niedziela, 1 stycznia 2012

Justin Cronin "Przejście"

Wyraźnie nie mam szczęścia do literatury opisującej apokalipsę i świat po tym wydarzeniu. Nie trafiły do mnie ani Wielkie Dzieła, jak “Kantyk dla Leibowitza” Millera, ani nieco mniejsze, jak “Bastion” Kinga. Podobnie nie trafiła jedna z najlepiej sprzedających się powieści roku 2010 - “Przejście” Justina Cronina.

Akcja toczy się w niedalekiej przyszłości. Rzecz opowiada (znowu) o tym, jak tajny projekt rządowy wydostał się spod kontroli i spowodował katastrofę na skalę światową. Książka jest podzielona na wiele części, z których można wyróżnić dwie główne: część pierwszą, przedstawiającą nasz świat i to, jak do apokalipsy doszło oraz wszystkie kolejne, gdzie widać obraz świata po przemianach.

Część pierwsza jak dla mnie była najciekawsza. Oglądamy kolejne przypadki jakie spotykają kilkoro bohaterów: samotną matkę, więźnia skazanego na karę śmierci, zakonnicę i dwóch agentów FBI. Prawie wszystkie te postaci spotykają się na końcu, gdy jest już jasne, że dla świata nie ma ratunku. Tajemniczy eksperyment, który miał na celu przedłużenie życia człowieka okazał się nie tylko fiaskiem, ale wręcz katastrofą, a ogromna większość obiektów poddanych działaniu wirusa zmieniła się w... wampiry.

Kurczę, na okładce jest wiele reklam książki, i oprócz tej najciekawszej, czyli zapewnień Stephena Kinga o jakości opowieści znajdziemy i inną, dość przerażającą: “mroczna strona ZMIERZCHU - tylko dla dorosłych”. Ale uspokajam wszystkich: wampiry, zwane także bardzo ładnie “wirolami” nie mają nic wspólnego z Nowym-Starym Gatunkiem, jaki jakiś czas temu wypłynął z otchłani i zadomowił się w szerokiej popkulturze, a którego najbardziej znanym obrazem jest wspomniany ZMIERZCH. Nie, zarażeni przypominają bardziej typowych dla postapokalipsy mutantów, których jedynym celem egzystencji jest... dalsza egzystencja. Po końcu świata Justin Cronin przesuwa akcję o prawie sto lat do przodu i zagłębiamy się w zupełnie nowych realiach, z kompletnie innymi zasadami. Na swój sposób jest ów świat dość ciekawy - mamy fachowców, którzy potrafią kontrolować resztki cywilizacji, np. generatory prądu, ale nikt już nie wie jak je uruchomić, gdy ostatecznie przestaną działać. Mamy kompletnie nowe mikrospołeczeństwo ze swoimi zasadami, kodeksem, systemem... czasem można lekturę przyrównać wręcz do fantastyki socjologicznej.

Gdy skończyłem część pierwszą, mimo usilnych starań, nie dałem się porwać opowieści. Wraz z każdą stroną traciłem chęć poznawania nowych bohaterów i ich dalszych losów, brakowało mi tu czegoś konkretnego, motyw z nieśmiertelną dziewczynką, jedyną osobą, która pamięta co nieco z dawnego świata miał być ciekawy, ale lektura była tak nużąca, że wcale mi nie pomógł. Znowu się okazało, że na swoją Wielką Postapokaliptyczną Powieść muszę jeszcze poczekać, któraś mi się w końcu musi spodobać... Jednak jestem przekonany, że wszyscy ci, którzy klimaty postapokaliptyczne kochają, “Kantyk dla Leibowitza” czytają raz w roku, “Bastion” raz na pięć lat a którąś z części “Fallouta” mają zawsze na komputerze zainstalowaną będą się bawić lepiej :-) I nie przejmujcie się blurbem o ZMIERZCHU - to tylko zachęta dla fanów, książka nie ma nic wspólnego z przeróżnymi metroseksualnymi wampirzątkami...

The Passage, Albatros 2011, 752 strony

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz