wtorek, 3 listopada 2020

Szczepan Twardoch - "Pokora"

No tym razem łatwo nie było. Chyba pierwszy raz się zdarzyła sytuacja, żebym odstąpił od lektury powieści Szczepana Twardocha na tak wiele dni, a nawet zmuszał się, by jednak wrócić, pchnąć sprawy do przodu, zakończyć, pójść dalej. A przecież to wcale nie jest zła książka, nie mogę nawet powiedzieć, by była słabsza od poprzednich. Ba, odwrotnie! Po zastanowieniu uznałem, że sytuacja przypomina tę z “Exodusu” Łukasza Orbitowskiego - irytuje mnie główny bohater. Jednak o ile “Exodus” porzuciłem, “Pokorę” ukończyłem, i zostałem odpowiednio nagrodzony. Świetna książka, chociaż nie łatwa.

Dawniej kupiłem sobie “Wyznania prowincjusza” tego samego autora, gdzie zebrał on w zbiorek swoje felietony ukazujące się bodaj na jego ówczesnej stronie internetowej (dziennik, czy jakoś tak). I tam był taki artykuł (“Narodowość jako akt woli”) o tworzeniu się narodu, jako zbiorowości oraz, jak to na tego pisarza przystało, na miejsce Ślązaków wobec Polaków i Niemców. Kto zna, ten ośmielę się zasugerować, że nieco szybciej odnajdzie przyjemność w lekturze “Pokory”.

Jest bowiem moim zdaniem “Pokora” imponującym przeniesieniem problemu narodowości jako takiej, szczególnie w przypadku regionów, w których nie jest to takie oczywiste, na karty powieści, być może nawet powieści historycznej. Rozmach przedsięwzięcia mnie przeraża, a fakt sprawnego przeniesienia człowieka jako jednostki zagubionej nie tylko wśród kwestii narodowo-politycznych, ale też zagubionego po prostu, zwyczajnie, wśród innych ludzi - fakt ten budzi kolejny raz mój niepokój. Człowiek o takim talencie, który potrafi zrealizować tego typu zamierzenie - jakież to szczęście że człowiek ten jest po właściwej stronie rzeczy! Czytaj: swojej.

I mamy tego bohatera, tę niedojdę, tego idealnie odwzorowanego czytelnika, który czegokolwiek by nie otrzymał - nie doceni, a cokolwiek będzie poza możliwościami zdobycia - zapłacze, że potrzebuje. Ofiarę z losu, ofiarę z przypadku, ale i ofiarę na własne życzenie. Alojza tak trudno lubić, jak trudno polubić ciamajdy wokół nas - istoty jakby stworzone do sprawiania innym problemów; patrzymy na takie postaci z ironią, nawet gniewem, jednak za każdym razem wyciągając rękę, by kolejny raz im pomóc, bo jak nie my, to kto? Wypada. Trzeba. Co zrobisz, ktoś musi.

Szczęściem z biegiem lat zdajemy sobie sprawę, że sami również należymy do tegoż gatunku i jest łatwiej, dawna empatia zamienia się w zrozumienie i akceptację. W ten sposób i historię Alojza byłem w stanie ukończyć, a gdy spłynęło zrozumienie istoty przekazanej rzeczy i jej rozmach (powtarzam się, sorry), plus ostatnie sceny będące niczym innym jak nagrodą dla zmęczonego czytelnika-cynika - nie mogłem nie docenić planu, wykonania i efektu, jaki “Pokora” pozostawia.

Pod pewnymi względami to może być najlepsza powieść Szczepana Twardocha. A na pewno jest to kolejny krok w jego karierze, ukazujący że jest jeszcze wiele wyzwań, a ten pisarz nie zamierza osiadać na laurach, wyzwania owe zamierza podejmować. Rzecz może nie najprostsza, ale oferująca jednak mnóstwo przyjemności, no i tę nagrodę na końcu. Lektura obowiązkowa.

Wydawnictwo Literackie 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz