piątek, 30 lipca 2010

Philip K. Dick "Blade Runner"

Akcja powieści toczy się po tzw. Ostatecznej Wojnie Światowej. Świat wygląda beznadziejnie; większość ludzi pragnie uciec do kolonii, gdzie jest bezpiecznie, bez promieniowania wpływającego na zdrowie. Ziemię zamieszkują głównie ci, którzy nie mogą się wydostać ze względu na choroby popromienne (tzw. specjale) oraz biedota, która tylko marzy o ucieczce, lecz nigdy nie będzie miała na nią szansy, z braku funduszy i perspektyw.

Jednak człowiek to taki gatunek, który do wszystkiego potrafi się przyzwyczaić. Większość ludzi jakoś ciągnie, wiąże koniec z końcem, takie kwestie jak wyścig szczurów i pragnienie władzy nie zniknęły. O statusie jednak nie decydują już tylko drogie garnitury, piękne i młode żony oraz samochody, ale posiadane zwierzęta. W wyniku Ostatecznej Wojny Światowej wyginęła praktycznie cała ziemska fauna, dlatego mieć udomowioną owcę, kozę, a nawet ropuchę to marzenie praktycznie każdego człowieka.

Bohaterem jest Rick Deckard, współpracujący z policją łowca, zarabiający na życie eliminowaniem zbiegłych androidów. W świecie stworzonym przez Dicka androidy niczym praktycznie nie różnią się od ludzi, zbudowane są z materiałów sprawiających wrażenie naturalnego ciała człowieka. Potrafią myśleć, niejednokrotnie są mądrzejsze od ludzi, zwłaszcza od tych, którzy ucierpieli z powodu promieniowania. Deckard do zbadania, czy dana osoba jest androidem stosuje test polegający na empatii - jest to jedyna cecha, której sztuczny człowiek nie potrafi się nauczyć. Zadaje pytania, które wywołują u badanych odruchy, po których ktoś, kto zna swój fach jest pewny co do tożsamości.

Książka skupia się na ukazaniu pragnienia życia u androidów. Ponieważ ich żywot jest ograniczony czasowo, doceniają czas im przeznaczony znacznie bardziej od ludzi. Niektóre z nich nawet nie wiedzą, że są androidami dzięki sztucznym wspomnieniom. Deckard zabijając kolejne sztuki zaczyna się zastanawiać o celowość swojej pracy. Komu wszak przeszkadza sztuczna kobieta, która cudownie śpiewa w operze? Dlaczego nie może żyć? Bohater powoli zaczyna bardziej rozumieć androidy od otaczających go ludzi.

Książka niestety nie ma równie niesamowitego zakończenia, tak wzruszającego i zwalającego z nóg jak słynny film Ridleya Scotta; znacznie większy nacisk położono nie na andka o nazwisku Baty (niezapomniana rola Rutgera Hauera), a na Rachel Rosen, służącą Deckardowi pomocą, nie będącą androidem z jego listy postaci do usunięcia. Mimo to wszystkie wspaniałe emocje, które wywołuje film znajdziemy oczywiście i tutaj, są po prostu nieco bardziej rozłożone w czasie. Niezwykła powieść, bardzo pełna wizja, po ujrzeniu której naprawdę z radością powracamy do naszego świata, który choć pełen chaosu, jednak wciąż pozostaje lepszym od tego, który powstał w głowie Dicka.

Do Androids Dream of Electric Sheep?, Prószyński i S-ka 1995, 1999, 2003, 2005, 272 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

czwartek, 29 lipca 2010

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 6: "Kryształowe Miasto"

Ostatni (jak na razie) tom przygód Alvina już tytułem informuje, że nasz bohater wreszcie założy/zbuduje/odnajdzie swoje wymarzone Kryształowe Miasto. Niestety tendencja spadkowa serii widoczna jest tu w całej okazałości, książka nie potrafi przykuć uwagi ani przez chwilę. Nie pomaga nawet stosunkowo ciekawie zrealizowane przedstawienie postaci niejakiego Abe'a, czyli samego Abrahama Lincolna.

Żeby było gorzej, znowu wraca problem Czarnych, a rewolucja którą Card opisuje jest tak niewiarygodna, że po raz pierwszy "Opowieść o Alvinie Stwórcy" zaczyna być odbierana przez czytelnika jako klasyczne, sztampowe fantasy, a nie - jak dotąd - przyjemna powiastka z morałem. Autor w dodatku nie potrafi się uwolnić od pewnych sytuacji znanych nam już doskonale, gdyż w pewnym momencie znowu wraca kwestia... złotego pługu, tym razem w postaci dzieci kowala Makepeaca i ich żądań, sam mistrz kowalski już dawno gryzie ziemię...

Ech, lepiej, by był to ostatni tom. Ale znając zwyczaje pisarza - nie wierzę w to. Dlaczego? Ot, chociażby dlatego: niedługo i w Polsce ukaże się piąty(!) tom "Sagi Endera", który zmienia(!) fragmenty oryginalnej "Gry Endera". Powinno się takich machlojek zabronić.

The Crystal City, Prószyński i S-ka 2004, 288 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 5: "Płomień serca"

Podobnie jak w przypadku "Ucznia Alvina" pod pozorem opowieści o dalszych przygodach Peggy, Alvina, Arthura i Calvina autor skupia się na niedoli Czarnych w Ameryce. Sytuacja jest beznadziejna; nasi bohaterowie chcieliby niewolników wyzwolić, ale jednocześnie nie dopuścić do wojny. Kto jak kto, ale Peggy jako żagiew doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, iż w chwili obecnej jest to niemożliwe.

Z drugiej strony oglądamy dalsze losy niezniszczalnej pary: Calvina i Honore. Opisy ich imprez oraz kaca na drugi dzień to jedne z jaśniejszych momentów książki. Niestety jest ich niewiele, Card z kolei zaczyna się totalnie powtarzać. Znowu mamy proces, wszak od ostatni był dopiero w poprzednim tomie. Znowu Verily Cooper broni Alvina, tym razem przed oskarżeniem o czary. Tu także poznajemy Johna Adamsa, gdzieś w tle także przewija się Thomas Jefferson.

Upadku dobrego pomysłu ciąg dalszy, nic już nie zapowiada, ani przez chwilę, by seria miała się dźwignąć na nogi.

Heartfire, Prószyński i S-ka 2003, 302 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

wtorek, 27 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Cienia tom 4: "Cień Olbrzyma"

„Cień Olbrzyma” to ostatnia, jak na razie, powieść opisująca dalsze losy wszystkich bohaterów, którzy po wojnie z Formidami (robalami) pozostali na Ziemi. Dawne dzieci ze szkoły bojowej już znacznie podrosły, zbliżając się do pełnoletności, dojrzewając wewnętrznie. W wyniku wszystkich działań podejmowanych przez niejakiego Achillesa w poprzednich tomach świat został podzielony na kilka potęg, pomiędzy którymi wieczny pokój jest niemożliwy. Co gorsza, władzę coraz częściej przejmują Endermani, nasi bohaterowie, geniusze wojskowi. Już nie doradzają swoim władcom, prezydentom i premierom, ale sami stają na czele mas.

Podobnie jak w Teatrze Cieni, książka podzielona została na dwa główne wątki, które jednak mocno są ze sobą związane. Pierwszy dotyczy Groszka, najbardziej uzdolnionego i inteligentnego stratega na Ziemi i jego poszukiwań skradzionych embrionów, dzieci, które będą równie inteligentne, ale i chore na tę samą przypadłość, która sprawia, iż Groszek liczy dni do swej śmierci.

Drugim wątkiem, o wiele ciekawszym, jest tworzenie Wolnych Ludów Ziemi przez Hegemona, Petera Wiggina. Dzięki sprawnie przeprowadzonym operacjom politycznym, w sposób bezkrwawy do WLZ przyłącza się coraz większa liczba państw. Zjednoczeniu całego globu przeszkadzają tylko Chiny, dowodzone przez cesarza Han Tzu, Indie, dowodzone przez Virloni, uważającej się za boginię oraz zjednoczony świat islamu, prowadzony ku chwale przez kalifa Alai. Cała trójka to młodzi absolwenci Szkoły Bojowej. Gigantyczna, wyniszczająca wojna staje się niemal pewna, gdyż każdy z przywódców (nie wyłączając samego Hegemona) to mistrz planowania i strategii.

Książka w doskonały sposób prezentuje czytelnikom fragmenty odpowiadające za objęcie władzy przez każdego z nich. Objęcie i utrzymanie, a to drugie zazwyczaj bywa znacznie trudniejsze. Orson Scott Card udowadnia na każdej stronie powieści, jak wielkim jest twórcą, i jak ogromną wiedzą z zakresu taktyki i strategii dysponuje. To zupełnie inny pisarz, niż ten pamiętany z „Opowieści o Alvinie Stwórcy”, czy nawet z dalszego ciągu „Gry Endera”, czyli książek głęboko filozoficznych.

Kolejny tom jest w przygotowaniu („Shadows in Flight”). Wiele wątków zostało już zamkniętych, ale kilka furtek pozostaje uchylonych tak, by na lekturę kolejnej części chciało się czekać. „Cień Olbrzyma” to według mnie najlepsza część sagi, obok tomu pierwszego, Cienia Endera.

Shadow of the Giant, Prószyński i S-ka 2007, 382 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

niedziela, 25 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Cienia tom 3: "Teatr Cieni"

Ukończywszy lekturę "Cienia Hegemona" wiadomym było, że szybko musi powstać ciąg dalszy, bowiem wiele wątków zostało rozpoczętych, a nie wszystkie zakończone. Groszek odzyskał Petrę, uwolnił ją z rąk odwiecznego wroga, ale co dalej?

W „Teatrze Cieni” autor skupił się głównie na opisywaniu geniuszu młodych strategów, absolwentów Szkoły Bojowej, teraz już nie dzieci, ale nastolatków. Przypisani do swoich ojczyzn robią co w ich mocy, by dobrze służyć swoim narodom. Nieraz jednak oznacza to poddanie się głupocie dorosłych, przekonanych o własnej nieomylności (Rosja, Chiny), innymi znowu razy ten system kończy się wzięciem na barki trosk całego świata (porozumienie narodów muzułmańskich).

Mimo że pierwszy plan ponownie przedstawia Groszka i Petrę, to w „Teatrze Cieni” mamy też równolegle prowadzony wątek Hegemona, Petera Wiggina, który – jak pamiętamy doskonale – również wciąż pozostaje bardziej dzieckiem, niż dorosłym (fizycznie oczywiście, bowiem umysłowo z całą pewnością znajduje się w pierwszej piątce najinteligentniejszych postaci na Ziemi). Autor wreszcie prezentuje czytelnikom skomplikowany umysł Petera, który po przeczytaniu właściwej Sagi Endera jawi się jako władca absolutny, idący po trupach do celu, doskonały manipulator, ale i organizator i zarządca. Card niejednokrotnie doprowadzi czytelnika do śmiechu opisując wnętrze Hegemona i tok jego rozumowania. Co więcej, książka mocno skupia się także na jego rodzicach, Janie Pawle i Theresie Wiggin, których doskonale znamy z opowiadań „Chłopiec z Polski” i „Zmora nauczyciela”. Już w poprzednim tomie lekko wyszli z cienia, lecz tym razem grają pierwsze skrzypce i bez ich pomocy Hegemon długo by na stanowisku się nie utrzymał.

Orson Scott Card prowadzi wojny oparte na niezwykle ciekawych założeniach i spostrzeżeniach. Nie można się oprzeć wrażeniu, że gdyby taki konflikt, jaki opisuje, rzeczywiście wybuchł, to wydarzenia rozgrywały by się w niezwykle podobny sposób. Doskonale zna historię, mentalność, wady i zalety poszczególnych nacji, dzięki czemu ogromna wojna, można nawet rzec, iż światowa, która tu ma miejsce wygląda niezwykle realistycznie. A ponieważ spory fragment dotyczy krajów muzułmańskich, autor przedstawił niezwykle ciekawy sposób zjednoczenia świata islamu i uzyskania statutu narodów równych zachodowi. Koniec z terroryzmem, fundamentalizmem, ponowne oświecenie i delikatna reformacja. Oczywiście mało kto uwierzy, iż zaproponowany tu system ma jakiekolwiek szanse na realizację w naszym świecie, ale miło jest chociaż poczytać o takim porządku i odnalezieniu siebie w dzisiejszym świecie przez ludzi od zawsze trzymanych mocno w karbach fundamentalizmu i fanatycznej wiary.

Nie uważam, by powieść była tzw. „odcinaniem kuponów” od popularności Sagi Endera. Jest to zupełnie inna rzecz, a ja, jako czytelnik, podczas lektury właściwej Sagi zawsze zastanawiałem się co się stało z żołnierzami Endera na Ziemi, gdy jego zabrakło. Jak tworzył się mit Hegemona, jak nieobliczalny brat Endera zdołał zjednoczyć całą Ziemię, jaka była jego droga. I Saga Cienia doskonale na te pytania odpowiada. Serdecznie polecam wszystkim fanom nie tylko science fiction, ale i miłośnikom strategii, bowiem planowań, zasadzek, wojen błyskawicznych i ruchu oporu w tej powieści jest mnóstwo.

Shadow Puppets, Prószyński i S-ka 2003, 304 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

czwartek, 22 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Cienia tom 2: "Cień Hegemona"

"Cień Hegemona" to kolejny powrót do świata Endera Wiggina, z zaznaczeniem, iż jest to druga saga, której bohaterem jest najlepszy podkomendny Ksenobójcy, Groszek. Wojna Ligi się skończyła. Wszyscy dowodzący flotą - oprócz Endera - powrócili na Ziemię, do swoich ojczystych krajów. Jednakże każdy, kto przypuszczał, że od teraz życie będzie się toczyło nieco bardziej normalnym trybem, jest w błędzie. Co bowiem można uczynić z tak inteligentnymi dziećmi, przecież nie da się ich odesłać do szkoły, do rówieśników tych, którzy chwilę temu dowodzili wojskami, które ocaliły świat...

Groszek, nie cieszył się długo towarzystwem odnalezionej rodziny. Dochodzi do serii zamachów i porwań wszystkich ze Szkoły Bojowej, którzy należeli do grupy Endera. Groszek, jako jedyny, który nie pozwolił się porwać, musi odnaleźć sprawcę, w tym celu postanawia zawrzeć sojusz z niezwykle ambitnym, chorobliwie zarozumiałym, ale i bardzo przenikliwym Peterem Wigginem, starszym bratem Endera.

W "Cieniu Hegemona" wreszcie dowiadujemy się czegoś więcej o słynnym Peterze, postaci niebywale oddziałującej na wyobraźnię czytelników, jeszcze z czasów głównych powieści dotyczących samego Endera. Człowiek, który od lat dziecięcych występuje na forach internetowych, publicznie, na całym świecie znany jako Locke, teraz musi odbyć najtrudniejszy sprawdzian w życiu. I nie jest nim zostanie Hegemonem, nie jest nim także udział w licznych konfliktach, które zapanują na Dalekim Wschodzie. Najtrudniejszym zadaniem będzie dopuszczenie do siebie myśli, że ktoś inny może być równie utalentowany i inteligentny... Starcie Groszka z Peterem to jeden z tych kawałków literatury, od których nie można się oderwać.

Kolejnym motywem, który zachwyca fana poprzednich książek tego uniwersum jest fakt, iż wreszcie dowiemy się też więcej o rodzicach Petera, Valentine i Endera. Zostanie udzielona odpowiedź na podstawowe pytania dotyczące dwóch niezwykle charakterystycznych postaci, których miłość, ale i otoczenie i społeczeństwo, którym musieli się w pewien sposób poddać, doprowadziły do wykształcenia się właśnie takich postaw, jakie znamy u ich dzieci.

"Cień Hegemona" jest również powieścią pełną strategii i wojskowych przemyśleń, logistyki i planowania. Wszyscy stratedzy z pewnością zachwycą się szachowymi niemalże rozgrywkami pomiędzy Groszekiem, jego przyjaciółmi i oponentami. Z tym, że szachownicą w tym wypadku jest Daleki Wschód, a pionkami ludność najliczniejszych państw na Ziemi: Chin i Indii.

Jedyną wadą tytułu jest dość nagłe zakończenie, przynajmniej mi się takie wydało. Niby cały czas czekamy na konfrontację, ale gdy wydaje się że już, że wreszcie, że teraz... nic z tego. Autor poszedł drogą, z której niestety go również znamy nie od dziś, i wyszedł z założenia, że to nie będzie koniec, że dopiero w kolejnym tomie. Cóż, oby był przynajmniej tak dobry, jak "Cień Hegemona", a jeszcze lepiej, by dorównywał Cieniowi Endera.

Shadow of the Hegemon, Prószyński i S-ka 2002, 339 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 4: "Alvin czeladnik"

Głównym motywem czwartego tomu "Opowieści o Alvinie Stwórcy" jest proces, który wytyczył bohaterowi jego dawny nauczyciel i mistrz - Makepeace Smith. Lecz sprawa nie dotyczy jedynie cudownego, żywego, złotego pługu, o który stary kowal się dopomina. Aby zasiać jak najwięcej zła, proces dotyczy także kwestii morderstwa, jakiego dopuścił się Alvin na jednym z Odszukiwaczy - ludzi, których specjalnym talentem jest odszukiwanie zbiegłych niewolników.

Równolegle obserwujemy życie Calvina (młodszego brata bohatera), próbującego odnaleźć swoje miejsce na świecie. W końcu dociera do Wielkiej Brytanii - gdzie "niechcący" pomaga niejakiemu Verily Cooperowi w podjęciu decyzji o wyjeździe do Ameryki. Tenże Verily jest adwokatem, który jak znalazł przyda się na procesie Alvina. Następnie Calvin dociera do Francji, gdzie oprócz wymarzonego spotkania z Napoleonem poznaje także Honore de Balzaca - początkującego pisarza, człowieka nieprzyjemnego, cynika, ale jednocześnie swego rodzaju geniusza. Razem stworzą groźną drużynę dla wszystkich, którzy staną im na drodze.

Niestety na tle części poprzednich obserwujemy stałą tendencję spadkową. A piosenka, którą Alvin wraz z Arthurem tu śpiewają ku uciesze zebranej gawiedzi w Hatrack River to już po prostu totalna żenada.

Alvin Journeyman, Prószyński i s-ka 1999, 384 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

wtorek, 20 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Cienia tom 1: "Cień Endera"

Niektórzy twierdzą, że Orson Scott Card zbyt rozbudowuje swoje światy, stale dodając kolejne tomy do, zdawałoby się, już zakończonych opowieści. Sam zresztą miałem liczne wątpliwości co do celowości rozciągania "Opowieści o Alvinie Stwórcy", gdzie mimo rewelacyjnego pomysłu każdy kolejny tom był znacznie słabszy.

Jeśli chodzi o "Sagę Cienia", wątpliwości nie mam, przynajmniej nie teraz, po przeczytaniu tomu pierwszego. "Cień Endera" to powieść, w której Card powraca do pierwszego tomu swojej najsłynniejszej sagi, czyli "Gry Endera". Tutaj jednak bohaterem jest nie Ender, ale jeden z jego dowódców, niezwykle ciekawa postać o jeszcze ciekawszym imieniu: Groszek.

Poznajemy wczesne dzieciństwo Groszka, jego życie na ulicach Rotterdamu, brutalną rzeczywistość bezdomnych dzieci. Card, jak zawsze w przypadku opowiadania o inteligentnych dzieciach, prezentuje opowieść, od której nie można się oderwać. Opis powstawania tzw. "rodziny", manipulacja dorosłymi, a następnie stopniowe poznawanie prawdy o innych bohaterach to wspaniała przygoda, oczywiście jeśli czytelnik nie będzie miał problemu z aż taką inteligencją u małych dzieci. Bo chwilami jednak trudno uwierzyć, by kilkulatki potrafiły tak planować. Card zresztą chyba zdał sobie z tego sprawę, gdyż dalsze dzieje wprowadzają nieco światła w przeszłość Groszka i jego pochodzenie, dzięki czemu łatwiej z jego mądrością się pogodzić.

Książka napisana jest tak, by wiele zdarzeń, które doskonale pamiętamy z "Gry Endera" nabrało nowego znaczenia, a Groszek urasta do rangi istoty od przywódcy jeszcze mądrzejszej, rozumiejącej jeszcze więcej tego, co dzieje się dookoła. Tym bardziej oczywistym staje się, iż tomów o jego przygodach i losach będzie więcej. Wszak wiemy, iż Ender odszedł z Ziemi, szukając szczęścia wśród kolonizatorów. A Groszek tu pozostał, i przypuszczam, że dowiemy się o nim jeszcze niejednej ciekawostki, szczególnie w procesie zdobywania władzy przez brata Endera, Petera, który, jak doskonale pamiętamy, stał się najpotężniejszym Hegemonem jaki rządził naszą planetą.

Ender's Shadow, Prószyński i S-ka 2002, 472 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

niedziela, 18 lipca 2010

Orson Scott Card, Saga Endera, "Pierwsze spotkania w świecie Endera"

Książka zawiera cztery opowiadania, których treść idealnie obrazuje tytuł. W pierwszym z nich (pierwszym w kolejności, chronologia powstawania utworów jest inna), „Chłopiec z Polski” poznajemy Jana Pawła Wieczorka, chłopaka pięcioletniego, żyjącego w tzw. „niesubordynowanej rodzinie” na terenie środkowej Europy. Niesubordynacja oznacza sprzeczne postępowanie względem Hegemonii, organizacji skupiającej kraje świata, powołanej do walki z robalami, najeźdźcami z kosmosu. Jak na katolicką rodzinę przystało, nie jest przestrzegana zasada posiadania jedynie dwojga dzieci. Card kreśli dość przykrą wizję Polski, choć trzeba mu przyznać, że jest to wizja niezwykle realna i pasująca do naszego narodu. Pierwsze spotkanie dotyczy także Graffa, będącego wówczas tylko młodym kapitanem, lecz już niezwykle inteligentnym „właściwym człowiekiem na właściwym miejscu”. Jan Paweł okazuje się być dzieckiem niebywale inteligentnym, a obserwacja jego konfrontacji z ludźmi Hegemonii (każde dziecko płci męskiej przechodzi w dzieciństwie test sprawdzający, czy nadaje się do Szkoły Bojowej) to czysta radość. To opowiadanie zostało także włożone do ostatnich wydań Gry Endera.

Drugi tekst, zatytułowany „Zmora nauczyciela” kontynuuje wątek Jana Pawła, teraz już jednak zwanego nie Wieczorkiem, ale Johnem Paulem Wigginem. Wątek ponadprzeciętnej inteligencji jest kontynuowany a pierwsze spotkanie dotyczy rodziców późniejszego Hegemona, filozofa Demostenesa i Ksenobójcy, czyli Petera, Valentine i Andrew (Endera) Wigginów.

Trzecim tekstem w zbiorku jest słynna „Gra Endera”, czyli opowiadanie, które dało sławę Cardowi i wyrosło do powieści. Oczywiście wszyscy, którzy znają już powieść nie będą aż tak przeżywali rozgrywających się tu wydarzeń, trzeba lekko zakrzywić rzeczywistość i wczuć się w rolę czytelnika z końca lat 70., i wówczas czytelnik zostanie zwalony z nóg ogromem wizji Carda. Przypominam, że w tamtych czasach informatyka, jaką znamy dziś, komputery i sieci była w powijakach, dopiero powstawały tego typu urządzenia.

Ostatni tekst to „Doradca inwestycyjny”, lekko nie pasujące do poprzednich klimatem, jest bowiem wypełnione humorem, można nawet rzec, iż jest to komedia. Ender właśnie skończył (relatywnie) dwadzieścia lat i musi zacząć płacić podatki. Jednakże nie potrafi znaleźć odpowiedniego doradcy, w dodatku urzędnik skarbowy zdecydowanie próbuje go wykorzystać i położyć łapę na gigantycznej fortunie bohatera. Gdy on podróżuje, mijają dziesiątki lat, a zgromadzony fundusz rośnie. Pierwszym spotkaniem tu przedstawionym jest wyjaśnienie jak Ender poznał komputerowy byt Jane, czyli jedną z najważniejszych postaci sagi.

Ten zbiór warto mieć na półce nawet jeśli nie jest się fanem Sagi Endera, gdyż opowiadania „Gra Endera” i „Chłopiec z Polski” to tego typu literatura, która zrobi wrażenie na każdym czytelniku i nieraz będziemy do nich wracać.

First Meetings in the Enderverse, Prószyński i S-ka 2005, 144 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Nancy Kress, Bezsennych tom 3: "Żebracy na koniach"

Tak, jak "Hiszpańscy żebracy" zwalali z nóg jakością, pomysłem i wykonaniem, tak tom trzeci - "Żebracy na koniach" - wprawia czytelnika w zażenowanie ogromem nudy i beznadziei przemawiających ludzkim głosem z kart powieści. Jest jeszcze gorzej, niż w tomie drugim, a zastosowane przez autorkę rozwiązania fabularne wołają o pomstę do nieba, świadcząc o braku pomysłu na zakończenie tak dobrze rozpoczętej historii.

Szczerze mówiąc nie polecam ani "Żebraków nie mających wyboru", ani "Żebraków na koniach". Jakkolwiek to zabrzmi, oświadczam z całą pewnością, na jaką mnie stać, że cykl Bezsenni nie powinien być cyklem, a pojedyncza książką, tomem pierwszym. I na nim powinien się skończyć.

Beggars Ride, Prószyński i S-ka 1998, 456 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Sagi Endera tom 4: "Dzieci Umysłu"

„Dzieci Umysłu” to w zasadzie druga część trzeciego tomu "Ksenocyd". Jest to zakończenie całej historii Endera, zarówno tej z pierwszej książki, opowiadającej o małym chłopcu, jak i tej rozpoczętej w "Mówcy Umarłych".

Flota Gwiezdnego Kongresu stale podąża ku Lusitanii z zamiarem zniszczenia planety wraz z zamieszkującymi ją rasami. Nikt w kongresie nie jest świadom, iż wirus descolady został opanowany i zmieniony tak, że jednocześnie możliwa jest egzystencja pequeninos (prosiaczków, rasy pochodzącej z Lusitanii), ale znikło śmiertelne zagrożenie dla obcych, spoza planety.

Ender schodzi na drugi plan, a na pierwszy wysuwają się, zgodnie z tytułem książki, dzieci jego umysłu, powstałe podczas pierwszej podróży szybszej od prędkości światła. Młoda Valentine wraz z Mirem dokonują obserwacji coraz to kolejnych planet, przenosząc sporo pequeninos, robali i ludzi na nie, by ewentualna zagłada Lusitanii nie była prawdziwym ksenocydem. Z kolei Peter wraz z Wang-mu muszą przekonać Kongres, a raczej ludzi, na Kongres mających wpływ, że użycie broni zagłady nie jest niczym uzasadnione.

Z fascynacją obserwujemy Petera, jako uosobienie wszystkiego, czego Ender w samym sobie nienawidził i czym się brzydził w swojej osobie. Wang-mu w pewien sposób go uspokaja, ale i uzupełnia, razem toczą wspaniałe rozmowy, jednocześnie pełne humoru, ale i głębszych myśli i spostrzeżeń. Podobnie wyglądają ich spotkania z kolejnymi ważnymi dla Kongresu postaciami, jest tu kilka przepięknych momentów, gdzie następuje konfrontacja w japońskim, pełnym szacunku dla rozmówcy stylu. Warto dodać, że Peter jest świadomy swojego pochodzenia, wie, że jest w nim wiele z pierwszego Petera Wiggina sprzed trzech tysięcy lat, człowieka, który zjednoczył ludzkość, największego z Hegemonów. Ale zna także drugą stronę swojej osoby, zdaje sobie sprawę, że jest sztucznie wykreowanym, złym odbiciem Endera.

Jak na ostatni tom przystało, Card ukaże czytelnikowi całą, brutalną prawdę o Enderze Ksenobójcy i Mówcy Umarłych w jednej osobie. Zostaną odkryte wszystkie karty, wyjaśnione wszystkie jego zachowania, przypomniane ogromne zasługi i ciężkie grzechy.

Książka ponadto prezentuje nieco nietypowy, zwłaszcza na tle poprzednich części wizerunek człowieka jako istoty. Card stale nas bombardował samą prawą o nas samych, jakimi jesteśmy zwierzętami, mordercami, bez chęci zrozumienia innych – i nagle zaczyna ukazywać filozofię, która zmierza do zmian w ludziach. Trudno w to uwierzyć, ale... może się uda? Dowódca floty, jego oficerowie to postaci posiadające serca, czują brzemię obowiązku, ale nie są bezwolnymi maszynami do wykonywania rozkazów. Doskonale też wygląda wzmianka o uzbrojeniu/rozbrojeniu systemu DM, odpowiedzialnego za zagładę życia. Rozbrojenie odbywa się bez użycia jakichkolwiek kodów, do czego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni, natomiast uzbrojenie wymaga gigantycznego wysiłku wielu dowódców jednocześnie w sprawę zaangażowanych. Wiemy, że tak być powinno, ale jakoś taki system do ludzi nie pasuje..

Książka w bardzo dokładny sposób rozwiązuje wszystkie wątki: samego Endera, dzieci jego umysłu, siostry Valentine, rodziny Ribeira, towarzyszącej bohaterowi od tomu drugiego, komputerowej jaźni Jane, prosiaczków i robali. Warto było się lekko znużyć pierwszymi fragmentami „Ksenocydu”, bo w połączeniu z „Dziećmi Umysłu” okazuje się być pełną opowieścią, której skrócenie mogłoby zrobić sadze Endera krzywdę.

Children of the Mind, Prószyński i S-ka 1998, 2003, 2010, 376 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

sobota, 17 lipca 2010

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 3: "Uczeń Alvin"

Po rozczarowaniach, jakie przyniósł Czerwony Prorok, wracamy na główną ścieżkę Alvina: jego naukę Tworzenia. Bohater spóźniony o rok przez wydarzenia z drugiego tomu dociera wreszcie do Hatrack, miejsca swych narodzin, by zostać uczniem kowala Makepeace'a Smith. Pamiętamy tę postać z tomu pierwszego... tu jednak Makepeace jest już zupełnie inną osobą. To jest właśnie mocna strona książek Carda: wie, że każdy może się zmienić, najczęściej na gorsze. Dlatego też czyny kowala tak bardzo oddziałują na czytelnika - pamiętamy, jak wyciągał własnymi rękami Vigora, brata Alvina z rzeki, a teraz jest nikczemnym, leniwym egocentrykiem, przekonanym o własnej wyższości i braku umiejętności i talentu u ucznia.

Tak, jak "Czerwony Prorok" poświęcony był Indianom, tak "Uczeń Alvin" w dużej mierze dotyka drugiej nieprzyjemnej kwestii, na której opiera się Ameryka: niewolnictwa. Obserwujemy ludzkie zachowania, przejedziemy przez całą ich skalę, od jasnej emancypacji, przez obojętność i wstyd, do totalnego rasizmu, w którym czarny to po prostu siła robocza (plantator) lub wręcz naturalny sługa diabła, bez szans na zmianę i zbawienie (kaznodzieja).

Najważniejsze jednak jest to, iż oglądamy tu naukę Alvina, proces, który doprowadzi do sytuacji, w której nikt nie będzie już wątpił, że Alvin jest Stwórcą. A przy tym nieraz się wzruszymy, przyjdzie czytelnikowi zgrzytać zębami, złorzeczyć na głupotę ludzką, ale i przyznać przyzwoitość lub wręcz podziwiać odwagę innych. Orson Scott Card (znowu) w lepszej formie.

Prentice Alvin, Prószyński i S-ka 1995, 1999, 376 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 2: "Czerwony Prorok"

Mówi się, że drugie tomy wszelkich wieloczęściowych powieści bywają najsłabsze. W przypadku "Czerwonego Proroka", drugiej części "Opowieści o Alvinie Stwórcy", trudno jest się nie zgodzić z tym twierdzeniem. Świat przedstawiony nie robi już takiego wrażenia, a fabuła niestety jest bardzo przewidywalna. Główny motyw książki dotyczy wzajemnego stosunku do siebie białych i Indian, a choć świat u Carda wygląda inaczej, to i tak wiadomo, jak znajomość tych dwóch ras się skończy.

Card lekko rozwija swoją wizję, tym razem dowiadujemy się nieco więcej o Francuzach, ich miejscu w alternatywnej rzeczywistości, której ton nadał Lord Protektor Oliwer Cromwell, nigdy nie stracony, jego rewolucja zwyciężyła.

We Francji natomiast rewolucja nigdy nie wybuchła, dlatego czytelnik automatycznie staje się ciekawym, jak potoczyły się losy znanych nam rewolucyjnych przywódców. Otóż niejaki La Fayette przebywa na "zesłaniu" w Ameryce Północnej, do kompanii dociera także młody, ale już niezwykły generał Bonaparte, w tle słychać też o dokonaniach Robespierre'a...

Główną wadę książki jest fakt, iż ponownie przeżywamy wydarzenia z części pierwszej. Card chyba uwielbia takie sytuacje, czego doskonałym przykładem jest jego "Saga Cienia", czyli oglądanie "Sagi Endera" oczyma innych ludzi. W "Czerwonym Proroku" sporą część historii prześledzimy oczami Indianina Lolla-Wossiky, którego znamy z "Siódmego syna", zwanego przez Alvina Jaśniejącym Człowiekiem. Niewiele daje przyjemności lektura opowieści, której koniec jest znany.

Mnie osobiście odrzucił także mesjanizm Proroka, przywódcy Indian. Może innym czytelnikom nie będzie przeszkadzał, ale akurat ja nienawidzę tego zjawiska, w którym ktoś daje zmanipulować się tak bardzo, że jest w stanie za ideę oddać życie. Dlatego cała brutalna masakra nad Chybotliwym Kanoe, która jest wydarzeniem najważniejszym w książce i dość mocno wpływa też na kolejne tomy dla mnie jest tylko kompletnym bezsensem, przykładem głupoty i bezradności.

Lata temu, gdy pierwszy raz czytałem opowieść o Alvinie Stwórcy, miałem tylko tomy pierwszy, trzeci i czwarty. I wiecie, wtedy, bez znajomości "Czerwonego Proroka" opowieść była lepsza ;)

The Red Prophet, Prószyński i S-ka 1995, 2003, 288 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

piątek, 16 lipca 2010

Orson Scott Card, Sagi Endera tom 3: "Ksenocyd"

Trzeci tom Sagi Endera to bezpośrednia kontynuacja tomu drugiego, "Mówcy Umarłych". Flota Lusitańska, wysłana przez Gwiezdny Kongres wciąż jest w drodze z zamiarem zniszczenia kolonii oraz przebywających tam istot trzech gatunków, tajemniczy wirus regulujący kwestie życia nie został bowiem ani opanowany, ani nawet zbadany. Na planecie nie brakuje utalentowanych ksenologów i biologów, którzy potrafią rozpocząć prace nad zbadaniem tajemniczej descolady, jednakże wzajemne kłótnie skutecznie uniemożliwiają zawarcie kompromisu co do kierunku badań. Wedle niektórych descolada to wirus, który należy przekształcić (zniszczenie bowiem równało by się z ksenocydem rasy pequeninos [prosiaczków]), inni z kolei twierdzą, iż wirus jest inteligentny i jego zgładzenie będzie niczym innym jak ksenocydem.

W przeciwieństwie do „Mówcy Umarłych”, tutaj mamy drugi wątek, toczący się równolegle, pozwalający na chwilę oddechu od wiecznych kłótni i sporów Lusitańczyków. Obserwujemy ludzi zamieszkujących planetę o nazwie Droga – odpowiadającej filozofii i religii jej mieszkańców. Niektórzy z nich, ci najbardziej szanowani, uznawani są za bogosłyszących, dzięki czemu ich słowa mają ogromne znaczenie. Jeśli zaczynają mówić, lub chociażby myśleć o czymś, co nie jest zgodne z filozofią Drogi, muszą poddawać się upokarzającym rytuałom oczyszczenia, które są niczym innym, jak odpowiednikami znanej nam psychozy natręctw (liczenie słoi drewna na podłodze, poruszanie się w określony sposób).

Card w typowy dla siebie sposób powiela własny pomysł tak, by zadowolić gust czytelnika – wirus descolady i psychoza natręctw okazują się być kluczami do osiągnięcia celu, umożliwienia mieszkańcom Lusitanii ucieczki z planety. Oba wątki się krzyżują, a łącznikiem między Hanem Fei-Tzu z Drogi i Andrew Wigginem (Enderem) z Lustitanii staje się byt komputerowy, pamiętany z „Mówcy Umarłych”, Jane.

Książka także umiejętnie ukazuje dzikość tłumu, przestawia jak łatwo jest stworzyć tłuszczę, i jak trudno potem nad nią zapanować. Autor każe popełniać ludziom w „Ksenocydzie” zbrodnię na miarę tej znanej z „Czerwonego Proroka” w Opowieści o Alvinie Stwórcy.

Koniec książki wyraźnie mówi, że będzie ciąg dalszy, bowiem na ostatnich kartach z jaźni Endera stworzone zostają dwie ludzkie istoty: jego siostra Valentine, będąca uosobieniem miłości oraz brat Peter, którego Ender nienawidzi. Nie są to odpowiedniki prawdziwych ludzi, ale byty ukierunkowane na te emocje, które w dzieciństwie przypisywał im bohater. A wszystko stało się za sprawą odbycia pierwszej podróży szybszej niż z prędkością światła. Czytelnik zaczyna odczuwać swego rodzaju adrenalinę, wiedząc, iż Peter będzie wspaniałą postacią, wszak oryginalny Peter Wiggin trzy tysiące lat wcześniej zjednoczył całą ludzkość i został Hegemonem...

„Ksenocyd” po pierwszych stu stronach jest powieścią średnio udaną. Niewiele akcji, ślamazarność przedstawiania filozofii Drogi i wieczne spory między bohaterami potrafią skutecznie wywołać uczucie znużenia. Jednakże nawet odstawiając książkę po kilku dniach chcemy do niej wracać, a owa chęć zostaje nagrodzona po przekroczeniu połowy treści, gdy pojawiają się pierwsze wzmianki o psychozie natręctw, o podróżach szybszych niż z prędkością światła i – szczególnie – w momencie pojawienia się zniekształconego rodzeństwa Endera.

Xenocide, Prószyński i S-ka 2010, 488 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Sagi Endera tom 2: "Mówca Umarłych"

Drugi tom "Sagi Endera" z początku zaskakuje, bowiem jednym z głównych bohaterów wciąż jest Ender, a akcja rozgrywa się 3000 lat po wydarzeniach z części pierwszej. Jak to jest możliwe? Ender, po zostaniu pierwszym Mówcą Umarłych rozpoczął wędrówkę przez Galaktykę równolegle z ludźmi, rozprzestrzeniającymi się po ksenocydzie robali. Jednakże nie przebywał na żadnej z planet dłużej, niż kilka tygodni. A wędrówka przez kosmiczną pustkę trwa latami - dla wędrowca dwa tygodnie jest dwudziestoma dwoma latami dla tych, którzy pozostali na planecie, bądź oczekują na kolejnej.

Ten właśnie motyw jest wykorzystany do ukazania sytuacji, która powieść czyni bardziej filozoficzną, niż science fiction. Mówca Umarłych to ten, kto potrafi pojmować wydarzenia tak, jakimi widzieli je zmarli. Przybywa na Lusitanię, planetę zamieszkaną przez niewielu ludzi oraz Obcych, zwanych klasycznie dla Carda dziwnie, bo Prosiaczkami. Jedną stroną powieści jest odkrywanie sposobu życia Prosiaczków, drugą natomiast konfrontacja żyjących z ich zmarłymi - tymi przed dwudziestu laty, jak i tymi sprzed kilku tygodni. W momencie, gdy Ender rusza na Lusitanię, druga bohaterka dobiega dwudziestki, gdy przybywa - ma ponad czterdzieści lat i kilkoro dzieci.

Książka jest zupełnie inna od tomu pierwszego, w ogóle trudno je ze sobą porównywać. Niestety jest bardzo mocno skupiona na wyznawanej przez autora religii mesjanistycznej, co przeciwnikom takiego stawiania sprawy (ktoś musi cierpieć, by ktoś nie cierpiał) odbierze sporo radości z "Mówcy Umarłych" płynącej.

Speaker for the Dead, Prószyński i s-ka 2010, 376 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Sagi Endera tom 1: "Gra Endera"

Kolejne wznowienie najsłynniejszej książki Carda przez wydawnictwo Prószyński i s-ka ukazuje się w doskonałym momencie. Klasyczne science fiction nie ma się ostatnio najlepiej w naszym kraju, większości czytelników wystarcza fantasy, które spełnia ich oczekiwania literackie w wystarczającym stopniu. Może fani "Opowieści o Alvinie Stwórcy" dzięki wznowieniu sięgną po pierwowzór Alvina - Endera, dziecko równie utalentowane, lecz pozbawione otoczki nadprzyrodzonej, żyjące w świecie logicznym i poukładanym.

Ziemi zagraża zaawansowana technologicznie cywilizacja, o której nie wiemy zbyt wiele. Ziemianie nazywają obcych po prostu robalami, bowiem kojarzą się najbardziej z mrówkami. Ender to obdarzony niezwykłą inteligencją chłopiec (podobnie jak jego starsze rodzeństwo: siostra Valentine i brat Peter), jako jeden z nielicznych zostaje adeptem szkoły wojskowej, gdzie dzieci od najmłodszych lat trenowane są do walki.

Książka opowiada o samotnym chłopcu, który pragnie czyjejś bliskości i przyjaźni, lecz dostaje tylko coraz trudniejsze misje, jest stawiany w niezwykle przykrych sytuacjach. Jednak dzięki inteligencji wychodzi z nich zwycięsko, stając się wzorem do naśladowania, nie ma wątpliwości, iż jest oczekiwanym od dawna zbawcą ludzkości; tym, kto ostatecznie pokona najeźdźców.

Card napisał powieść science fiction, w której jednak samej nauki nie ma zbyt wiele, nie jest ona postawiona na pierwszym miejscu. W "Grze Endera" chodzi przede wszystkim o swego rodzaju filozofię, w którą autor zdaje się niezwykle mocno wierzyć: w potęgę ludzkiego umysłu, w inteligencję i mądrość, w naukę, wyciąganie wniosków, w twardą konsekwencję. Nie jest to jednak książka słodka, gdzie mały chłopiec ocali świat i będzie szczęśliwy, o nie. Jest to przede wszystkim przypowieść o tym, iż bycie wyjątkowym w obojętnie jakiej dziedzinie to rzecz równoznaczna z byciem samotnym.

Książka ma zdecydowane zakończenie. I gdybym był człowiekiem złośliwym, mógłbym stwierdzić, że takie powinno pozostać, a kolejnych tomów pisarz popełniać nie musiał... ;)

Ender's Game, Prószyński i s-ka 2009, 336 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Orson Scott Card, Alvina Stwórcy tom 1: "Siódmy syn"

"Opowieść o Alvinie Stwórcy", jak to ładnie została saga w Polsce nazwana, rozgrywa się w alternatywnym świecie, w którym Lord Protektor Cromwell nie został obalony, a monarchia brytyjska nigdy się nie podniosła. To wydarzenie z pewnością wywarło ogromny wpływ na Europę, ale to nie Europa jest miejscem, w którym rozgrywają się wydarzenia. Jest nim Ameryka Północna, po bezdrożach której podróżują pionierzy w poszukiwaniu swego miejsca na ziemi.

Punktem wyjścia, na którym mocno opiera się saga, jest powszechna u ludności amerykańskiej wiara w przesądy, zabobony, magiczne numery oraz znaki. Co więcej, owe gusła naprawdę działają - dobrze narysowany heks zatrzyma złodzieja, pomoże w życiu, a nawet ukryje prawdziwy wygląd przed oczami innych.

Card przedstawia losy rodziny Millerów, w której właśnie na świat ma przyjść kolejne dziecko - tytułowy siódmy syn siódmego syna. Wiadomo, iż będzie człowiekiem niezwykłym, a jedna z postaci - pięcioletnia Peggy, żagiew, czyli osoba potrafiąca śledzić ludzkie ścieżki w przyszłości - natychmiast odnajduje w nim sens swego życia; człowieka, który będzie w stanie poprowadzić ludzkość ku lepszemu.

Pierwszy tom "Opowieści o Alvinie Stwórcy" to dzieciństwo chłopca, ukazanie jego największego wroga, przedstawienie ludzi takimi, jakimi są - momentami książka jest wręcz wzruszająca, trudno opanować łzy radości, jak też ludzie potrafią być dobrzy, gdy tylko chcą. Z drugiej strony potrafią być także głupi, zawistni, bezwzględni, pyszni...

Pewnie, że można rzec, iż Card znowu wykorzystuje ten sam motyw, który raz już mu przyniósł sławę. Ender w momencie poznania go miał bodajże sześć lat, Alvina obserwujemy od dziecka i dzieckiem wciąż jest na końcu powieści. Ale to żadna wada, bo Card jak mało kto potrafi wniknąć w umysł młodego człowieka, którego osobowość dopiero się kształtuje, więc mimo iż motyw naprawdę jest ten sam (Alvin czuje, że powinien prowadzić ludzkość, Ender wie, że musi to robić) saga i tak robi niesamowite wrażenie. A moralizatorstwo autora wcale nie nuży, wręcz przeciwnie: naprawdę edukuje.

Gdyby tylko poziom kolejnych części dorównywał tomowi pierwszemu...

The Seventh Son, Prószyński i s-ka 1993, 1999, 272 strony
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

Nancy Kress, Bezsennych tom 2: "Żebracy nie mają wyboru"

W drugim tomie cyklu "Bezsenni" zmienia się sposób prowadzenia narracji. Brakuje klasycznego narratora, a opowieść jest przedstawiana z poziomu pierwszej osoby, przez głównego bohatera. Co więcej owych bohaterów jest troje, a każdy z nich posiada innych pogląd na otaczającą go rzeczywistość. Po pierwsze mamy tu kobietę, należącą do klasy Wołów, czyli pracującej i rządzącej inteligencji. Dalej jest typowy, podstarzały Amator Życia oraz znany nam z tomu pierwszego, osoba o wyjątkowym talencie, Śniący na jawie, czyli Dan Arlen.

Okazuje się, że Superbystrzy żyją na osobiście stworzonej wyspie La Isla leżącej u wybrzeży Meksyku. Podstawą powieści jest filozoficzna dysputa dotycząca konsekwencji (zarówno biologicznych, jak i moralnych) wprowadzenia do obiegu pewnego specyfiku, zwanego Czyścicielem Komórek - regenerującego ciało danej osoby, jej komórki. W praktyce nie oznacza to jedynie odmłodzenia i pozbawienia się wszelakich chorób, ale totalnej zmiany, wręcz stworzenia odrębnego gatunku.

Losy całej trójki bohaterów się splatają, lecz nikt nie panuje nad otoczeniem. Ostatecznie ani Wół, ani Amator, tym bardziej znany artysta popkulturalny nie będą w stanie zapobiec żadnemu z wielkich wydarzeń, mogą tylko obserwować i starać się przeżyć. Książka niestety nie dorównuje części pierwszej, bywa przegadana, a autorka przez wprowadzenie tak bardzo różniących się istot nie daje sobie rady z utrzymaniem czytelnika w napięciu, nie potrafi też przekonać, że to, co pisze, jest możliwe. A jakie to science fiction, w którym czytelnik zaczyna się zastanawiać nad sensem? Wszak ów sens powinien być wytłumaczony klarownie i nie podlegać dyskusji...

Beggars and Choosers, Prószyński i s-ka 1996, 412 stron
Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na Lubimyczytac.pl

czwartek, 15 lipca 2010

Nancy Kress, Bezsennych tom 1: "Hiszpańscy żebracy"

Oto książka, która potrafi zwalić z nóg. Motywem przewodnim jest możliwość ustalenia genów u potomków. Ludzie szybko przyzwyczaili się do wybierania dzieciom samych pozytywnych cech: słabego łaknienia, ogólnej urody, naturalnie zdrowia... Naukowcy jednak poszli dalej. Ustalili, iż możliwe jest wyeliminowanie genu odpowiedzialnego za konieczność snu; że ludzkie ciało i bez realnego snu jest w stanie odpoczywać.

Książka jest zapisem życia jednej z pierwszych Bezsennych, Leishy Camden. Oglądamy bohaterkę od momentu, gdy rodzice decydują się na jej poczęcie, do dalekiej przyszłości. W wyniku błędu dochodzi do podwójnego zapłodnienia, dlatego Leisha od najmłodszych lat ma siostrę - Normalną, potrzebującą snu Alice.

Świat przedstawiony opiera się na założeniu, iż problemy energetyczne Ameryki rozwiązała tajemnicza energia Y (od nazwiska twórcy, filozofa mającego wielki wpływ na tamtejszą inteligencję: Kenzo Yagai). Pozostałe narody muszą odczekać cały wiek, USA "wykupiło licencję" na korzystanie z dobrodziejstw energii Y i Stany rozwijają się jak nigdy wcześniej.

Brak potrzeby snu oznacza przede wszystkim iż człowiek ma znacznie więcej czasu na naukę i poznawanie świata. Co więcej, Bezsenni są już na starcie mądrzejsi od reszty ludzkości. Szybko stają się obiektem ataków; dorastając zajmują coraz lepsze stanowiska, niezadowolone społeczeństwo zaczyna z nimi walczyć. Ale i wśród naszych bohaterów są i tacy, którzy uważają ludzkość za pasożytów lub żebraków. Tytuł książki jest bardzo jasno wyjaśniony, a fraza "hiszpańscy żebracy" staje się mottem kolejnego pokolenia Bezsennych.

Leisha całe życie poświęciła na tłumaczeniu ludziom, by nie oddzielali się od siebie. Jednak - jak łatwo odgadnąć - nikt nie słucha głosu rozsądku, na świecie panuje nie mądrość, a demagogia. Bezsenni ostatecznie budują Azyl, stację kosmiczną na orbicie okołoziemskiej, gdzie tworzą własne społeczeństwo Nadludzi.

Na Ziemi tymczasem tworzy się zupełnie nowy system społeczny. U góry znajduje się 20% populacji, tak zwane Woły - inteligencja pracująca. Reszta ludzkości to Amatorzy Życia - nic nie robiący przez cały żywot, mający zapewniony byt. Ich prawa do głosowania są kupowane przez Wołów i w ten sposób toczy się życie w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem w Azylu rodzi się kolejne, jeszcze bardziej genomodyfikowane pokolenie Bezsennych, zwanych krótko, acz treściwie: Superbystrymi.

Wizja Nancy Kress absolutnie zwala z nóg, jest tak realnie przedstawiona. Książka jest przy tym napisana niezwykle klarownym językiem - pierwszy raz ją czytałem w wieku czternastu lat i już wtedy mnie zachwyciła. A po latach jest jeszcze lepiej.

Beggars in Spain, Prószyński i s-ka 1996, 488 stron
Książka na Fantasta.pl
Książka na Lubimyczytac.pl

Zamiast "Hello, world!" damy recenzję czytnika BeBook Plus

BeBook Plus to lekko ulepszona wersja znanego, dwuletniego już czytnika produkcji Endless Ideas. Słowo Plus przekłada się na zwiększenie potencjału urządzenia pod względem technicznym: urosła ilość pamięci RAM (z 32 do 64 MB), dodano złącza USB 2.0, z oficjalnej specyfikacji wynika także dodanie szybszego procesora (400 Mhz), co przekłada się na szybsze działanie samego czytnika. Kolejną ważną zmianą, jaką oferuje BeBook Plus, jest zwiększenie ilości odcieni szarości ekranu - do 16.

Zawartość zestawu
Czytnik znalazłem już umieszczony we wzmacnianym metalem etui - elementy metalowe (pokryte naturalnie tworzywem nierysującym czytnika) mocno trzymają urządzenie, aby je wyjąć należy się popisać umiejętnością logicznego myślenia, lub przeczytać krótką, obrazkową instrukcję. Sugeruję to zrobić, by nie uszkodzić zabawki.


Wyjąć z futerału BeBooka trzeba, gdyż domyślnie nie ma on włożonej baterii - czynność tę producent zostawił użytkownikowi do samodzielnego wykonania. Bateryjkę o wielkości typowego akumulatorka z telefonu komórkowego należy umieścić w odpowiednim slocie. Piny ułożone zostały tak, że nie ma absolutnie żadnej możliwości pomyłki. Zaślepka z baterii jest nie zatrzaskiwana, lecz zakręcona na stałe przy pomocy śrubki. Na szczęście w zestawie znajduje się niewielki, poręczny śrubokręt (i nawet dwie śrubki zapasowe), przy pomocy którego każdy sobie da radę.

Oprócz tego znajdziemy instrukcję w języku angielskim, zawierającą także odpowiedzi na najczęściej zadawane producentowi pytania. Instrukcja znajduje się także domyślnie w urządzeniu, jako plik PDF o rozmiarach odpowiadających wielkości sześciocalowego ekranu. Jest także zestaw słuchawkowy z klasycznym wejściem mini jack 3.5 mm. O jakości samego zestawu a także brzmieniu muzyki na czytniku nie powiem ani słowa - są dla mnie zbędne, wątpię bym kiedykolwiek ich użył.

Oczywiście w zestawie nie ma czegoś tak abstrakcyjnego, jak ładowarka, jest natomiast klasyczny, typowy kabel USB z wtyczką mini. BeBook wg specyfikacji potrafi wytrzymać 7000 odświeżeń ekranu, a każde podłączenie go do komputera automatycznie doładowuje baterię. Każdy, kto jednak chciałby w podróż zabrać sam czytnik bez komputera, może sobie sprawić wtyczkę do gniazd z wyjściem USB - kosztuje to grosze, a sprawdza się wyśmienicie. Karty SD, podobnie jak w przypadku eClicto, brak. Trzeba wyłożyć dodatkowe pieniądze.

Czytnik leży w rękach (a nawet w jednej) po prostu doskonale. Nie jest zbyt ciężki, dużo natomiast waży pokrowiec. Razem zdecydowanie ważą więcej niż Cybook Gen3 w pokrowcu lub eClicto w podobnej konfiguracji. Tu warto też wspomnieć, iż etui skonstruowane jest tak, że można okładkę zagiąć na pół (patrz: zdjęcie obok), przez co czytnik trzyma się o wiele wygodniej (niczym bez pokrowca) - a przy tym wszystkie brzydkie kwestie, jak ewentualny pot lub brud z dłoni (feee) wciąż zostają na oprawie. Strony zmieniamy przez klikanie klawiszy 9 i 0 (u dołu z prawej, prawą ręką) lub dedykowanymi do tej czynności guzikami z lewej strony (lewą ręką). Także podczas czytania swobodnie można przekładać zabawkę z dłoni do dłoni, dzięki czemu można przybierać do woli swoje ulubione pozycje.

Pierwsze uruchomienie i podłączenie do PC
BeBook Plus z domyślnym firmware uruchamia się w dokładnie dwanaście sekund. Po tym czasie zostaje wyświetlone coś na kształt menu głównego - dość specyficznego zresztą - każdej opcji odpowiada jeden z klawiszy umieszczonych pod ekranem. BeBook nie posiada d-pada znanego z Cybooka Gen3 lub eClicto.

Oczywiście początkowo w czytniku nie ma żadnej książki, prócz wspomnianej instrukcji oraz pliku TXT zawierającego GNU General Public License, czyli dokument, na którym oparte jest oprogramowanie BeBooka, napisane na jądrze Linuksa. Język menu swobodnie można przełączyć na polski, lecz tu jedna uwaga - część tekstu jest wciąż w języku angielskim, zwłaszcza menu wywoływane z poziomu czytanej książki ("Go to page" zamiast "Idź do strony"). Niby nic, ale jednak wywołuje pewien niesmak w sytuacji gdy obsługa języka polskiego miała być jego jedną z głównych zalet.


Czytnik bez problemu instaluje się w systemie operacyjnym komputera, jakiegokolwiek akurat używamy. Dedykowanego oprogramowania nie posiada. W pamięci urządzenia znajdują się foldery o dokładnie takich nazwach, jakie pozycje odnaleźliśmy w menu BeBooka. Aby wgrać coś od siebie, można sobie po prostu stworzyć folder, klasycznie, jak na dysku lub pendrive. Jest on widoczny natychmiast po odłączeniu kabla od komputera.

Pamiętam, jak niemile zaskoczony byłem widząc Cybooka Gen3, który po podłączeniu kabla... nie potrafił odczytywać książek! Po prostu się na luzie ładował, pozbawiając czytelnika dostępu do zawartych w nim treści. BeBook, podobnie jak eClicto, takiej wady nie posiada: po podłączeniu kabelka uprzejmie pyta, czy chcemy wymieniać się danymi między czytnikiem i PC - wówczas tracimy dostęp do danych. Ale jest i druga opcja, czyli samo ładowanie, z równoczesnym dostępem do wszystkich zgromadzonych książek.

Inną metodą wgrywania książek jest wykorzystanie programu Calibre, który błyskawicznie wykrywa BeBooka (jako model Hanlin V5) i pozwala na bezpośrednie kopiowanie zawartości, tworząc samodzielnie foldery po nazwach autorów naszej biblioteki. Calibre wykrywa także kartę pamięci i tu mała ciekawostka: często kartę wyświetla jako czytnik, a czytnik jako kartę - informują o tym specjalne ikony w programie. Trzeba zwracać uwagę na pojemność tychże urządzeń przy kopiowaniu książek, by wgrać swoje zasoby w odpowiednie miejsce.


Obsługiwane formaty
Według specyfikacji czytnik obsługuje potężną liczbę formatów, z najpopularniejszymi na czele: ePub, mobi, RTF, DOC, HTML, TXT, FB2, LIT, PDF, JPG, GIF, BMP, DJVU. I owszem, po sprawdzeniu tychże typów jedno jest pewne: działają. Lecz ponieważ nie ma urządzeń doskonałych, sam fakt działania nie oznacza jeszcze, że jest to działanie komfortowe. Prawdopodobnie wielbicieli któregoś konkretnego formatu czeka zabawa z konwertowaniem, przymierzaniem, wielokrotnym przerabianiem pliku w poszukiwaniu jak najlepszej jakości. Na tę chwilę bez problemu działa TXT i MOBI - z pełną obsługą polskich znaków. W przypadku tego drugiego nie ma najmniejszego znaczenia czy przygotowany został przy pomocy Calibre, czy Mobipocket Creator - oba wyglądają świetnie, ten z Creatora tylko odrobinę lepiej (pamięta o każdym enterze, tworzony w Calibre puste entery oddzielające akapity czasem omija). Podobnie rewelacyjnie wygląda FB2 - wystarczy po prostu wrzucić i czytać.

Nieco gorzej jest w przypadku RTF, DOC, ePub i HTML. Tu wiele zależy od samego formatowania tekstu - wiadomo, że jeśli RTF ściągnięty gdzieś z netu ma formatowanie np. na język portugalski, BeBook nie wyświetli polskich znaków. Mała, prosta do naprawienia rzecz, ale trzeba o niej pamiętać. Gorzej, gdy nasz RTF jest przygotowany niechlujnie i nieprofesjonalnie - zawiera np. różne rodzaje myślników odpowiadających za dialogi (długie i krótkie) - wówczas niektóre z nich zamieniają się w ukośniki. Podobnie jest w przypadku DOC, tylko... gorzej. Pliki nie chcą zachować nawet poprawnego justowania, przez co ekran już na starcie wygląda paskudnie, mamy jeden wielki bałagan. Człowiek spodziewa się, że gdy nie ma justowania do obu stron, to czytnik nie będzie próbował dzielić wyrazów, bo i po co? Ale BeBook w DOC dzieli, w dodatku byle jak. DOC raczej odradzam, jak już używać formatu z edytora tekstowego, to najlepiej RTF. Niestety ODT z OpenOffice'a BeBook nie widzi.

W przypadku HTML wiele zależy od programu, którym ów HTML tworzymy. Można np. eksportować do HTML bezpośrednio z edytora tekstu, np. OpenOffice. Jeśli tekst był przygotowany w porządku, to i plik wyjściowy wygląda ok. Sytuacja podobna jak w przypadku RTF. Jeśli chodzi o LIT, to tu albo Calibre mi spłatał psikusa, albo to szersza wada - niestety nie wiem do końca. Przygotowałem książkę, wczytałem, zachwyciłem się niewielką czcionką, jak w ePub (MOBI ma tylko trzy rozmiary czcionki, są ok, ale ja wolałbym nieco mniejsze)... ale okazało się, że książka ma tylko dwie(!) strony, w tym druga pusta...? Rzecz wymaga głębszego zbadania.

No i ePub, format, na który decyduje się najwięcej wydawców. Choć w specyfikacji urządzenia język polski jest wymieniony, to niestety ePub nie działa jak powinien. Nie ma polskich znaków, zastąpione są przez znaki zapytania, po czym można wnioskować, iż zawinił tu DRM stosowany przez Adobe, nie wiedzący, iż na świecie są także inne zestawy znaków, niż tylko WESTERN. Są na to sposoby: można dołożyć czcionki w osobnym folderze, można dorzucić czcionki do samego pliku książki (na forum krąży książka przygotowana w ten sposób, w BeBooku wygląda bardzo przyzwoicie). Można wreszcie zmienić oprogramowanie w BeBooku, skorzystać z projektu openinkpot. Także ePub ostatecznie będzie działał, lecz nie działa od razu - co według mnie powinno być jasno powiedziane przed zakupem urządzenia. Ten sam plik, który lekko czytam w Calibre i Stanzy na iPodzie Touch nie odtwarza się poprawnie na dedykowanym czytniku...

Pliki graficzne wyglądają przepięknie, śmiem twierdzić, że to właśnie tu najbardziej widoczne jest zwiększenie ilości odcieni. Dorzucam do tekstu zdjęcie Steve'a Jobsa wyświetlone na BeBooku. Zaskakująco dobra jakość.

Komfort czytania
Osobiście uważam, że docelowym formatem czytników książek może być wszystko, nawet PDF - pod warunkiem, że jest odpowiednio przygotowany, tzn. dopasowany do ekranu 6". Producent chwali się, że BeBook potrafi powiększyć PDF do dziewięciu razy! Urządzenie inteligentnie powiększa nie całą kartkę, ale sam tekst, ale robi to kolejnymi wersami. Powiększa cały wers, robi odstęp, potem kolejny wers. Można tak czytać podręczniki i instrukcje, opisy i tutoriale, jednak beletrystykę? Chyba tylko masochiści dadzą radę.

Prawdziwy komfort osiągniemy wrzucając książki w wyżej wymienionych, poprawnie się wyświetlających formatach. Najlepiej oczywiście wyglądają MOBI, FB2 i ePub (z zaznaczeniem, że zrobiliśmy coś, co pozwala na osiągnięcie polskich czcionek).

E-papier nie nazywa się tak bez powodu. Ekran naprawdę wygląda jak strona z książki, i tak też należy BeBooka traktować. Nie poczytamy, gdy zabraknie dobrego światła, chyba że ze szkodą dla wzroku. Tu nie ma żadnego własnego podświetlenia, trzeba je zdobyć z zewnątrz. Przy dobrym miejscu przeznaczonym do czytania, dobrze oświetlonym, szybko przestaniemy zauważać różnicę między e-papierem a prawdziwą książką. A raczej zaczniemy zauważać różnice, ale tylko pozytywne: np. BeBooka trzyma się bardzo wygodnie, można go bez problemu obsłużyć jedną ręką, w każdej chwili odłożyć bez zapamiętywania strony czy szukania zakładki - urządzenie wszak nie zgaśnie samo z siebie, będzie trwało z wyświetloną aktualnie stroną tak długo, jak długo będzie trzeba.

Oczywiście BeBook pozwala na robienie zakładek w każdym czytanym tekście. W pełni obsługuje spisy treści - jeśli nasze książki takowe posiadają, rzecz jasna. No i naprawdę szybko wczytuje kolejne strony. Robi to oczywiście z charakterystycznym przyciemnieniem ekranu na ułamek sekundy, ale tak działa e-papier, w ten sposób pozbywa się poprzedniego i nadaje kartce nowy druk. Przewracanie strony trwa mniej niż sekundę.

Podsumowanie
W ciągu półtora tygodnia zabawy wciąż miałem jedną (z czterech) kreskę na wskaźniku baterii. Jednak nie ograniczałem sie jedynie do przewracania stron, trudno zliczyć ile razy BeBook był włączany/wyłączany, wgrywane były kolejne książki, porównywane ich różne formaty, zmieniane czcionki oraz przeprowadzane różnorakie tego typu zabawy. Należy przy tym pamiętać, iż bateria sama w sobie pełną pojemność osiągnie gdzieś dopiero po czwartym, piątym ładowaniu, dlatego wydaje mi się, iż nawet jeśli reklamowane 7000 odświeżeń okaże się przesadą, to niewielką.


Czytnik zapakowany był przyzwoicie, oblepiony ostrzeżeniami o delikatnej zawartości itp. Razem z czytnikiem faktura, na niej także gwarancja (rok). Kupiłem w sklepie w czytio.pl, sklepie chwalącym się pierwszeństwem we wprowadzeniu tego czytnika w naszym kraju. Cena: 1079 zł, kurier dodatkowe 25 zł. Zamówione w niedzielę, we wtorek w okolicach południa czytnik już był w domu.

Czy jestem zadowolony? Oczywiście, że tak, przynajmniej odkąd zmusiłem go do używania niestandardowych czcionek, przez co moje ePuby mają polskie ogonki - a przy tej operacji nie ma wiele pracy, można zmusić program Calibre by robił to automatycznie. Powstaje jednak pytanie, jak będzie się spisywał w czasach, gdy będziemy mogli kupić książkę w sklepie? I zabezpieczenie owej książki nie pozwoli na edycję jej pliku, a tym samym zdobycie polskich liter? Wówczas BeBook w stanie takim, jakim go otrzymujemy może nie być najlepszym wyborem dla polskiego czytelnika, chyba że zdecydujemy się wgrać system openinkpot albo sam Adobe zorientuje się, ale w ten ostatni scenariusz kompletnie nie wierzę.

Opublikowane 22 kwietnia 2010.
Tekst dostępny także na portalu eksiazki.org

----------

...i na tym recenzja się kończyła. Ale dziś jestem już mądrzejszy i zdecydowanie muszę sprostować pewne twierdzenie, którego w tekście się dopuściłem: niestety BeBook Plus, zwany także BeBookiem 2010 nie obsługuje na dzień obecny projektu openinkpot. Zdarzyło mi się parę dni temu zaktualizować oprogramowanie w czytniku do najnowszej wersji i podczas przygotowań do tegoż działania ostatecznie przekonałem się, że na razie na openinkpota nie ma szans. Ewentualnych zainteresowanych odsyłam do znanego forum poświęconego czytnikom i eksiążkom: