wtorek, 6 sierpnia 2019

Przez takie gry tkwię przy konsolach od trzydziestu lat! (The Way Remastered)

Czasem człowiek ma farta. Jak ja, gdy po ponownym wejściu w posiadanie konsoli Nintendo Switch (a, co mi tam!), w oczekiwaniu na dostarczenie nowego Fire Emblem wszedłem w posiadanie gry The Way Remastered. Kosztowała mnie w eShopie mniej niż 4 zł, i aż mi głupio, że tak tanio ją dostałem, bo jest warta o wiele, wiele więcej.

Jako gracz, który karierę zaczynał na przełomie lat 80. i 90. na zawsze będę fanem gier ukazanych w widoku z boku, łączących w sobie elementy zręcznościowe z logicznymi. Jak klasyczny, nieśmiertelny Flashback, czy też moja chyba ulubiona gra wszechczasów (wyjąwszy Tetrisa) czyli Blackthorne. I dokładnie taką produkcją jest The Way. Tu od razu dodam, że Remastered dotyczy jedynie wersji na Switcha, podobno oryginalna The Way oferuje nieco mniej w kwestii zabawy, nie ma udźwiękowionych dialogów, a w wersji Remastered ponoć nawet zmieniono mechanikę i konstrukcję poziomów uwzględniając opinie graczy. Zatem The Way, dostępne na PC i konsoli Xbox One być może jest inną grą, nie aż tak dobrą. Moje peany dotyczą wersji na konsolę Nintendo Switch - niech to jest jasne.

Grafika rzecz jasna występuje w postaci pixel artu. I tak, jak mam już dość oglądania tej techniki, tak muszę przyznać, że na PS Vita i Switchu mi ona nie przeszkadza Pasuje do małego ekranu. Pixel art jest dość ładny, mamy sporo animacji na ekranie, to taka średnio-wyższa półka tego typu prezentacji grafiki.

Zabawa zaczyna się mocno: oto obserwujemy mężczyznę, który… wykopuje z grobu swoją żonę. Umieszcza jej ciało w jakiejś dziwnej kadzi, całość wsadza do ciężarówki, a następnie jako gracz podejmujemy się zadania porwania statku kosmicznego, którym nasz bohater pragnie wywieźć ciało żony… gdzieś. W tle poznajemy opowieść o misji na odległą planetę, podczas której małżeństwo było członkami załogi. Wszystkie tajemnice dotyczące śmierci ukochanej zostaną odkryte z czasem, podobnie jak powód, czy też motyw, który nakłonił bohatera do podjęcia się tego karkołomnego zadania.

W grze zakochałem się już podczas pierwszej misji. The Way Remastered umiejętnie, w najlepszym stylu sprzed lat łączy w sobie elementy platformowe, zręcznościowe (trochę strzelania, używanie gadżetów) i logiczne. Porwanie statku kosmicznego wymaga poznania całej bazy, wyłączenia kamer i urządzeń ochrony, pokonania sztucznej inteligencji, zdobycia kodów do pozwolenia na start… A plansza została przygotowana tak, by całość jednocześnie robiła wrażenie rozmachem, ale nie przytłaczała. Oszczędne dialogi, krótkie instrukcje - gracz nawet nie wie, kiedy minęła kolejna godzina zabawy, a tymczasem jesteśmy już hen, dalej, w kolejnych etapach, a potrzeba zrobienia sobie przerwy wciąż się nie pojawiła.


Jestem zwyczajnie (albo nawet: nadzwyczajnie) zachwycony tym, co otrzymałem w kolejnych etapach zabawy. Niemalże do samego końca przygody gra dodawała coś więcej, albo odbierała to, co już posiadałem, nie pozwalając mi na ani chwilę odczuwania rutyny czy monotonii. Wręcz przeciwnie, wcale mi się nie spieszyło z kończeniem kolejnych etapów, tak wiele satysfakcji dawało mi to bardzo sprytne, idealnie dla gracza takiego jak ja połączenie zręczności i logiki. Pewnie, że chwilami rzuciłem tu i ówdzie mięsem gdy kolejny raz zginąłem (chyba z ponad sto razy łącznie, ale spoko, loadingi na Switchu w tej grze praktycznie nie istnieją) plus jedna, może dwie zagadki nie miały wiele wspólnego z logiką (albo jestem idiotą) i de facto nie wiem jakim sposobem coś tam odblokowałem. Ale przez ogromną większość przygody czułem tylko zachwyt, zero frustracji czy zniechęcenia.

W pewnym momencie spojrzałem do ustawień - a tam język polski! Pablosie, jesteście geniuszem… A potem okazało się, że zarówno oryginalni twórcy gry (Puzzling Dream), jak i ludzie odpowiedzialni za port (tudzież wersję Remastered) - czyli SONKA to Polacy. Jaki ten świat mały…

Bardzo nie chcę nikomu psuć zabawy, więc na tym opinię zakończę. Jakbym wystawiał oceny, byłaby ocena bliska dziewiątki. Nie dość, że spędziłem cudownych parę godzin (nie wiem, około ośmiu? Tak obstawiam), to jeszcze cofnąłem się w czasie do naprawdę szczęśliwych lat dzieciństwa. Jak mi brakuje tego typu gier! Takich właśnie do grania, nie do wyzwań, nie super trudnych metroidvanii, tylko klasycznych gier przygodowych gdzie trochę postrzelamy, trochę poskaczemy, trochę pogłówkujemy. Serdecznie polecam wszystkim posiadaczom Switcha, a graczom z PC i XOne też, uwzględniając uwagi widoczne parę akapitów wyżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz