poniedziałek, 14 listopada 2011

Andreas Eschbach "Bilion dolarów"

Gdy pierwszy raz w oko wpadło mi nazwisko Eschbach jednocześnie zupełnie umknęła mi informacja, że człowiek ten pisze jednak fantastykę. Rozpoczynając lekturę “Biliona dolarów” nic na to nie wskazywało - książka bardziej przypominała produkt, którego nie powstydziłby się np. Jeffrey Archer, uwielbiający stawiać swoich bohaterów w takich sytuacjach, w jakiej znalazł się John Salvatore Fontanelli.

Jeszcze niedawno był roznosicielem pizzy, człowiekiem praktycznie bez wykształcenia, patrzącym swobodnie jak życie ucieka mu między palcami. Dziś jednak siedzi w towarzystwie czterech adwokatów, należących nie tylko do jednej firmy prawniczej, ale także do jednej rodziny. Okazuje się, że John otrzymał spadek. Prolog do opowieści rewelacyjnie opisuje procedurę otrzymania kwoty pełnego biliona dolarów, czyli miliona milionów, ewentualnie tysiąca miliardów. Kwoty większej niż PKB większości krajów na świecie, czyniącej z Fontanellego nie tylko najbogatszego człowieka na Ziemi, ale także mocno zostawiającego w tyle wszystkich innych, od Billa Gatesa począwszy, na sułtanie Brunei skończywszy.

Jest rok 1995. Fontanelli decyduje się przyjąć spadek, i wtedy dowiaduje się, skąd się wziął. Jest to absolutnie fantastyczna historia, jak najbardziej możliwa do zrealizowania, lecz sposób, w jaki ów bilion dolarów powstał i tak jest trudny do przyjęcia. Odsetki składane przez pięćset lat...? A skoro ktoś przed połową milenium powziął tego typu decyzję, z pewnością miał niezły powód. I może nawet plan co należałoby z taką kwotą uczynić.

John Fontanelli dowiaduje się o proroctwie i odpowiedzialności, jaka na nim spoczywa. Ma przywrócić ludziom ich utraconą przyszłość, dokonać zmian na naszej planecie tak, by wreszcie uczynić coś z samonapędzającą się gospodarką i ekonomią, której niewolnikami jesteśmy wszyscy, począwszy od pozbawionego dochodu, niedożywionego rybaka z Filipin, skończywszy na papieżu, prezydencie USA, sekretarzu generalnym ONZ i dziesiątkach prezesów wszelakich korporacji, dziś właściwie rządzących światem niczym królewięta i książęta w feudalizmie.

Dzięki “Bilionowi dolarów” czytelnik dowie się jak wygląda władza na tym świecie i czym właściwie jest. Dowiemy się, że mając tak potężne pieniądze, wręcz niewyobrażalne, możemy wszystko - kompletnie wszystko. Nie tylko wszystko mieć: zamki, wyspy, firmy, seks z uwzględnieniem zaspokajania KAŻDEJ fantazji zupełnie bez skrępowania, wręcz z oczywistością i... zrozumieniem. Można sterować życiem na planecie, której system ekonomiczny, ten sam, z którego wszyscy korzystamy, jest rozpędzonym pociągiem bez hamulców, i jedyne, co go czeka, to wykolejenie. Dzisiejszy kryzys wydaje się być tego doskonałym potwierdzeniem. Przejmowanie firm to mały pikuś przy rozmowach z prezydentami, premierami, kardynałami i innymi możnymi tego świata. Krótka piłka, wystarczy im uświadomić jak wiele stracą, gdy wszystkie posiadane przez Johna Fontanellego firmy na całym globie przestaną robić z nimi interesy - i nagle okazuje się, że wszystko jest do kupienia. A nawet do wzięcia za darmo, bowiem im człowiek bogatszy, tym mniej płaci za tym droższe przedmioty czy usługi.

Styl autora bardzo mi się kojarzy ze stylem kanadyjskiego twórcy, Roberta J. Sawyera. Mamy sporo wątków, częste zmiany klimatu opowieści, od szaleńczej radości, przez obserwację Johna i jego otoczenia z czysto socjologicznego punktu widzenia, do wręcz depresji wywołanej prostym wnioskiem płynącym z bogactwa: im więcej pieniędzy rozdaję, tym więcej do mnie wraca. “Bilion dolarów” jest i powieścią obyczajową, i delikatną fantastyką, w której uwzględnione zostały największe wydarzenia drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, ale mamy tu także romans oraz - chyba najczęściej - thriller.

O ile pod koniec powieści (znowu wzorem Sawyera) autor zdaje się wycofywać z proroctwa, przedstawiając kilka wizji, które osobiście odebrałem jako stanowczo zbyt naiwne i idealistyczne, tak nie mam wątpliwości, że prawdziwą wartością książki nie jest historia Johna Fontanellego, ale opis pieniądza jako boga wszystkich ludzi i jedynej rzeczy na tym świecie, która ma znaczenie. Można dowiedzieć się sporo o ekonomii globalnej i wzajemnym uzależnieniu od siebie praktycznie wszystkich instytucji na tej planecie. Bez teorii spiskowych, zaznaczam - ani przez chwilę autor nie próbuje nam wmówić czegokolwiek, nie próbuje prać mózgu czytelnika w myśl najnowszej mody. Po prostu szczerze opisuje to, jak działa kapitalizm i na czym on tak właściwie polega. I robi to z zaangażowaniem, doskonale prowadzoną narracją i mimo idealizmu ekonomicznego nie stroni od brutalnej prawdy mówionej o ludziach, którzy nie zmienią się nigdy, na zawsze żyjąc w myśl zasady: “po mnie choćby potop”.

Billion Dollar, Solaris 2006, 688 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz