poniedziałek, 11 lipca 2011

Stephen King "Rose Madder"

Bohaterką książki jest Rose Daniels, kobieta od czternastu lat maltretowana przez męża. Norman Daniels, policjant, ma w zwyczaju relaksować się zadając cierpienia własnej małżonce na wszystkie sposoby, włącznie z takimi, które potrafią przyjść do głowy jedynie człowiekowi choremu psychicznie.

Pewnego dnia jednakże, zupełnie niespodziewanie dla siebie samej, Rose zabiera kartę kredytową Normana (tak o niej myśli, nie zdając sobie nawet sprawy z faktu, że w małżeństwie karta jest ich wspólna) i wychodzi z domu, by już nigdy do niego nie powrócić. I tu rozpoczyna się wspaniale przeprowadzona opowieść o dwojgu ludzi - zaszczutej kobiecie, kompletnie nie znającej życia, dotychczas przebywającej w odosobnieniu, nie potrafiącej w ogóle odnaleźć się w społeczeństwie oraz mężczyźnie, w którym ostatecznie zwyciężyło szaleństwo. Norman nie jest już tylko damskim bokserem, choć jak dla niego to określenie o wiele zbyt delikatne - jest maniakiem, którego życiem steruje obsesja i paranoja. Jednocześnie wciąż w jego wnętrzu do głosu dochodzi policjant, którym był tyle lat - dlatego jest tym bardziej niebezpieczny, znając przeróżne sposoby i mając dodatkowe środki do poszukiwań żony.

Ich kolejne losy się przeplatają - autor tak prowadzi narrację, że często oglądamy te same wydarzenia dwa razy, z punktu widzenia Rose, a potem Normana. King rewelacyjnie wczuł się w obie role, i od lektury najzwyczajniej w świecie nie można się oderwać. Obojętnie, czy pisze o momencie, w którym Rose straciła dziecko, czy przedstawia nam mechanizmy rządzące mózgiem szaleńca, albo dokonuje niesamowitych zwrotów akcji, raz po raz uświadamiając czytelnikowi, że nie ma do czynienia z po prostu kolejną historią o przemocy w rodzinie - jest genialny w tym, co robi. Nie brakuje tu także ciekawych postaci, szczególnie otaczających bohaterkę - niektóre kobiety, które zdołały się wyrwać z kręgu okrucieństwa, i dziś starają się wiedzę, jak to zrobić przekazać dalej, są bardzo wyraziste, a nawet potrafią czytelnika czegoś nauczyć swoim postępowaniem.

Stephen King postanowił do opowieści wrzucić coś jeszcze. Mianowicie, wzorem “Zielonej mili”, dodał element nadprzyrodzony. Rose przypadkiem trafia na obraz, który wywarł na niej ogromne wrażenie. Staje się jego właścicielką, powoli odkrywając, że malowidło się zmienia, że jest czymś więcej, niż tylko ozdobą dla ściany. I niestety dla mnie w tym miejscu zaczyna się nuda. To, co autor wymyślił, może i ma sens, ale według mnie zamiast powieści pomagać, ją psuje. Z trudem przebrnąłem przez kolejne opisy świata wewnątrz obrazu, a końcówka, choć drapieżna, jest jednak o wiele mniej satysfakcjonująca, niż gdyby Rose pozbyła się przeszłości w sposób naturalny.

Ale mimo to “Rose Madder” i tak jest książką, od której trudno się oderwać i zdecydowanie ma wiele fragmentów, które bez problemu zwalą czytelnika z nóg. Świetnie ukazuje przerażający świat kobiet poddanych codziennej przemocy i cudownie przedstawia osiąganie kolejnych etapów na drodze do szaleństwa. Przypuszczam też, że niektóre czytelniczki nie podzielą mojego poglądu na słabość elementu nadprzyrodzonego, że wielu kobietom się on jednak może spodobać.

Rose Madder, Albatros 2011, 448 stron

Strona książki na LubimyCzytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz