poniedziałek, 30 sierpnia 2010

eKsiążki na iPhone, iPod Touch i iPad - Lexcycle Stanza

Zanim stałem się szczęśliwym (przynajmniej na razie) posiadaczem czytnika książek BeBook Plus, z powodzeniem czytałem literaturę przy pomocy wspaniałego wynalazku, jakim jest Apple iPod Touch oraz darmowa aplikacja Stanza, produkcji firmy Lexcycle. Wydaje mi się, że niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z potencjału tego duetu, stąd ten tekst.

Pierwsze uruchomienie
Po wejściu do programu wita nas kompletnie polskie menu, z klasycznymi wskazówkami ukazującymi się przy każdym uruchomieniu (oczywiście można je wyłączyć). Następnie program przechodzi od razu do działu BIBLIOTEKA, zawierającego w domyśle książki użytkownika. Na początek są dwie: "Welcome to Lexcycle Stanza", będąca instrukcją użytkowania, niestety po angielsku oraz "Alice's Adventures in Wonderland" Lewisa Carolla... również po angielsku.


Zanim przejdę do wyliczania zalet aplikacji, uspokoję od razu wszystkich, którzy myślą, iż jedynym sposobem zdobycia nowych książek jest ich zakup w specjalnie do tego przygotowanym katalogu sklepów, gdzie trudno znaleźć coś po polsku. Co prawda mamy tu projekt Gutenberg, gdzie jest dwadzieścia książek w naszym języku, ale są to pozycje co najmniej średnio interesujące przeciętnego czytelnika literatury popularnej: m.in. Adam Asnyk (1 książka, "Pobudka"), Jan Kochanowski ("Threny" - po nazwie już widać, iż nie jest to wcale po polsku, po czesku czy słowacku, nie wiem), obowiązkowo Mickiewicz i aż pięć pozycji... Nie wcale nie jesteśmy zmuszeni korzystać z tej jakże ubogiej oferty. Bez problemu bowiem można wgrać swoje książki, przygotowane w formacie ePub.


Wgrywanie własnych zasobów
Co jest potrzebne do tego przedsięwzięcia? Albo iPhone z jakimś pakietem internetowym, albo iPod Touch podłączony do sieci Wi-Fi. Wystarczy wgrać na dowolny serwer książkę (może to być chociażby darmowy pakiet startowy; republika na Onecie, miasto na Interii czy webpark na WP) po czym w dziale POBIERANIE klikamy UDOSTĘPNIANIE i dodajemy źródło książek. Klikamy +, w NAZWIE należy wpisać dowolną nazwę naszego serwera, w URL pełen adres, łącznie z plikiem książki i rozszerzeniem *.epub. U dołu strony są dwie opcje: KATALOG i STRONA INTERNETOWA. Wybieramy tę drugą. Potem należy wszystko zatwierdzić przyciskiem GOTOWE, i jeśli wszelkie dane były prawidłowe, po kliknięciu adresu aplikacja zada pytanie, czy ściągnąć książkę. Po przetransferowaniu kilkuset kilobajtów pozycja znajdzie się w bibliotece.

Oczywiście wybór KATALOG służy (jak przypuszczam) do ściągania hurtem większej ilości rzeczy; jednakże nie jest taki prosty w opanowaniu, a i mnie nie interesowało ściąganie na raz kilku książek, dlatego specjalnie tej opcji się nie przyglądałem. Koniecznie muszę tu także dodać, że w prosty sposób można zsynchronizować Stanzę na iPhone z tym samym programem uruchomionym na komputerze. Niestety, choć sposób jest prosty i wielu na przeróżnych forach z niego z powodzeniem korzysta - u mnie nigdy nie zadziałał, zupełnie nie wiem dlaczego (może to wina 64 bitowego systemu operacyjnego, a może po prostu robiłem coś źle).

Korzystanie z programu
Biblioteka oferuje spis wszystkich pozycji w ujęciu alfabetycznym. Obok każdej z nich znajduje się niewielkie koło, domyślnie puste, zapełniające się stopniowo wraz z ilością przeczytanych stron. Wbudowany w urządzenie akcelerometr pozwala na znacznie ciekawszy widok, tzw. "cover flow". Wystarczy przechylić iPhone'a (iPoda) na bok, by uzyskać piękny obraz naszych książek, pomiędzy którymi przechadzamy się palcem po ekranie. To zabrzmi jak oczywistość, ale mimo to dodam, iż im lepiej przygotowany będzie plik ePub, tym lepiej będzie wyglądał: zwłaszcza okładki w Stanzy dodają naszej bibliotece uroku...


Przejdźmy wreszcie do otworzenia samej książki. Po krótkiej chwili wczytywania ekran iPhone'a przybiera wygląd kartki. Lekko szarzeje, a na nim pojawia się tekst powieści, z domyślną czcionką Georgia. Przesuwając palcem w górę lub w dół czytelnik sam może wybrać najlepiej odpowiadające mu w danej chwili przyciemnienie. Domyślcie się sami, jak bardzo ułatwia to korzystanie z programu, bez konieczności wychodzenia ze Stanzy do ustawień i przyciemniania systemowego. Ot, lekki ruch palcem i już, diody nie rażą tak mocno oczu, nie rażą wręcz wcale!

Z kolei przesuwania palca w lewo bądź prawo powoduje przewrócenie strony, zobrazowane przepiękną animacją przekładania kartki. Żeby nie było niedomówień: na "obracanej" stronie widać tekst, jak w przypadku prawdziwego woluminu. Oczywiście obrócenie urządzenia w poziomie automatycznie dostosowuje tekst do nowego widoku. Czego brakuje, to dźwięku, szelestu przekładanej kartki - iBooks dla iPada o tym jakże klimatycznym dodatku już nie zapomniało.

Tu warto rzec dwa słowa o ogólnych możliwościach dostosowywania tekstu. Rzecz jasna można zmienić czcionkę na jedną z ponad dwudziestu, oprócz tego dowolnie dostosować jej rozmiar - zarówno przez klasyczne wykorzystanie technologii multitouch (charakterystyczne rozszerzanie/zwężania palców czyli "pinch to zoom") jak i standardowa zmiana ustawień. Zmiana dodajmy typowo Apple'owska, nie mamy tu żadnych cyfr ani liczb odpowiadających kolejnym rozmiarom, po prostu przesuwamy suwak, a przykładowy fragment tekstu od razu obrazuje jak będzie wyglądał efekt. Aplikacja pozwala także na wybór, czy nasza powieść będzie miała odstęp linii pomiędzy akapitami czy też nie, jaka będzie interlinia oraz jak duży będzie rozmiar wcięcia akapitu, a może wcale czytelnik go sobie nie życzy? Edycji podlegają także marginesy, plus kolorystyka tła, tekstu a nawet linków w tych pozycjach, które zawierają takowe. Dodam jeszcze, iż można sobie wgrać nawet obraz jako tło, z dowolną przezroczystością. Fajna laska raczej będzie rozpraszała, ale grafika pergaminu bądź marmuru może niektórym jeszcze bardziej umilić czytanie. Obraz jednak powinien być rozmiaru wyświetlacza, gdyż Stanza mniejszych nie będzie kafelkowała, a po prostu je rozciągnie.


Stanza oferuje jeszcze jedną opcję, taką, która dla mnie jest niezwykle przydatna, a której mój BeBook na przykład nie posiada, przynajmniej nie w przypadku formatu ePub. Potrafi ona bowiem... dzielić wyrazy. Autentycznie, nie tylko przepięknie justuje tekst do obu stron kartki, ale także zapobiega zbyt długim spacjom w co poniektórych wierszach dzięki dzieleniu wyrazów. Algorytm dzielenia opiera się na prostej zasadzie obcinania wyrazu po wystąpieniu samogłoski. Oczywiście w ten sposób nie osiągamy stuprocentowej skuteczności, ale - o dziwo - poziom błędów realnie występujących podczas czytania pozwolę sobie oszacować na nie więcej, niż 10%. Czyli na tyle rzadko mamy z nimi do czynienia, że nie denerwują.

Program w dodatku jest niezwykle szybki. Oczywiście, że ePub to przemyślany format, nie wymagający od czytnika wiele wysiłku, wręcz przeciwnie. Mimo to jeśli dodatkowo się postaramy przy tworzeniu książki osiągniemy jeszcze wspanialsze efekty. Na przykład tworząc w niej rozdziały spowodujemy, iż każdy kolejny będzie się wczytywał osobno (szybko), zamiast przy każdym powrocie do aplikacji wczytywała się zawsze cała książka (jednak widocznie wolniej).


Podsumowanie
Na koniec pozostaje kwestia oszczędzania wzroku - wszak zarówno iPhone, jaki iPod Touch, a nawet iPad, na który też istnieje wersja programu to nie jest e-papier, tylko do bólu klasyczny wyświetlacz z obowiązkowym światłem własnym, które ma prawo razić wzrok. Nie zamierzam nikogo przekonywać, że jest lepszy od e-papieru, bo nie jest. Jednak chciałbym przekazać informację, iż Stanza potrafi tak inteligentnie współpracować z ekranem i użytkownikiem, iż odpowiednio przyciemniając/rozjaśniając wyświetlacz można osiągnąć naprawdę niesamowity efekt. Ujmijmy to tak: po czterech wieczorach (po około 3-4 godziny bez przerw) sam na sam ze Stanzą nie czułem kompletnie żadnego znużenia, bólu głowy czy innych charakterystycznych dla czytania z LCD objawów. Jak już cokolwiek było nie tak, to przyczepiłbym się do wymiarów iPhone'a - z tak niewielkim urządzeniem trudniej znaleźć dobrą pozycję do czytania niż trzymając dedykowany czytnik czy książkę.

Konkludując - choć mało kto się tego spodziewał, a dla niektórych zabrzmi to naprawdę niesamowicie, może nawet niewiarygodnie - Stanza umożliwia autentycznie pełne komfortu czytanie książek; swoich książek, tych, które każdy z nas posiada w domowo-komputerowej biblioteczce. Zdecydowanie, każdy posiadacz dotykowej zabawki marki Apple, który dumny jest ze swej miłości do literatury, powinien zajrzeć do AppStore, Lexcycle Stanza bowiem jest programem, który tacy jak my po prostu muszą mieć.

sobota, 7 sierpnia 2010

Roger Zelazny, Kronik Amberu tom 1: "Dziewięciu książąt Amberu"

Napisany w 1970 roku pierwszy tom cyklu "Amber" od samego początku mocno skojarzył mi się z tomem pierwszym słynnego cyklu Andre Norton "Świat Czarownic". Podobnie jak u Norton, Zelazny umieścił swojego głównego bohatera w naszym świecie, na Ziemi. Mężczyzna budzi się w tajemniczym miejscu, przypominającym szpital, lecz raczej taki dla chorych psychicznie, gdzie po pielęgniarzu można się raczej spodziewać samego zła niż realnie udzielanej pomocy pacjentom. Kolejnym zabiegiem, który z literatury znamy od lat, a który wkleił tu Zelazny jest amnezja - bohater kompletnie nie pamięta kim jest i co mu się przytrafiło. Szczerze mówiąc z początku byłem dość zawiedziony tak standardowym rozpoczęciem akcji, jednak na szczęście okazało się, że fabuła nie będzie znowu taka strasznie standardowa, przynajmniej nie od razu. Mimo utraty pamięci bohater, Corwin, doskonale zdaje sobie sprawę z własnej wyjątkowości, nie waha się przed dokonywaniem nawet najbardziej karkołomnych akcji, nie tylko tych wymagających siły, ale i w równej mierze inteligencji, co skutkuje sprawnie przeprowadzoną ucieczką ze szpitala i rozpoczęciem wędrówki w poszukiwaniu prawdy o sobie samym.

Pierwsza połowa książki to sprawnie napisana, w narracji pierwszoosobowej, opowieść o odnajdywaniu się w nieznanym środowisku. Corwin zręcznie bryluje między coraz większą ilością ludzi, którzy najwyraźniej go znają i to od lat. Proces poznawania podstawowych prawd, zapoznawania się z licznym rodzeństwem Corwina i podstawowymi relacjami między nimi jest napisany tak, że książkę czyta się jednym tchem. Niestety od mniej więcej połowy akcja przenosi się już w wyimaginowany, typowy dla fantasy świat Amberu i wszystko, co było w powieści fajne, staje się nudne, oklepane. Tylko ortodoksyjni fani fantasy będą się tu doskonale bawić. Książka zostawia zakończenie otwarte, starając się zachęcić czytelnika do sięgnięcia po kolejnych dziewięć tomów.

Nine Princes in Amber, Zysk i s-ka 1999, 172 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

czwartek, 5 sierpnia 2010

Janusz A. Zajdel "Lalande 21185"

O ile się nie mylę, "Lalande 21185" to pierwsza powieść naszego prywatnego, rodzimego mistrza fantastyki socjologicznej, jaka ukazała się w druku. I oczywiście nie należy do tegoż gatunku, jest to po prostu bardzo klasyczna tak w formie, jak i treści książka science fiction.

Bohaterami jest grupa astronautów, udających się do tytułowej gwiazdy Lalande 21185. Wśród nich znajdziemy znacznie młodszych członków załogi, wręcz dzieci jeszcze, urodzone w astrolocie. Wyprawa jest typowo badawcza.

Fabuła nie zachwyca. Nie jest oczywiście zła, nic z tych rzeczy. Po prostu historia jest dość przeciętna, a wszelkie ciekawe myśli autor niestety podaje w sposób lekko łopatologiczny, każąc swoim bohaterom wygłaszać gigantycznej długości monologi (zwłaszcza na końcu książki). Mimo to książka jest warta przeczytania nie tylko dlatego, że jej autorem jest twórca "Paradyzji" i "Limes Inferior". Znajdziemy tu nieco typowego, zajdlowskiego poczucia humoru, które doskonale znamy z jego rewelacyjnych opowiadań. Niektórym czytelnikom, zwłaszcza tym, dla których science fiction to absolutnie najważniejszy gatunek literacki spodoba się także bijąca z każdej niemalże strony prawda, którą Zajdel głosił otwarcie wszem i wobec: nauki humanistyczne są ważne, lecz to przedmioty ścisłe są tym, co popycha nas do przodu i to one są najważniejsze.

Lalande 21185, Nasza Księgarnia 1966, 228 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

środa, 4 sierpnia 2010

Jacek Dukaj "Wroniec"

W pierwszej chwili myślałem, że "Wroniec" to coś na kształt "Koraliny" Neila Gaimana, czyli powieść grozy dla najmłodszych, z dużą dawką dowcipu przeznaczonego także dla nieco starszych czytelników. Wszak sam moment porwania ojca bohatera, małego Adasia i zranienia jego matki to groza stuprocentowa. W następnych jednak linijkach tekstu ewentualny horror zmienia się w czystą groteskę i z może nawet lekkim wstydem zmuszony jestem dołączyć do tych, którzy zastanawiają się dla kogo w ogóle "Wroniec" został napisany? Bubeki, Podwójne Agenty, MOMO, Maszyna-Szarzyna... to wszystko fajnie brzmi "na sucho", ale podczas lektury trzeba mocno zagiąć rzeczywistość, by móc się od stanu wojennego uwolnić, i potraktować "Wrońca" po prostu jako dziecięce fantasmagorie, koszmar. To jednak jest temat, przy którym trudno jest się po prostu zabawić przy lekturze, inne spojrzenie autora do mnie nie trafiło, w pierwszej chwili nawet przypuszczałem, że może "Wroniec" miał być Dukajowym głosem w odwiecznym konflikcie, czy stan wojenny był zbrodnią, czy ratunkiem. Na szczęście po ukończeniu lektury to wrażenie zostało zmazane i ostatecznie mogłem uznać książkę za zjawisko ciekawe, jeszcze ciekawszą próbę odkrywania kolejnych horyzontów u pisarza, doskonałą zabawę słowem... jednak gdybym mógł się posłużyć słownictwem Mike'a Valentine'a Smitha, "Wrońca" zdecydowanie nie zgrokowałem.

Wroniec, wydawnictwo Literackie 2009, 248 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

iWoz. Od komputerowego geeka do kultowej ikony

Steve Wozniak to postać, której żadnemu fanowi technologii, komputerów czy też ogólnie nowoczesnego stylu życia przedstawiać nie trzeba. Autentyczny geniusz, wybitny inżynier, a do tego jeszcze zapalony dowcipniś o dość specyficznym poczuciu humoru. Teraz, w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy niezwykle jasno świeci gwiazda Steve'a Jobsa warto sięgnąć po biografię Woza, bez którego słynny prezes Apple miałby znacznie bardziej utrudniony start (bo że Jobs byłby sławny i bez Wozniaka - tu nie ma miejsca na wątpliwości).

Woz zdecydował się sam napisać swą biografię, współautorka Gina Smith jego historię, opowieści po prostu pomogła poskładać, by książkę czytało się wygodniej. Jest to dość klasyczny przedstawiciel gatunku, urodziłem się, mieszkałem, żyłem... Jednak pisany z owym nietypowym humorem, który tak bardzo wyróżnia Wozniaka od innych ludzi. W jego słowach wszystkie fakty, które zadziwiają do dziś, np. samodzielne złożenie Apple I, potem Apple II, czyli praktycznie pierwszego komputera dla każdego na którym każdy mógł coś zrobić, wcale nie jest takie nadzwyczajne. Wozniak podkreśla na każdym kroku, że to nie pieniądze były motorem, nie rywalizacja czy nawet miłość i pasja, jakie odczuwa wielu dziś do technologii. Jemu zawsze po prostu chodziło o samą inżynierię, proces, który zaczyna się na kartce papieru a kończy trzymaniem w dłoniach gotowego, wypieszczonego produktu.

Rewelacyjna książka, z której dowiemy z pierwszej ręki się jak też wyglądała najsłynniejsza komputerowa firma świata. Opisze to człowiek, który lekce sobie ważył wszelkiego rodzaju zarządy, prezesostwa, funkcje. Choć to on właśnie i jego geniusz tworzył komputery, Wozniakowi nigdy nie zależało na niczym innym, jak tylko pracy i jej efekcie. Dlatego może sobie pozwolić na opisanie prawdy, bez upiększania faktów na temat Jobsa oraz innych znanych nam ludzi, którzy wspólnie odmienili świat, czyniąc go takim, jakim dziś znamy.

iWoz: From Computer Geek to Cult Icon, wydawnictwo EMKA, 304 strony
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Feliks W. Kres, Księgi Całości tom 3: "Grombelardzka Legenda"

Chodzą słuchy po sieci, że to prawie siedmiuset stronicowe wydawnictwo śmiało może konkurować z nagrodzonym Zajdlem "Królem Bezmiarów". I z pewnością tak jest, pod jednym, konkretnym punktem - książka jest "zlepiona" w podobny sposób z licznych, chronologiczno ułożonych opowiadań, z których wiele było znanych już wcześniej z kart książek "Prawo sępów" i "Serce gór". Dla jasności, to nie zarzut, a pochwała - dzięki temu wszystko, co dotyczy Łowczyni i jej udziale w niezwykle ważnych dla Szereru wydarzeniach mamy razem, w jednym tomie.

Autor prezentuje nam kilku bohaterów, szczególny nacisk położony został jednak na przedstawienie losów kobiety, łuczniczki, z pochodzenia Armektanki, z wyboru przebywającej wśród Gór. W "Grombelardzkiej Legendzie" poznamy dokładnie całą jej historię, od momentu, gdy świat usłyszał jej imię po raz pierwszy, do samego końca.

Twarda, rzemieślnicza robota, dla zdeklarowanego (ortodoksyjnego) miłośnika fantasy książka może być jedną z ulubionych. Jednak pozostałym czytelnikom miejscami może zdawać się nudnawa, lekko przegadana, a same góry Szereru nie potrafią - a przynajmniej mnie nie potrafiły - wciągnąć i zachwycić tak, jak Bezmiary. I tak, jak do "Króla Bezmiarów" na pewno powrócę, to "Legendę" sobie odpuszczę, raz na żywot mi w zupełności wystarczy.

Grombelardzka Legenda, MAG 2000, 680 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl