny policjant. Zostają znalezione zwłoki małej dziewczynki - szybko okazuje się jednak, że nie utopiła się, a została zamordowana.

W “Kamieniarzu” powracamy do znanych już postaci, i przyznam szczerze, że nawet czytając o wydarzeniach zupełnie nie mających związku z fabułą (znowu kilka chwil jest poświęconych bardzo charakterystycznemu szefowi policji) uczucie znudzenia czytelnika nie ogarnia. Taka sytuacja trwa jednak tylko gdzieś do połowy książki, kiedy to wyraźnie widać jak bardzo autorka chciała stworzyć trzymający w napięciu kryminał i jak bardzo jej to nie wyszło. Retrospekcje, bez których kolejne tomy przygód Eriki najwyraźniej nie mogą się obejść, tym razem są pisane z iście hollywoodzkim rozmachem - zaledwie kilka słów i cliffhanger, następna za kilkadziesiąt stron. Podobnie opuszczenie siostry bohaterki, Anny, tak istotnej postaci dla Eriki - pojawia się ona tylko kilka razy, jedynie dla przypomnienia o swoim istnieniu. Ponieważ jednak czytelnik rzadko kiedy jest idiotą, od razu wiedomo, że “coś się dzieje”, parafrazując pewną istotę spod ciemnej gwiazdy. Takie prowadzenie fabuły momentami delikatnie, ale jednak obraża naszą inteligencję.

Wielkim plusem obu poprzednich części był element zaskoczenia, nawet mimo dość miałkiej fabuły “Księżniczki z lodu” i w tomie pierwszym wyjaśnienie zagadki “kto zabił?” dawało sporą przyjemność. W “Kamieniarzu” chaos wynikający z nagromadzenia zbyt wielu postaci i nieudolność wciskanych niemal na siłę kolejnych fragmentów sprzed lat powodują, że ów najważniejszy dla kryminału moment wcale nie jest tak bardzo oczekiwany, gdyż nie trudno jest się domyślić kto jest mordercą.

Co ciekawe, sam koniec książki pod pewnym względem może świadczyć o tym, że autorka zdawała sobie sprawę, z niskiego poziomu trzeciej książki o Erice. Zaoferowała więc czytelnikom taką końcówkę, że nawet lekko zmęczeni bałaganem w “Kamieniarzu” panującym i tak sięgniemy po tom kolejny. Zagadka morderstwa dziewczynki zostaje bowiem wyjaśniona, ale osobiste życie bohaterki zostanie prawdopodobnie mocno przemodelowane.

Wydaje mi się, że chaos tu panujący wynika nie z braku umiejętności autorki, wiemy dobrze, że pisać potrafi, nie jest kolejnym Larssonem, ale sprawnym rzemieślnikiem jest na pewno. Bałagan wynika prawdopodobnie w głównej mierze z powodu chęci zadowolenia zbyt dużej ilości czytelników. Camilla Läckberg chciała napisać kryminał tak, by zarówno starzy znajomi Eriki i Patrika byli zadowoleni, ale jednocześnie doskonale bawili się wszyscy ci, dla których “Kamieniarz” był pierwszym spotkaniem z bohaterką. No i nie wyszło - zdarza się nawet w najlepszych przypadkach. Na szczęście książka nie była aż tak słaba, by do bohaterów czytelnika zrazić, więc może w kolejnym odcinku będzie lepiej?

Stenhuggaren, Czarna Owca 2010, 536 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 19 sierpnia 2011

Stephen King "Bastion"

“Bastion” Stephena Kinga okazał się być dla mnie po części tym, czego się spodziewałem po znacznie później wydanej powieści autora - “Pod kopułą”. Autor pokazał sporo prawdy o ludziach, którzy gdy tylko stracili świadomość władzy nad sobą i zrozumieli, że można robić to, na co ma się ochotę, a nie to, co wypada, pokazali swoje prawdziwe oblicze. Eksperyment socjologiczny wyszedł Kingowi tak, jak po tej klasie twórcy można się było spodziewać. Może dlatego w “Pod kopułą” pisarz poszedł jednak w inną stronę? Nie chciał dublować siebie samego?

Oczywiście zachwyt wywołany lekturą na temat, który uwielbiam nie oznacza, że książka jest genialna. Miewa przebłyski geniuszu, ale ostatecznie niestety jej jakość mocno opada, a to dzięki przeraźliwym dłużyznom, jakich King zaczyna się dopuszczać już pod koniec części pierwszej - najlepszej, i stan ten trwa aż do końca książki.

Owa pierwsza część przedstawia nam początek końca ludzkości. Tajemnicza choroba rozszerza się w zastraszającym tempie, ludzi ogarnia panika, tworzy się cudowny chaos. Władza próbuje tuszować sprawę, oszukiwać, lecz ostatecznie wśród samych żołnierzy także zaczyna się bunt. Opis rozwijania się wirusa oraz późniejszą panikę obserwujemy tradycyjnie dla autora przez różnych bohaterów, pochodzących z różnych stron ogromnej Ameryki. Wczuwamy się w ich życie, przeżywamy strach i ból, oglądamy ich oczami koniec świata. Pierwsza część książki to klasa sama w sobie, i tak, jak nigdy nie potrafiłem się wczuć w klimat postapokaliptyczny, tak dzięki “Bastionowi” mogę rzec, że wreszcie trafiłem na powieść w tym stylu, która mnie porwała.

Akcja nieubłagalnie zmierza do połączenia licznych bohaterów. Gdzieś w tle także coraz wyraźniej przeczuwamy, że książka jednak nie będzie powieścią o upadku ludzkości, a przynajmniej nie tylko. Pisarz robi to, z czego jest najbardziej znany, czyli wprowadza grozę, a konkretnie: element nadprzyrodzony. I według mnie to wielki, ogromny wręcz błąd - o wiele lepiej bawiłbym się, gdyby ludzie musieli sobie radzić z ludźmi właśnie. Nie potrzeba szatana, by w człowieku wyzwolić to, co najgorsze - w każdym z nas zło siedzi, i tylko czeka na uwolnienie. Wprowadzoną przez Kinga postać mrocznego mężczyzny, połączone sny bohaterów i tego rodzaju hokus pokus w każdej innej książce wyglądały by świetnie. Ale tu, gdzie ludzie o słabej psychice tylko czekają na to, by utracić resztki człowieczeństwa nie potrzeba żadnych demonów. Jest przecież pewne, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto chaos wykorzysta z korzyścią dla siebie samego, odpowiednik Hitlera, Stalina czy innego charyzmatycznego przywódcy, próbującego wziąć dla siebie jak najwięcej, tworzyć własną armię wyznawców, fanatyków. Ludzie są na zło podatni.

Niestety druga i trzecia część pomimo tego, że już nie tak ciekawe i bardzo, ale to bardzo rozwlekłe, przez ów element paranormalny jeszcze bardziej tracą na wartości. Tak bardzo, że szczerze mówiąc pod koniec lektury się do niej zmuszałem, wręcz nie chciało mi się książki czytać. To tragedia, by powieść o takiej mocy, napisana przez tak utalentowanego pisarza rozwinęła się w tak miałką historię, gdzie to, co najważniejsze (postawy twardych ludzi, próba odbudowy cywilizacji, wyciąganie nauki z błędów, pozostanie dobrym człowiekiem w czasach pełnych ludzkich zwierząt) zostało przygniecione przez hokus pokus, abrakadabrę, zło upersonifikowane. Książka, gdyby traktować ją jako powieść grozy, byłaby o wiele straszniejsza bez nadprzyrodzonych mocy, a tylko ukazując do czego zdolny jest człowiek pozbawiony wartości, kontroli i prawa. Wyobraź sobie najgorszy z możliwych czynów, jaki człowiek może zrobić człowiekowi - i ktoś gdzieś na pewno zrobił coś gorszego.

Ostatecznie zdecydowałem się uznać książkę za dobrą. Ogrom przedsięwzięcia na każdym zrobi wrażenie, a że nie podeszło mi rozwinięcie - to już moja prywatna opinia, założę się że wielu czytelników i tak będzie zachwyconych.

The Stand, Albatros 2009, 1168 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 12 sierpnia 2011

Orson Scott Card, sagi "Powrót do domu" tom 1. "Pamięć Ziemi"

O tym, że Orson Scott Card należy do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich wiemy od dawna. Religia owa widoczna była w dokonaniach autora, szczególnie w “Opowieści o Alvinie Stwórcy”. W przypadku cyklu “Powrót do domu” pisarz poszedł jednak jeszcze dalej - postanowił bowiem podstawowe elementy swojej wiary przekształcić tak, by stały się głównym motywem zupełnie nowej, ale przecież starej historii.

Rzecz rozgrywa się na planecie zwanej Harmonia, i już po tej nazwie widać wyraźnie, o czym będzie książka. Dawno, dawno temu (prawie 40 milionów lat wstecz) ludzkość stanęła na krawędzi zagłady. Oczywiście tylko i wyłącznie z powodu własnej głupoty i ograniczeń. Człowiek jest najbardziej niszczycielskim stworzeniem na Ziemi, a przy tym bez wątpienia owej Ziemi panem - efekt może być tylko jeden, pytaniem pozostaje tylko termin ostatecznego krachu. O tym autor także wielokrotnie pisał.

Jest jednak człowiek też istotą pełną sprzeczności - stąd nikogo nie zdziwi fakt, że pewna część ludzi była w stanie przed zagładą wyrwać się z ojczystej planety. Wówczas też zostały podjęte kroki, by taka sytuacja już nigdy się nie wydarzyła. Do życia została powołana nowa istota - superkomputer tkwiący gdzieś na orbicie, zasilany bezpośrednio dzięki promieniom słonecznym, mający wpływ na życie mieszkańców Harmonii, zwany Nadduszą. Sztuczna inteligencja potrafi wpłynąć na umysły poszczególnych ludzi tak, że tematy dotyczące wojny i zbrojeń nie były podejmowane. Część ludzi sobie z tego zdaje sprawę, część Nadduszę uważa za mit, inni jeszcze za swego rodzaju bóstwo. Opowieść Carda rozpoczyna się w momencie, gdy Naddusza powoli traci kontrolę nad ludźmi. Coś się dzieje złego z superkomputerem, i znając ludzi, wykorzystają oni od razu nadarzającą się okazję do osiągnięcia chwały i władzy, oczywiście przez mordowanie innych w obrębie własnego gatunku.

Oczywiście nie wszyscy ludzie myślą w ten sposób. Bohaterami jest rodzina, w której mamy pełno sprzeczności i konfliktów, zaraz obok wzajemnego szacunku i zrozumienia. Ta rodzina podejmie wyprawę, mającą na celu wyjaśnienie wielu kwestii - nie tylko kłopotów Nadduszy, ale także przeszłości, odkrycia tego, co Naddusza ukrywał przed ich umysłem, wywołując w ludziach uczucie zapomnienia.

Motyw jak widać może się podobać. Dla mnie osobiście zapowiadał się rewelacyjnie. Tym większe było rozczarowanie, które rosło z każdą kolejną przewróconą stroną. “Pamięć Ziemi” okazała się lekturą przeraźliwie... nudną. Autorowi udało się tak ciekawy pomysł przedstawić przy pomocy monotonnej lektury kolejnych przemyśleń bohaterów i licznych rozmów zahaczających o filozofię, które jednak rzadko bywają zajmujące. Card skupił się prawie tylko na filozoficznych rozważaniach, zupełnie ignorując inne niezbędne do dobrej zabawy elementy, takie jak na przykład akcja. Książka na zawsze pozostanie w mej pamięci, właśnie przez kształt, jaki autor jej nadał - pomysł, który można było przeprowadzić dynamicznie, z polotem, a przy tym nie ograniczając wcale filozoficznych rozważań (a autor “Gry Endera” przecież tak pisać potrafi) został okrojony i sprowadzony do lektury, która zamiast przynieść czytelnikowi przyjemność i nieco poszerzyć jego horyzonty, stała się wyzwaniem. Wyzwaniem, któremu nie podołałem - po drugi tom raczej nie sięgnę.

The Memory of Earth, Prószyński i s-ka 2011, 296 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 10 sierpnia 2011

Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr "Chory, chorszy trup"

Prozę Dawida Kaina i Kazimierza Kyrcza kojarzę głównie z czasopism, w których czasem można było trafić na płody tego specyficznego związku. Oba nazwiska utkwiły w mojej pamięci za sprawą odmiennego podejścia do literatury grozy - panowie bowiem tworząc nieprzyzwoicie krótkie formy literackie skupiali się na puentach, po których czytelnik krótką chwilę siedział z gazetą w ręku, wpatrywał się w raczej trudny do określenia punkt gdzieś przed sobą, z przeważnie głupim uśmiechem na pyszczku. Jak potem się gdzieś tam dowiedziałem, tego typu powiastki niektórzy zowią typem bizzaro. I wszystko jasne.

“Chory, chorszy trup” to zbiorek posiadający raptem 130 stron, ale gnieżdżący w sobie aż 13 tekstów utrzymanych w owym specyficznym klimacie. To już trzecie tego typu wydawnictwo kolegów z Krakowa, i tym razem skupiają się na ukazaniu czytelnikowi w nie całkiem zdrowym świetle wszelkiej maści odchyleń od norm, jakie nie wiedzieć czemu ludzkość przyjęła ustalając kanony szeroko rozumianego zdrowia psychicznego. Każde kolejne opowiadanie (a najczęściej: opowiadanko) bierze na warsztat postać, która czytelnikowi zaprezentuje zachowanie się, ale przede wszystkim mentalność człowieka cierpiącego na jedno z milionów schorzeń, jakie w każdej chwili mogą dopaść psychikę każdego z nas. Czasem poznamy ludzi, którzy z choroby sobie sprawę zdają, innym razem będzie ona dla nich zaskoczeniem, a nawet spotkamy takich, którzy tego typu przypadłości pragną i są jej ciekawi. Tak, jak niewątpliwie ciekawi są autorzy, a może nawet ich ciekawość stała się nieco bardziej praktyczna - nie wiem, ale sporo zawartych tu złotych myśli taki właśnie fakt sugeruje.

Zbiór jak to zbiór - znajdziemy teksty świetne (“Wybierz swoją chorobę”, “Mała miss”), dobre (“Wyłączność”, “El hombre invisible”), przeciętne i niestety także kilka słabych (ze trzy góra, nie więcej). Puenty czasem będą doskonałe, innym razem przewidywalne. Tak samo słowa - raz układają się w genialny ciąg wyrazów, a lektura jest przerywana “ochami”, “achami” i wybuchami niekontrolowanego, nerwowego chichotu, to znowu prezentują światy kompletnie nieciekawe. Na szczęście po ukończeniu lektury wrażenie jest jednak bardziej pozytywne, niż na odwrót.

Autorzy całkiem nieźle grają na ludzkiej głupocie, debilizmie, kretynizmie, tępocie i innych synonimach tego samego słowa. Wykorzystując choroby psychiczne dręczące bohaterów pokazują świat i społeczeństwo takimi, jakimi są, gdy im się bliżej przypatrzeć, najlepiej bez różowych okularów na czole, szczerze i z zadumą.

Sugeruję Szanownym Czytelnikom dawkowanie sobie lektury po jednym tekście na dzień - wówczas mamy prawie dwa tygodnie zabawy. Historyjki połykane jedna po drugiej okazują się nieco bardziej ciężkostrawne: w większości bowiem napisane są przy pomocy tego samego systemu - kończąc czwarte czy piąte opowiadanie okazuje się, że pozostałe robią się coraz bardziej przewidywalne, a przez to coraz mniej zaskakujące puenty czekają na końcu. Lepiej odsapnąć pomiędzy nimi, zabawa będzie radośniejsza.

Chory, chorszy trup, Wydawnictwo Fu Kang 2011, 136 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Camilla Läckberg, Erika Falck tom 2. "Kaznodzieja"

Druga książka Camilli Lackberg udowadnia, że autorka nie bez powodu zyskała taki rozgłos. O ile bowiem w przypadku “Księżniczki z lodu” widać było często, że autorka kombinuje, testuje, próbuje różnych rozwiązań, o tyle lektura “Kaznodziei” pokazuje wyraźnie, jak wszystko jest poukładane, przemyślane do ostatniego fragmentu, zaplanowane - i dzięki temu książka jest znacznie od poprzednika lepsza.

Pierwszym plusem jest fakt, że Erika Falck póki co nie przypomina bohatera typowego dla powieści łączących w sobie elementy thrillera z kryminałem. Nie jest osobą, która dziwnym trafem zawsze znajdzie się w odpowiednim miejscu, by poznać sekrety jakiejś zbrodni; nie jest także agentką służb, policjantką czy dziennikarką. W drugiej książce o swoich przygodach jest w ósmym miesiącu ciąży, i jej rola ogranicza się właściwie do wspierania towarzysza, tudzież konkubenta, policjanta znanego z “Księżniczki z lodu”. To on jest bohaterem książki, on i jego kilku współpracowników. Znamy ich wszystkich, więc tym razem postacie zostały wzbogacone o dodatkowe szczegóły na temat swojego życia i przeszłości, ale dawkowane tak, by zaciekawić, nie zmęczyć. Wielką siłą Camilli Lackberg jest właśnie umiejętność ukazywania ludzkiego oblicza kolejnych bohaterów. Mimo tragicznych wydarzeń i trudnego śledztwa, albo ciężkiej przeszłości, pełnej tajemnic i niewyjaśnionych spraw, postaci zawsze są pełne, z charakterem, nie stanowią jedynie tła. W “Kaznodziei” można odnaleźć wiele scen, które nieraz wzbudzą u czytelnika gniew, smutek lub szczery śmiech, a są niczym innym jak opisem codziennych sytuacji zwykłych ludzi, takich jak my.

W pierwszej książce autorka mimo popełnienia kilku gaf udowodniła, że sama intryga, czyli odpowiedź na pytanie “kto zabił i dlaczego?” jest jej mocną stroną. Nie inaczej jest tutaj - akcja rozgrywa się stale w otoczeniu pewnej rodziny, pełnej wzajemnej wrogości i niechęci, pełnej ludzi zawistnych, ale jednocześnie nie straconych do końca. Pod koniec lektury ciekawość jak obmierzły pasożyt zżera czytelnika od środka, a gdy przychodzi wyjaśnienie, zaskoczenie znowu jest nieudawane, kolejny raz Camilli Lackberg się udało.

“Kaznodzieja” to bardzo dobra książka, która jednocześnie zapewnia solidną dawkę rozrywki dla wielbicieli thrillera i kryminału, wprowadza wątki romansowe by związek czytelnika z bohaterem był pełniejszy, a do tego w tle opowiada o ważnych rzeczach, o patologiach wśród ludzi sobie najbliższych, o wpływie seniorów na dzieci oraz o wierze, która jak wszystko na tym świecie może być tak samo dobra i kojąca, jak i zła, niszcząca tak wierzącego, jak i tych, którzy go kochają.

Predikanten, Czarna Owca 2010, 440 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

sobota, 6 sierpnia 2011

Camilla Läckberg "Księżniczka z lodu"

“Księżniczka z lodu” to pierwsza powieść autorki, zarazem pierwszy tom przygód Eriki Falck, zajmującej się pisaniem biografii znanych szwedzkich pisarek, marzącej o napisaniu czegoś od siebie. Bohaterkę poznajmy, gdy po stracie rodziców w wypadku powraca do rodzinnego miasteczka Fjällbacka (które istnieje i jest rodzinną miejscowością pisarki). Tam angażuje się w sprawę tajemniczego zgonu przyjaciółki z dawnych, szkolnych lat. Wygląda, jakby popełniła samobójstwo, czy aby jednak na pewno?

Książka napisana jest tak dobrze, że czyta się sama, bez najmniejszego wysiłku ze strony czytelnika. Jest to opowieść kryminalna, w której stopniowo na scenę wrzucane są kolejne postaci, a sama sprawa dawnej przyjaciółki jak zwykle w takich przypadkach okazuje się być dopiero początkiem, wywołaniem przeróżnych demonów przeszłości.

Autorka posługuje się sprawdzonymi metodami, które mają zapewnić tylko i wyłącznie dobrą zabawę. Lektura raczej nikogo z nóg nie zwali, znamy takich książek wiele, ale z pewnością swoją dawkę przyjemności zapewnia. Czasem co prawda pisarka przegina - policjanci nie dopełniają obowiązków, nie sprawdzają nawet do kogo denatka dzwoniła przed śmiercią, a w pewnym momencie Lackberg wyciąga zza pazuchy zupełnie nagle starego znajomego jednej z postaci, który popycha śledztwo do przodu. Mimo to na koniec zabawy i tak udaje jej się zaskoczyć czytelnika, i to mocno, ciosem prosto w brzuch. Także nie można narzekać - doskonałe czytadło, znośna bohaterka, umiejętnie połączone wątki kryminalne z dramatycznymi, każda z postaci ma swoje pięć minut - chce się poznać ich dalsze losy, więc jest raczej pewne, że kolejne książki z przygodami Eriki prędzej czy później w moje ręce trafią.

Isprinsessan, Czarna Owca 2011, 272 strony

Strona książki na LubimyCzytac.pl

piątek, 5 sierpnia 2011

Leif GW Persson, trylogii policyjnej tom 1. "Między tęsknotą lata a chłodem zimy"

Wedle reklam i blurbów wszelakiego rodzaju miała to być lektura prawie na miarę przygody z trylogią Millennium Stiega Larssona. Nie wiem kto wpada na takie pomysły, by trylogię policyjną z dziełem zmarłego Szweda porównywać, ale pomysł sam w sobie zasługuje na potępienie. U Perssona mamy do czynienia z zupełnie inną literaturą, innym stylem i innym podejściem do opowiadania historii. Krótko mówiąc: jest to powieść dla wybrańców, nie dla mas.

Rzecz opowiada o słynnym na cały świat i pół Polski zabójstwie szwedzkiego premiera Olofa Palmego, w roku 1986. Autor dzięki swojemu bogatemu w przeróżne doświadczenia życiorysowi, snuje przed nami wizję państwa, w którym rzecz tak abstrakcyjna jak porządna policja i wywiad nie istnieje, Szwecją tak rządzą, jak i w niej zamieszkują w większości idioci, a poważne stanowiska obsadzane są w wyniku czegoś na kształt rzutu kostką. Polityka szwedzka w tamtym czasie musiała być jeszcze gorsza, niż u nas, gdy wicepremierem był koleś, który nie zdawał sobie sprawy z tego, że nawet prostytutkę można zgwałcić...

Niewątpliwym plusem książki i stylu Leifa GW Perssona jest ukazanie fabuły w sposób rozwlekły, niebywale szczegółowy, w którym mamy i proste, codzienne intrygi, i zorganizowaną na szeroką skalę przestępczość, dziesiątki postaci przewijają się przez kartki i składają się na dokładny opis rzeczywistości szwedzkiej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. A teraz z innej beczki - dokładnie te same cechy są książki największymi minusami. Autor często pozwala sobie na szczegółowe opisywanie przygotowań do śniadania, wędrówki w kierunku stołówki w celu spożycia owego śniadania, wreszcie samego pochłaniania kolejnych śniadaniowych przysmaków - przy czym w trakcie tej pasjonującej, trzymającej w napięciu historii nie ma ANI SŁOWA o tym, o czym książka tak naprawdę jest. Za to mamy mnóstwo według mnie zbędnych opisów napotkanych kobiet, kosmatych myśli bohaterów czy dygresji dotyczących ich przeszłości, ze szczególnym uwzględnieniem przeżytych śniadań i napotkanych przedstawicielek płci pięknej. No bomba po prostu, od lektury nie można się oderwać :>

Według mnie autor nie potrafi przykuć do swojej książki uwagi nikogo, kto przypadkiem nie jest fanem politycznej historii Szwecji albo fanatykiem kryminału samego w sobie, który przeczyta kompletnie wszystko, co zalicza się do gatunku. I tak naprawdę, już na sto procent poważnie mówiąc, to znalazłem tylko jedną zaletę podczas lektury - Persson traktuje wszystkich równo, nie wciska nam w łopatologiczny sposób, że prawica jest zawsze zła i bezdennie głupia, a socjaldemokracja to jedyny słuszny kierunek rozwoju społecznego, co Larssonowi czasem się przytrafiało. Ale co z tego, skoro bohaterowie są tak nijacy, że po zmęczeniu ponad czterystu stron powieści nie dość, że nie pamiętamy ich z nazwiska i nie przypominamy sobie żadnej ciekawszej sytuacji z ich udziałem, to jeszcze nie mamy absolutnie żadnej chęci sięgnięcia po kolejny tom trylogii...?

Mellan sommarens längtan och vinterns köld, Czarna Owca 2010, 560 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 3 sierpnia 2011

Stephen King "Reka mistrza"

“Ręka mistrza” to bez wątpienia jedna z tych książek, które wciągają od pierwszego słowa tekstu, oderwanie się od lektury jest prawdziwym wysiłkiem i wszystko poza nią traci na znaczeniu. Jedyne, czego czytelnik pragnie, to poznać wszystkie wydarzenia z wyspy Duma Key, odkryć sekrety bohaterów i poczuć dreszcz strachu, który przez całą powieść krąży gdzieś nad nami, by w pewnych momentach mocno i konkretnie uderzyć.

Książka jest połączeniem powieści grozy z powieścią psychologiczną, w której ogromne znaczenie dla fabuły i zrozumienia punktu widzenia bohaterów ma empatia, umiejętność wczucia się w rolę ludzi, którzy przeżyli tragiczne wydarzenia. Potężna część historii to właśnie niebywale dokładne ukazanie nie całkiem sprawnego mózgu i sposobu jego funkcjonowania. Stephen King z właściwą sobie swobodną i pełną dygresji narracją krok po kroku przedstawia nam mechanizmy jakimi kieruje się umysł po uszkodzeniu; najpierw fizycznym, a potem przez to właśnie psychicznym. Bohater książki, Edgar Freemantle co prawda przeżył paskudny wypadek, ale stracił rękę, na całe życie okaleczył nogę, ma problem ze wzrokiem, a do tego doznał uszkodzenia czaszki w trzech miejscach. Amnezja, napady gniewu, terapia - King w najlepszej formie sprawia, że czytelnik doznaje wręcz uczucia fascynacji tymi tematami. Z jednej strony nieco nauki, z drugiej ciekawostek, wreszcie z trzeciej sporo dowcipu, przelewającego się głównie przez nie całkiem sprawny umysł bohatera - wszystkie te elementy tworzą solidny, wręcz betonowy grunt pod akcję bardziej typową dla pisarza - wprowadzenie elementu nadprzyrodzonego i grozy. Freemantle w ramach terapii wyrusza do samotni, by oddać się dawno nie podejmowanemu hobby - malowaniu rysunków, może nawet obrazów. I zaczyna się...

Książka jest napisana tak, jak większość pozostałych tego autora: mimo totalnego zaangażowania w wydarzenia pod koniec przydałoby się nieco więcej dynamiki, trochę King zaczyna przynudzać, ale na szczęście nim zdążymy poczuć irytację powieść się kończy, wszystkie wątki szczelnie zamyka, pozostawiając czytelnika w uczuciu głębokiego zadowolenia i satysfakcji z lektury, ale i niepokoju wywołanego nią właśnie. I tak z horrorami powinna sprawa wyglądać.

Duma Key, Prószyński i s-ka 2008, 640 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl