sobota, 26 listopada 2011

Stephen King "Bezsenność"

“Bezsenność” jest kolejnym przykładem na to, że King jest tak samo pisarzem świetnym, jak dziwnym. Zaczyna się jak zwykle bardzo dobrze, by potem stopniowo, krok po kroku opadać, aż wreszcie czytelnik odlicza ile stron mu zostało do końca odczuwając po pierwsze znużenie, a po drugie nawet... zażenowanie?

Bohaterem jest starszy mężczyzna, siedemdziesięciolatek. Ralph właśnie pożegnał się z żoną, którą zabił złośliwy nowotwór mózgu. Kilka tygodni przed jej śmiercią przestał dobrze sypiać, i sytuacja ta trwa, doprowadzając go do rozpaczy. O ile zasnąć potrafi, tak budzi się codziennie coraz wcześniej, odczuwając potężne zmęczenie, lecz nie senność. Jego życie zaczyna przypominać koszmar na jawie, zwłaszcza, że pewnego dnia doświadcza czegoś, co każdy by wziął za objaw choroby psychicznej. Zauważa, że ludzie posiadają swoje aury, których kolor odpowiada ich emocjom, nawet zamierzeniom. A jakby tego było mało, widzi także dziwne kreatury przechadzające się wśród śmiertelników ze skalpelem lub nożyczkami, wyglądające jak małe “doktorki”...

Do momentu ujrzenia owych istot książkę naprawdę czyta się nieźle. Akcja krąży wokół starego jak świat tematu aborcji. Ktoś w miasteczku Derry w stanie Maine (bo gdzieżby indziej?) zaprosił na spotkanie działaczkę Susan Day, zwolenniczkę prawa do wyboru. Na długo przed datą jej przyjazdu w mieście narasta tak wielkie napięcie, że po chwili King prezentuje nam absolutnie autentyczne, boleśnie prawdziwe ludzkie zachowania, które są jak zwykle w jego powieściach ogromnym plusem lektury. Pojawiają się kolejne organizacje o typowo chrześcijańsko-fanatycznych nazwach jak “Chleb Nasz Powszedni”, a w ramach kontry przybywają oponenci, między innymi “Lesbijsko-Homoseksualne Dzieci Jezusa”. Genialny opis społeczności ludzi prawdziwych jak ja, ty, czy nasi sąsiedzi, którzy doprowadzeni do ostateczności zupełnie nie myślą o tym co mówią, ani co robią.

Niestety motyw z “doktorkami” był dla mnie bardzo trudny do przełknięcia. Pomysł jest po prostu zbyt słaby, by być siłą książki. Znowu czytelnika może ogarnąć uczucie znużenia, sztuczności lektury, tyle stron napisanych o kompletnie niczym, zapełnione całe kartki frazami, bez których powieści nie brakłoby nic, a może zyskałaby na dynamice, która momentami tu bardzo kuleje. Jest to jedna z tych książek Mistrza, których spożycie trwa znacznie dłużej, niż zazwyczaj to bywa, ziewamy za to o wiele częściej, a gdy dobrniemy do końca odczuwamy zamiast smutku, że już po wszystkim - radość, że nareszcie się skończyło.

Insomnia, Albatros 2011, 656 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz