wtorek, 30 lipca 2019

Shadows: Awakening (Shadows: Heretic Kingdoms) - wrażenia z zabawy

Była taka gra: Dungeon Siege III. Nie dane mi było poznać dwóch poprzednich części (można, tylko że na PC, więc nie, dziękuję), ale trzecią bardzo mile wspominam. Takie Diablo, ale lepsze. Już tłumaczę: zamiast rozbudowanego lootu DSIII oferowało fabułę. Nawet ciekawą, nawet z pewnymi wyborami do podjęcia. Świetnie się bawiłem, i czasem chciałbym pobawić się znowu w podobnym tytule. Stąd właśnie na mojej liście życzeń w PlayStation Store pojawił się Shadows: Awakening. Gra jest, zupełnie jak Dungeon Siege III częścią większej całości, i podobnie także tu nie mam żadnej historii z poprzednimi epizodami. Gdy jednak pojawiła się promocja i można było wejść w posiadanie S:A za połowę stówki bez wahania dokonałem zakupu.

I dawno nie czułem takiego zadowolenia. Gra spełniła w zupełności moje oczekiwania; zupełnie jak Dungeon Siege III oferuje zabawę jak w Diablo, tylko lepszą.

Zabawa rozpoczyna się w momencie, gdy czarodziej Krenze przywołuje demona, by spełnił jego życzenie. Życzeniem jest, że tak krótko powiem, uratowanie świata przed zakusami złych, no wiadomo, cóż by innego. Jako gracz wcielamy się w tegoż demona, który sprawia wrażenie klasyczne dla takich sytuacji: niby podejmuje się zadania, jednak jest oczywistym, że być może, kto wie, będzie próbował się uwolnić od Krenze’a.

Pierwszą niespodzianką w zabawie jest fakt, że demon jest tylko podstawą, postacią główną. Widzi jednak świat duchów, nie jest fizyczny, i samemu będąc wykonawcą woli potrzebuje kogoś, kim sam będzie sterował. Tu wybieramy postać w klasycznym stylu: jest wojownik, mag i łucznik, ale dla wygody nazwiemy go sobie: rogue. Ja wybrałem wojownika i tak stałem się Kaligiem, umarłym królem pobliskiego miasta, którego tronu i życia pozbawił syn, Nemek.


Tyle w zupełności wystarczy do zabawy, która - znowu powtórzę - jest jak Diablo. W rzucie izometrycznym poruszamy się bohaterem(ami), zmieniając wokół siebie rzeczywistość. Kalig morduje wszystkich, którzy staną na drodze, przełącza dźwignie, przesuwa kule, uruchamia mechanizmy, a demon w świecie astralnym widzi to, czego Kalig nie dostrzega. Przejścia, wzory, klucze do rozwiązania zagadek i tajemnic. A żeby było śmieszniej, Kalig nie jest jedynym, którego duszę “posiadł” nasz demon. Postaci, które spotkamy i które będzie można “przejąć” jest więcej, znacznie więcej, plus niektóre nie są dostępne, jak mi się wydaje, przy pierwszym przejściu gry. W tak zwanym Sanktuarium, czyli na ekranie wyboru czterech postaci, jakie można zmieniać “w locie” (demon plus trzy inne) widzę o wiele więcej istot. Niektórych nawet nie spotkałem, zakładam więc, że albo grę należy ukończyć więcej niż raz, albo wybór podstawowy (wojownik, rogue, mag) wpływa na dodatkowych bohaterów.

Gra oferuje historię umieszczoną w klasycznym klimacie fantasy, która jest przeciętnie interesująca. Dialogi nie nudzą, ale i nie porywają. Na szczęście jest ich idealna ilość: akurat tyle, by historią się nie nudzić. Na uwagę zasługuje fakt, że wszystkie rozmowy zostały nagrane, a zatrudnieni do roboty aktorzy są może nie wybitni, ale z całą pewnością nie mamy do czynienia z kiczem.

Fabuła jest w Shadows: Awakening ukazana liniowo, dodano jednak nieco zadań pobocznych, które umiejętnie wykorzystują zbudowane etapy. Tu dodam, że kreacja etapów, lokacje są bardzo udane, klimatyczne i mocno się od siebie różniące. Mapy wypełnione są zagadkami, które w większości można olać, ale które dodają postaciom doświadczenia no i sam fakt ich istnienia powoduje, że ja na przykład nie byłem w stanie przejść obojętnie. Oto jakaś fontanna wokół której znajdują się ognie. Możemy je zapalać i gasić, trzeba tylko dowiedzieć się wedle jakiego wzoru je uruchomić. To znowu stoją tajemnicze totemy, na których można zmienić znaki. Ponownie: odnaleźć wzór i uruchomić. O zamkniętych drzwiach, za którymi pewnie czeka coś interesującego nawet nie wspominam.


Dodam też, że niektóre etapy są naprawdę nieźle zbudowane. Masa drzwi, dźwigni, bieganie w te i wewte aby krok po kroku odkryć wszystkie sekrety lokacji - to lubię. Kto chce przemknąć przez mapę byle do kolejnej tego Shadows: Awakening odrzuci - to jest tytuł, w którym na mapach spędza się mnóstwo czasu, i nawet po paru godzinach można do już odwiedzonej lokacji wrócić. Oczywiście można nazwać to recyklingiem, dla mnie jednak to nie jest wada. Łatwiej było się wczuć w świat, który tak dogłębnie poznałem, że bez otwierania mapy wiem, gdzie co jest w co poniektórych lokacjach…

Nie wiem ile godzin spędziłem w świecie przedstawionym w grze, ale sporo, obstawiam około trzydziestu. Co śmieszne (zwłaszcza w moim przypadku) wcale nie chciało mi się gnać do końca. Przygoda była na tyle ciekawa, a rozgrywka oparta na skillach przypisywanych do klawiszy pada na tyle wciągająca, że na pewno na jednym ukończeniu gry się nie skończy. Zwłaszcza, że przed napisami obejrzałem “good ending”, a wiem, że dostępne jest także “true ending”, które chciałbym osiągnąć sam, bez uruchamiania YouTube.

Nie wiem czy fani lootu będą zadowoleni z tytułu, to jednak gra tylko wizualnie podobna do Diablo. Ale fani Dungeon Siege Shadows: Awakening pokochają, to na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz