piątek, 22 lipca 2011

Łukasz Orbitowski "Wigilijne psy"

Nie wiem, jak Wy, ale ja za dobre opowiadanie uważam takie, które nawet po wielu miesiącach tkwi w mojej pamięci. Nawet niekoniecznie sama fabuła, czasem pamiętam tylko tytuł, jednoznacznie kojarzący mi się z dobrą zabawą. Kilka lat temu w Nowej Fantastyce przeczytałem “Wigilijne psy” Łukasza Orbitowskiego, parę miesięcy potem w Science Fiction “Opowieść taksówkarską”. Żadne z nich nie zwaliło mnie z nóg, ale pamiętam oba. W logiczny sposób pojawiła się konkluzja, że autor pewnie ma do powiedzenia o wiele więcej, stąd zbiór “Wigilijne psy” wylądował na mojej półce. I co się okazało? Że oba wspomniane opka jak na możliwości pisarza są jedynie przeciętne, bowiem w tej książce znalazłem kilka tekstów, które kompletnie mnie zmasakrowały.

Ogromną zaletą prozy Łukasza Orbitowskiego jest tworzenie niezwykle realistycznych postaci. Bohaterowie mają problemy, z którymi czytelnik miewał do czynienia - często banalne, zwykłe, ale ukazane w taki sposób, że natychmiast się nimi interesujemy i z bohaterem identyfikujemy. Podobnie miejsca akcji - większość z nas bez problemu wyobrazi sobie (a może po prostu przypomni, wyobraźnia może okazać się zbędna...) wagon polskiego pociągu, stary, odrapany i osamotniony blok, drzewo za osiedlem, pod którym spotykają się kumple i spijają jabcoka - miejsca zwykłe, gdzie czytelnik czuje się jak u siebie.

Kolejnym plusem opowiadań jest szacunek dla czytelnika, jaki czuć z tekstów Łukasza Orbitowskiego. To nie jest autor, który idzie na skróty. Zdarzają mu się błyskotliwe pomysły, które wielu jego kolegom po piórze w zupełności by wystarczyły do pociągnięcia opowieść na kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy znaków. A ten pisarz z pomysłu już ciekawego i pozwalającego na uruchomienie wyobraźni (“Angelus”, “Lombard”) tworzy jedynie podstawę do opowieści właściwej, o wiele bardziej rozbudowanej, niż mogło by się wydawać z początku. Wiem, że to trochę głupio system, który powinien być oczywisty, uznawać za jakiś wielki plus, ale w dzisiejszych czasach, przy tym, co wychodzi w druku... wiecie, jak jest.

Groza w opowiadaniach występuje na różne sposoby. Czasem bardzo tradycyjnie mamy do czynienia z duchami, pojawiającymi się z równie tradycyjnych powodów, jak chociażby w opowiadaniu “Kacper Kłapacz”. Całkiem spory odsetek czytelników będzie w stanie wystraszyć się nawet w biały dzień. Innymi razy strach wywołuje już tylko puenta tekstu, albo utkwiony w nim szczegół, który - jeśli wyobraźni pozwolić - odegna spokojny sen od czytelnika i każe mu się obawiać własnych myśli po nocach, jak ma to miejsce w tekstach “Serce kolei” czy tytułowym. A dobry horror to właśnie taki, który wyzwala strach trzymający czytelnika nawet po zakończeniu lektury i odłożeniu książki na półkę.

Ostatnim plusem prozy Łukasza Orbitowskiego, jaki zdołałem zarejestrować nim całkiem odpłynąłem, jest ich bardzo “polski” wydźwięk. Niezależnie, czy pisarz ukazuje nam losy wykolejeńców naszych czasów, żuli, blokersów, ćpunów czy dziwek, czy też przedstawia bohatera z nieco bardziej poukładanym żywotem, czy cofa się do czasów betonowego peerelu, gdy świat za oknem wyglądał nieco inaczej - teksty zawsze mają specyficzny, brudny, toporny klimat naszego dziwnego kraju, w którym łatwiej jest znaleźć na ulicy stówę niż spotkać uśmiechniętego przechodnia, a powiedzenie, że za darmo to nawet w zęby dziś nie można dostać jest mocno przesadzone.

Wigilijne psy, Editio 2005, 408 stron

Strona książki na Fantasta.pl
Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz