sobota, 6 kwietnia 2013

Cormac McCarthy - "Dziecię Boże"

“Dziecię Boże” to powieść, która powstała w roku 1974. Wydaje mi się, że od tej informacji należy rozpocząć jakiekolwiek rozmowy na temat książki. Dlatego, że to, co Cormac McCarthy tu pokazuje w dzisiejszych czasach ma już kompletnie inne znaczenie, niż czterdzieści lat temu. Żyjemy bowiem w świecie, w którym popkultura w poszukiwaniu czegoś, co ludzie chętnie kupią i zapłacą, nie waha się przed pokazywaniem ludzkich obliczy najróżniejszych zbrodniarzy, zwyrodnialców czy socjopatów. Dlatego dobrze jest przed rozpoczęciem lektury się spróbować cofnąć w czasie, uruchomić wyobraźnię i przenieść się do Tennessee w latach sześćdziesiątych. Do jednego z tysięcy małych miasteczek, gdzie życie toczy się leniwie, czas spędza się gapiąc na dobytek i narzekając na tych obmierzłych czarnuchów.

Książka podzielona została na trzy części. Każda z nich pokazuje nam Lestera Ballarda - zwykłego, wiejskiego głupka, ani trochę mądrzejszego, ani głupszego od innych. W każdej z części Ballard jest już jednak na innym etapie swojej drogi życiowej. Drogi, która jakby sama mu się przytrafiła, jakby nieświadomie na nią wszedł, zupełnie bez myślenia, bez wyobraźni, bez celu się na niej znalazł i jakoś dziwnym trafem już z niej nie zszedł.

Używając wielkiego skrótu myślowego można by powiedzieć, że “Dziecię Boże” opisuje żywot seryjnego mordercy. Chyba jednak jest to zbyt wielkie uproszczenie, bowiem książka wcale nie jest nastawiona na momenty grozy, jakie niewątpliwie wywołają opisy czynów, jakich Ballard się dopuści. “Dziecię Boże” pokazuje coś, co w pierwszej chwili trudno zrozumieć, ale według mnie jest sposobem myślenia ludzi z tamtych czasów mieszkających w tamtych okolicach. Tak przerażającej tępoty, jaką prezentowali wówczas amerykanie z małych miasteczek po prostu nie da się ot tak, zwyczajnie opisać, trzeba było sięgnąć po Lestera Ballarda, by móc przedstawić całość, komplet, wszystko. Oglądając jego kolejne czyny, którymi biedak zdaje się być często tak samo zaskoczony, jak czytelnik, poznajemy ten okropny czas, w przerażającym świecie, gdzie nie dba się o prawidłowy rozwój intelektualny, lektura innej książki niż biblia jest powodem do wstydu i wyśmiewania, liczy się nie mieć swojego zdania, a powtarzać zdanie większości, a prawo do noszenia i używania broni jest nietykalne, oczywiste, nie podlegające dyskusji, to wywalczona wolność.

Trudno się dziwić, że w takim świecie można przeżyć całe życie wśród ludzi, a jednak będąc przeraźliwie samotnym. I być może to właśnie Cormac McCarthy pokazuje w “Dziecięciu Bożym”: studium samotności wywołanej przez świadomość, że nie ma sensu z nią walczyć, bo w takim otoczeniu może być tylko gorzej, a nawiązanie kontaktu szybko stanie się słabością. Lester kroczy przez życie sam, jednak odwiedzając znajomych, sąsiadów. Gdy w końcu pewnego dnia trafia na samochód z trupem mężczyzny i kobiety to czytelnik, który całą pierwszą część książki Lestera poznawał wcale się nie dziwi, że Ballard sobie ciało kobiety zabiera. A gdy w wyniku tego złego losu zwłoki przestaną się do czegokolwiek nadawać, szuka kolejnych.

Nie wiadomo, czy Lester jest zdrowy, czy chory. Nie wiadomo, czy mocno się odróżnia od innych, czy nie odróżnia się wcale. Wiadomo natomiast, że jest samotny, i że świat, który go otacza, jest potworny, bowiem wypełniony takimi samymi ludźmi, nie wyróżniającymi się, bezmyślnymi pionkami, marnującymi życie w brudzie i niedostatku. Tak naprawdę to nawet nie wiadomo, czy czasem brutalny morderca Lester Ballard nie jest bohaterem, któremu należy współczuć, a obrzydzenie czuć nie do niego, a do świata, w którym musi żyć.

Krótka książka, na jeden wieczór. Znowu, jak w przypadku “Drogi”, bez klasycznych dialogów, z nieokreślonym bliżej narratorem. Warto ten wieczór poświęcić, bo “Dziecię Boże” to świetny dramat, świetna historia i rewelacyjny pokaz nieprzyjemnego, ale brutalnie prawdziwego świata.

Child of God
Wydawnictwo Literackie 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz